– A jak to sobie inaczej wyobrażasz? – prychnęła Marianna. – Różnych głupstw szukają, a nie szukaliby dziecka? Boję się, że przyjdzie ich wielka gromada i bardzo mi się to nie podoba. To jedna sprawa. A druga to ta, że dziecko płacze i muszę się przyznać, że też mi go żal. Czy ono coś jadło?

– Klementyna mówi, że ptaki mówiły, że jadło poziomki – przypomniała kuna.

– Poziomki? – zastanowiła się Marianna. – Same poziomki? Nie jest to dużo, ale dziecko też nie jest duże. Może poziomki mu wystarczą?

– Eeee, nie – powiedział z powątpiewaniem Pafnucy, kręcąc głową. – Chyba nie…

– W ogóle chcę to dziecko zobaczyć! – powiedziała Marianna. – Gdzie ono teraz jest?

– Szło od polanki w stronę bobrów – powiedział Pafnucy. – Ale bardzo powoli, więc chyba jest prawie tam, gdzie było.

– Bez sensu – skrytykowała Marianna. – Pcha się w głąb lasu. Trzeba je było namówić, żeby poszło w stronę końca.

– Jak namówić? – spytał Pafnucy. – Popychać?

Pod krzakami zaszeleściło i pojawił się borsuk. Za nim widać było jego żonę i trzy małe, przewracające się po trawie borsuczęta.

– Słyszę, że znów są kłopoty – powiedział borsuk. – Co do pchania ludzkiego dziecka, to chyba lepiej je ciągnąć.

– Co masz na myśli? – zaciekawiła się Marianna.

– Mam na myśli Perełkę – wyjaśnił borsuk. – O ile dobrze usłyszałem, dziecko zaczęło gonić Perełkę. Gdyby Perełka miała odrobinę rozumu…

– W jej wieku trudno wymagać – przerwała Marianna. – Ale Klementyna może iść razem z nią i chyba wiesz, że dzięcioł już do nich poleciał.

– Owszem, i to mnie napełnia odrobiną nadziei – przyznał borsuk. – Bo wszystko inne wydaje mi się przerażające. Do szukania dziecka ci ludzie wydelegują całe tłumy i musimy coś zrobić jak najszybciej. Nie wiem, czy nie zaangażować twojego przyjaciela, Pafnucy, tego Pucka.

– Pucka koniecznie! – wykrzyknęła Marianna. – Ale problem w tym, że Pucek jest z zupełnie innej strony lasu niż szosa, a dziecko zginęło tym ludziom na szosie. Będą go szukać od strony szosy.

– Nie ma znaczenia – powiedział stanowczo borsuk. – Klementyna z Perełką poprowadzą dziecko w kierunku szosy, a Pucek poprowadzi ludzi od szosy w kierunku dziecka i gdzieś tam się spotkają. Tak to widzę. Ruszcie się.

– Wszyscy się ruszmy – powiedziała żona borsuka. – Wezmę dzieci i też tam pójdę. Szkoda mi takiego małego dziecka, chociaż jest ludzkie.

– W takim razie ja też idę – zdecydowała się Marianna. Nie zdążyli jednakże uczynić nawet jednego kroku, bo ze strasznym wrzaskiem i skrzekiem nadleciała nagle sroka.

– Ratunku! – krzyknęła przeraźliwie. – Klementyna żąda pomocy! Ludzkie dziecko idzie do bagna!

Wszyscy przerazili się tak bardzo, że przez długą chwilę nie mieli pojęcia, co zrobić. Wiedzieli doskonale o bagienkach, które znajdowały się w niektórych miejscach i były niezbyt duże, ale za to bardzo głębokie. Rosła na nich piękna, zielona trawa, do której nikomu nie wolno było się zbliżać, żeby się nie utopić. Trawa wyglądała łagodnie, tworzyła równą powierzchnię i ludzkie dziecko mogło próbować przez nią przejść, przekonane, że wybiera łatwiejszą drogę.

Sroka skakała po drzewie i ciągle wrzeszczała. Skrzeczała coś o motylu i o dzikach. Nikt nie mógł tego zrozumieć i nie było czasu na długie zastanawianie się.

– Pędźmy tam najszybciej, jak kto potrafi! – rozkazał borsuk. – Wszyscy w drogę!

