– No i co? – zapytał niecierpliwie Morgan.
– Pokazałem im fotografię Victora. Udawałem, że go szukam. Wszyscy go tam znają, radzili, abym pomówił z Bonzą, szefem gangu. Są ponoć w kontakcie ze sobą.
Martin Morgan ciężko siadł w fotelu i objął dłońmi skronie.
– Ile chcą? – zapytał drewnianym głosem.
Mecenas Jenkins wypuścił przed siebie gęsty kłąb dymu.
– Nie chcą pieniędzy – odparł po pauzie. – Żądają, abyś zrezygnował z kandydowania. Dają ci na to cztery dni. Jeśli się nic wycofasz, zdjęcie Victora w uniformie Ognistych Demonów, katującego kobietę, ukaże się w przeddzień wyborów we wszystka h gazetach.
Morgan zacisnął powieki. Potem otworzył oczy i wstał z fotela.
– Nie wierzę w ani jedno ich słowo – rzucił twardo. – Victor nie może być jednym z tych bandytów. Wieczorem z nim porozmawiam. W naszej rodzinie się nie kłamie. Nie zrezygnuję z kandydowania. Jeszcze dziś wyjaśnię wszystko.
– A jeśli przyzna się, że bywa w “Hadesie”? Że ma kontakty z gangiem?
– To mój syn – powiedział Martin Morgan. – Nie mógł brać udziału w Nocy Ognistych Demonów.
Jenkins westchnął. Pomyślał, że ojcowie mało wiedzą o swoich dzieciach. Jego własna córka nagle rzuciła medycynę i została statystką w Hollywood, przekonana, że zrobi karierę Julii Roberts. Jest do niej trochę podobna, ale to raczej minus niż plus: reżyserzy wolą oryginalność.
Mecenas Jenkins miał przeczucie, że jego przyjaciel Martin Morgan przeżyje bolesny wstrząs i że stoi nad przepaścią.
W myśliwskim domku wszystko było z litych bali – stół, ławy, dwa masywne zydle, półka na książki, proste łóżko przykryte pledem.
– Nie widzę telewizora – powiedział Victor. – Ani radia, ani telefonu. Nawet głupiej lodówki…
– Są książki – powiedział Bob. – Konserw na pięć dni powinno ci wystarczyć. Jeśli ci się znudzą, w sieni jest wędka, a w jeziorze pstrągi.
Victor z nieoczekiwanym zaciekawieniem podszedł do półki z książkami. Przeleciał wzrokiem po grzbietach.
– Londona znam całego – mruknął. – Hemingwaya też. Lem, Vonnegut? Tych paru książek nie znam. W porządku. Dacie mi kogoś do towarzystwa? Może być brunetka z długimi nogami albo ruda bez nałogów.
Jupe puścił mimo uszu dowcipasy Victora.
– Musimy wiedzieć, jakiego haka mają na ciebie Ogniste Demony – powiedział. – Wydawało mi się, że ktoś za nami jechał. Może się mylę. Powinniśmy jednak być na wszystko przygotowani.
Victor nie okazał niepokoju. Jupe'a troszkę to zaskoczyło. Przyglądał się, jak pryszczaty osiłek wertuje “Solaris” Lema. Wreszcie skończył przerzucanie kartek.
– Będą nawijać, że brałem udział w Nocy Ognistych Demonów – powiedział. – Dam sobie radę. Byle do wyborów. Jak stary zostanie senatorem, mogą mi naskoczyć.
Bob spojrzał na Jupe'a ze zdziwieniem. Trzej Detektywi nie podejmowali się brudnych zadań. Na nim również krostowaty mięśniak nie zrobił dobrego wrażenia, a do tego jakieś związki z gangiem Demonów… W co oni się pakują
Jupe milczał, skubiąc dolną wargę.
– Nie podobasz mi się – powiedział półgłosem. – Ale przyrzekłem twojej matce, że przez pięć dni będziesz bezpieczny. Twoi rodzice cieszą się dobrą opinią. Chyba nie ich wina, że trafił im się taki syn.
– Jaki? – Victor nagle się rozeźlił. – Co ty o mnie wiesz? Podjąłeś się, więc rób swoje i spadaj.
Jupe skinął na Boba. Nie żegnając się z Victorem, opuścili domek myśliwski.
– W co tyś nas wpakował? – zapytał Bob, zanim wsiadł do mustanga. – Ten typ wygląda na bęcwała. Jeśli należy do Ognistych Demonów…
– Musimy to sprawdzić – przerwał mu Jupe, sadowiąc się za kierownicą hondy. – Mam ciągle wrażenie, że ktoś jechał za nami, chociaż nikogo nie widziałem.
O innym wrażeniu Jupe nie napomknął Bobowi: coś mu podpowiadało, że Morgan junior nie był naturalny.