Sroka poprowadziła, nie czekając na nikogo. Kuna pomknęła za nią po drzewach, a Marianna po ziemi. Pafnucy wytężył siły i popędził z największą szybkością, na jaką mógł się zdobyć. Za nim sunął borsuk, a za borsukiem jego żona i dzieci.

Kuna, Marianna i Pafnucy dobiegli na miejsce prawie równocześnie i ujrzeli widok po prostu przerażający. Mała dziewczynka w żółtej sukience stała na mchu zaledwie o krok od bagienka. Nie płakała już, tylko wyciągała rączkę, a przed nią siedział na trawie ogromny, kolorowy motyl. Widać było, że chce go dosięgnąć, lada chwila zatem uczyni ten jeden krok ku niemu. I wówczas wpadnie do bagienka.

Z motylem, oczywiście, nikt się nie umiał porozumieć.

– Cofnąć ją! – zażądała nerwowo kuna. – Cofnąć ją! Jak ją cofnąć?!

– Pójdę i złapię ją, i przeniosę – zaproponował Pafnucy i już postąpił ku dziewczynce.

– Pafnucy, oszalałeś! – wrzasnęła Marianna. – Usłyszy cię, zobaczy i ucieknie prosto tam! Ktoś inny! Gdzie ta piekielna wiewiórka?!

– Tutaj jestem – powiedziała zrozpaczona wiewiórka. – Ten podły motyl przyleciał i jak na złość, specjalnie, siadał jej pod nogami! Poszła za nim i macie…!

– Perełka! – zawołała Marianna.

– Perełka nie może! – skrzeknęła sroka. – Ma za wąskie kopytka, zapadnie się prędzej niż to ludzkie dziecko. Nie wolno jej tu podchodzić!

– Nie mogę na to patrzeć! – rozzłościł się borsuk. – Co tu zrobić…?

W tym momencie z krzaczków wypadły jego dzieci, małe borsuczęta, przewracając się przez siebie wzajemnie, turlając się po mchu i robiąc mnóstwo hałasu. Dziewczynka obejrzała się i zobaczyła trzy małe, śmieszne stworzonka.

– Ach, jakie śliczne! – zawołała z zachwytem. Przykucnęła, wyciągnęła rączkę i powolutku, prawie na czworakach, posunęła się ku małym borsuczętom, oddalając się odrobinę od bagienka. Wszyscy patrzyli na to z zapartym tchem. Borsuczęta trochę się przestraszyły i chciały uciekać, ale zatrzymała je ich matka, żona borsuka.

– Spokojnie – powiedziała. – Jestem tutaj. Pobawcie się przez chwilę, tylko w tamtą stronę proszę nie biegać. Tutaj, tutaj, pod krzakiem!

Borsuczęta uspokoiły się od razu, cofnęły troszeczkę i zagapiły na dziewczynkę. Dziewczynka przyczołgała się jeszcze kawałek ku nim.

– Kici, kici – powiedziała. – Pieseczki, jakie śliczne, kochane! Chodźcie, nie uciekajcie!

– O rany! – jęknął Remigiusz w krzakach.

– A, jesteś tu? – fuknęła na niego Marianna. – Mów, co ona mówi! Niech chociaż tyle pożytku będzie z ciebie!

– Mówi, że są śliczne – rzekł Remigiusz.

– Ależ to bardzo miłe dziecko! – zawołała ze wzruszeniem żona borsuka.

– Tylko uważa je równocześnie za kotki i za pieski – tłumaczył dalej Remigiusz. – Chce się z nimi bawić, jak sądzę. Cofnijcie się nieco, niech się odsunie dalej od bagienka. Jeszcze ciągle jest w niebezpieczeństwie.

Wszystkie zwierzęta przesunęły się w głąb lasu. Borsuczęta również przelazły dalej, gramoląc się przez gałęzie i przez siebie wzajemnie. Zupełnie przestały się bać i na nowo zaczynały się bawić, co dziewczynce spodobało się ogromnie. Posuwała się za nimi, trochę w kucki, a trochę na czworakach, i coraz większa przestrzeń zostawała pomiędzy nią a zdradliwą, bagienną łączką.