John Walters, prezes “Stock Industries”, nie zjadł tym razem lunchu w saloniku jadalnym na szczycie wieżowca swojej korporacji, tylko zjechał na dół, przeszedł spacerkiem kilka przecznic wzdłuż Bulwaru Zachodzącego Słońca i wstąpił do małej restauracyjki “Casa Italiana”, gdzie czekał na niego stolik w przyciemnionej loży. Nie zwrócił uwagi, że w pewnym oddaleniu towarzyszy mu pucołowaty młodzieniec wyglądający na urzędnika. Usiadł w loży. Kelner przyjął zamówienie i zniknął.
Po paru minutach do loży wszedł młody człowiek w sportowym garniturze. Walters przywitał się z Peterem Yorkiem i wskazał mu krzesło naprzeciwko siebie.
– Mają tu świetne drumble ustercone w sosie cynamonowym powiedział. – Zamówiłem dla ciebie też. Jak udał się wiec w Norfolk?
– Szef był znakomity – odparł York, rozsiadając się na krześle i bez pytania sięgając po cygaro w etui z monogramem Waltersa.
– Przyszło dwa razy więcej ludzi, niż żeśmy się spodziewali. Szef idzie do przodu jak lodołamacz. Mam tylko pół godziny, panie prezesie, za czterdzieści pięć minut kładziemy kamień węgielny pod dom starców i pędzimy na konferencję prasową do Beverly Hills.
– Rozumiem, że nie bez powodu zadzwoniłeś do mnie – powiedział John Walters. – Cóż to za rewelacja?
Kelner wniósł półmisek z płonącymi drumblami, rozlał czerwone wino do dwóch kieliszków i dyskretnie opuścił lożę.
Peter York spróbował wina i z uznaniem oblizał wargi.
– Wyjątkowy bukiet – zauważył. – Nie ma to jak rocznik sześćdziesiąt cztery. Pański szwagier jest w poważnym kłopocie. Aż dziw, że potrafił tak panować nad sobą podczas dzisiejszego wiecu.
– Przejdź do rzeczy – ponaglił prezes “Stock Industries”.
Peter York pochylił się nad stolikiem, prawie dotykając wargami ucha Waltersa.
– Victor jest zamieszany w aferę z gangiem – wyszeptał. – Chyba brał udział w Nocy Ognistych Demonów. Mecenas Jenkins dostał jakiś list. Dziś rano ostrzegł Morgana.
– Ile żądają? – zapytał Walters. – My zapłacimy więcej.
– Nie dosłyszałem – odparł York. – Byłem za drzwiami, panie prezesie. Zdaje się, że nie chodziło o pieniądze.
– Zawsze chodzi o pieniądze – powiedział Walters, nakładając sobie na talerz kolejną porcję drumbli. – Przysłali jakiś dowód?
– Jenkins mówił z szefem o fotografii. Ktoś zrobił zdjęcie z ekscesów tamtej nocy. Pan Morgan uważa, że to nie jego syn jest na fotografii, że Victor nie może być związany z gangiem Demonów. Ale bardzo się zdenerwował. A oni napisali, że mają lepsze zdjęcia.
Prezes “Stock Industries” popił winem ostatni kęs drumbla i wytarł usta serwetką. Nie zauważył, że pucołowaty młodzieniec, który szedł za nim ulicą, teraz przystanął obok loży i szuka czegoś w teczce.
– Zanim zostaniesz u mnie dyrektorem, musisz mi przynieść te fotki – polecił Walters. – Jeśli wyjdzie na jaw, że mój siostrzeniec uczestniczył w ekscesach Ognistych Demonów, Martin przegra wybory.
– Ja też tak myślę – przytaknął Peter York. – Gdybym nie był tak zajęty kampanią…
– W nocy nie jesteś – rzucił twardo Walters. – Nie musisz się wysypiać. Sama informacja to mało, Peter. Zacząłeś – skończysz. Masz dwa dni na dostarczenie mi materiałów o Victorze. Albo szef cię wykopie. Morgan musi uwierzyć, że przegra wybory. Jeśli tego nie załatwisz, jest po tobie, zrozumiałeś?
– Chyba zrozumiałem – mruknął niewyraźnie York.
Odechciało mu się wina, drumbli nawet nie tknął, patrzył na Waltersa jak skopany pies.
– Powiedziałby pan Morganowi, że pracuję dla pana?
– Dołączyłbym to do gratulacji – Walters zaśmiał się i zaraz przestał. – Ja go ratuję, rozumiesz? – warknął. – A jako senator musiałby mieć asystenta godnego zaufania.
Martin Morgan wrócił do domu późnym wieczorem. Gdy pocałował żonę, czekającą na niego w hallu rezydencji, ta zauważyła od razu szarawą bladość jego policzków.
– Spotkania musiały cię bardzo zmęczyć – powiedziała. – Jak wypadły?
– Niestety, doskonale – odparł pan Morgan z dziwnym, smutnym uśmieszkiem. – Ludzie mi ufają, wierzą we mnie.
– Mają słuszność – przyznała Sybil Morgan. – A my czekamy na ciebie z kolacją.