Pafnucy czekał tylko do chwili, kiedy za dziewczynką został kawałek terenu, na który można było wejść. Wiedział, że tam już mu się nic pod nogami nie zapadnie. Zdecydowanym krokiem, chociaż bardzo cichutko, przedostał się pomiędzy dziewczynkę i bagno i usiadł.

Najpierw usiadł na samym skraju twardego terenu. Po chwili dziewczynka przelazła za borsuczętami jeszcze kawałek i Pafnucy usiadł dalej. Potem jeszcze dalej. I w końcu siedział w lesie, w zupełnie bezpiecznym miejscu, a podstępne bagno zostało za nimi.

Dziewczynka zmęczyła się i z westchnieniem usiadła na trawie. Nad jej głową przefrunął następny wielki i piękny motyl. Obejrzała się za nim i nagle dostrzegła Pafnucego.

Wszystkie zwierzęta na moment aż wstrzymały oddech, pewne, że to ludzkie dziecko znów się przerazi i zacznie płakać, a może uciekać. Tymczasem nic podobnego nie nastąpiło. Dziewczynka ucieszyła się wyraźnie.

– Ach, Puchatku, jak urosłeś! – zawołała bez żadnego lęku. – Jaki jesteś duży! Czy przyszedł z tobą Prosiaczek?

– Zdawałoby się, że wiem dużo o ludziach – mruknął z irytacją Remigiusz. – Ale to dziecko doprowadzi mnie do obłędu! Pafnucy, ona cię nazywa Puchatkiem i pyta o jakiegoś prosiaczka. Wiem, co to jest prosiaczek, znam te stworzenia osobiście, podobne są do dzieci dzików, ale pojąć nie mogę, skąd coś takiego miałoby się znaleźć w lesie!

– To wszystko jedno, jak ona mnie nazywa – powiedział Pafnucy stanowczo. – Ważne, żeby całkiem odeszła od bagien-ka, bo na samą myśl, że może tu wrócić, robię się okropnie zdenerwowany.

– Wszyscy są zdenerwowani – odezwała się kuna z gałęzi. – Niech ta Perełka się ruszy!

Pafnucy bardzo ostrożnie i powoli podniósł się, przeszedł kilka kroków i znów usiadł. Równocześnie poruszyła się Perełka, a po pniu drzewa zbiegła wiewiórka. Dziewczynka je dostrzegła.

– Bambi, jesteś! – ucieszyła się. – I wiewiórka! I Puchatek! Pomóżcie mi! Zgubiłam się w lesie! I jeść mi się chce i nóżki mnie bolą, i nie wiem, gdzie jest moja mamusia! Pomóżcie mi!

– Jest głodna, zmęczona i żąda od was pomocy – przetłumaczył z satysfakcją Remigiusz.

– Przede wszystkim trzeba ją odciągnąć z tego miejsca – oznajmiła stanowczo Marianna. – Jeśli życzy sobie piesków, kotków i prosiaczków, niech tu ktoś przyprowadzi jakieś dziecko dzika, możliwie najmniejsze, i któreś z małych wilcząt. Perełko, odejdź kawałek, może ona pójdzie za tobą!

Marianna również nie bała się wcale i nie zwracała nawet uwagi na to, że może być widoczna. Wydając polecenia, uniosła się nieco i dziewczynka ją zobaczyła. Nie miała najmniejszego pojęcia, że Marianna jest wydrą, ale zachwyciła się nią niezmiernie.

– Jamniczek! – zawołała, uszczęśliwiona. – Jaki śliczny! Remigiusz zachichotał.

– Gratulacje! – prychnął do Marianny. – Ona uważa cię za rodzaj psa. Ale twierdzi, że jesteś prześliczna.

– Bardzo słusznie – pochwaliła Marianna. – Co do psa, nie bądźmy drobiazgowi. To jest bardzo inteligentne dziecko i bezwzględnie uważam, że należy ją uratować.

W krzakach rozległo się kwiknięcie i wszyscy ujrzeli małe dziecko dzika, tym się tylko różniące od prawdziwego prosiaczka, że było czarne i troszeczkę bardziej kudłate. Dziewczynce nie robiło to różnicy.

– O, jest Prosiaczek! – ucieszyła się. – Proszę, zaprowadźcie mnie do Krzysia!


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: