Marianna nałowiła ryb i czekała niecierpliwie.
– Odetchnij trochę i zjedz coś – powiedziała, znacznie już spokojniejsza. – Potem razem pójdziemy do starego dębu.
– A ko, ky kech kukech? – zdziwił się Pafnucy z pyszczkiem pełnym ryb.
– Jestem pewna, że pytasz, czyja też pójdę – powiedziała Marianna z irytacją. – Chociaż zrozumieć cię absolutnie nie można. Ile razy mam ci powtarzać, że to niegrzecznie mówić i jeść równocześnie? Ale już trudno, jedz prędzej. Owszem, ja też pójdę, bo mam nadzieję, że przy okazji zobaczę konie. Załatwisz mi to.
Pafnucy kiwnął głową, nic już nie mówiąc, bo cały czas jadł w wielkim pośpiechu. Po chwili wyraźnie poczuł, że odzyskuje wszystkie siły, otrząsnął się, sapnął i wstał z trawy, gotów do drogi.
Dookoła starego dębu zgromadziły się wszystkie zwierzęta i ptaki, starannie poukrywane w krzakach i zaroślach. Wcale nie chciały pokazywać się nikomu, chciały tylko zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko się skończy. Najbardziej zaś pragnęły upewnić się, że ludzie znajdą swój skarb i zrezygnują z przeszukiwania lasu. Były też bardzo ciekawe, jak to się odbędzie. Marianna nie przestawała przypominać Pafnucemu, że ma jej pokazać konie. Wilk i wilczyca leżały w trawie pod dębem, a wilczęta bawiły się na środku drogi.
Daleko, na krańcu lasu, gdzie zgromadziło się mnóstwo ludzi i psów, pan Jasio, właściciel Sasanki i Zuchelka, ze śmiertelnym zdumieniem ujrzał nagle swoje konie, nadbiegające w galopie, zgrzane i z rozwianymi grzywami. Pucek ujrzał je także. Pan Jasio osłupiał doszczętnie, ale Pucek nie zdziwił się wcale. Od razu zgadł, że przybiegły nie bez powodu. Porzucił na chwilę tropienie, do którego został zaangażowany, i szybko podbiegł do nich. Konie, widząc Pucka, pozwoliły panu Jasiowi złapać się i zdyszane, spienione, zmęczone, ale bardzo zadowolone, stały spokojnie.
Zwierzęta potrafią rozmawiać ze sobą takim głosem, którego ludzie w ogóle nie słyszą. Nic więc nie stało na przeszkodzie, żeby się porozumieć.
– Co się stało? – spytał Pucek. – Macie jakieś wiadomości?
– No pewnie – powiedział Zuchelek. – Bardzo ważne wiadomości od Pafnucego.
– Przestań się wygłupiać z tym węszeniem po lesie – powiedziała niecierpliwie Sasanka. – Pafnucy znalazł ludzki skarb i ma go umieścić pod starym dębem przy drodze. Zaprowadź ich tam wszystkich.
– O kurczę! – zawołał przerażony Pucek. – Przy drodze! Jeszcze go kto ukradnie!
– Nikt nie ukradnie, bo wilki pilnują – powiedział Zuchelek. – Wszystko jest zorganizowane, cały las bierze w tym udział. Oni nie chcą u siebie tego tłumu ludzi.
– Wcale im się nie dziwię – powiedział ze zrozumieniem uspokojony Pucek. – Tu, gdzie przeszli, już wszystko zadeptane. Trzeba ich poprowadzić nie przez las, tylko brzegiem. Zaraz to załatwię z innymi psami.
Zostawił konie i pognał do przodu, gdzie węszyły psy policyjne. Zaledwie kilku minut potrzebował, żeby im wszystko wytłumaczyć. Zdumieni przewodnicy i właściciele psów ujrzeli nagle, jak wszystkie psy skręcają i pchają się ku brzegowi lasu, przyśpieszając tempo. Zawiadomione przez Pucka, doskonale wiedziały, dokąd mają zaprowadzić całe towarzystwo, i udawały tylko, że węszą i tropią. Ludzie ledwo mogli za nimi nadążyć.
Pan Jasio też chciał koniecznie brać udział w poszukiwaniach. Nie mógł zostawić koni, które mu się nagle przyplątały, i podążał za psami, prowadząc je ze sobą. Sasanka i Zuchelek szły za nim chętnie, bo również były ciekawe, jak się to wszystko zakończy. Nabiegały się już dosyć dla przyjemności i teraz mogły iść wolniej.
Cały tłum, z psami na czele, dotarł do skraju lasu i ruszył drogą, na której zrobiło się przerażająco ciasno. Pierwszy pędził Pucek, bo policyjne psy nie znały tak dobrze tego lasu i nie wiedziały dokładnie, gdzie rośnie stary dąb. Na końcu zaś kłusowały konie razem z panem Jasiem. Zgromadzone pod dębem zwierzęta już z daleka usłyszały wielki hałas, tupoty i krzyki. Wilczęta przestały się bawić i nadstawiły uszu.
– A cóż się tam dzieje? – spytała Marianna. – Czy to ludzie? Coś okropnego, czy oni się biją?
– Coś ty – powiedział Remigiusz. – Ludzie to są stworzenia potwornie hałaśliwe. W ogóle nie potrafią zachowywać się cicho. Oni tylko tu idą.
– Czy już mamy przestać pilnować? – spytali wilk i wilczyca, podnosząc się z trawy.
– Poczekajcie jeszcze chwileczkę, dopóki nie zobaczymy Pucka – poprosił Pafnucy.
Wilczęta uciekły ze środka drogi i, schowane za drzewem, wytrzeszczały oczy. Klementyna, gotowa do natychmiastowej ucieczki, pilnowała Kikusia, który zazdrościł bawiącym się wilczętom i ciągle próbował wyskakiwać na drogę. Pafnucy sapał obok schowanej pod korzeniem Marianny. Siedzące na drzewach ptaki umilkły, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Wszyscy wpatrywali się w drogę.
Wreszcie, po długiej chwili, ujrzeli w oddali Pucka, pędzącego najszybciej, jak potrafił. Zostawił za sobą wszystkie inne psy i kazał im trochę zwolnić, bo chciał zyskać odrobinę czasu na porozumienie się z Pafnucym.
– Jest Pucek! – zawołał Pafnucy do wilków.
W mgnieniu oka wilki zniknęły spod dębu. Pucek nadbiegł. Doskonale wyczuł obecność mnóstwa dzikich zwierząt, ale żadnego z nich nie zobaczył, tak dobrze były poukrywane. Wywęszył Pafnucego i podbiegł do niego.
– Wszystko w porządku! – zawołał radośnie Pafnucy. – Mamy tu cały ludzki skarb! Cieszę się bardzo, że cię widzę!
– Wspaniale załatwiona sprawa – pochwalił Pucek. – Zaraz przyleci cała reszta. Mam nadzieję, że nic nie zgubiliście? Jest wszystko?
– Zupełnie wszystko – zapewnił go Pafnucy. – Marianna wyłowiła także i te, które powpadały do wody. Jedną taką błyszczącą rzecz chciał zjeść szczupak, ale mu nie pozwoliła. Jest cały skarb.
– Spytaj go, czy są konie! – wysyczała do Pafnucego Marianna.
Pucek usłyszał pytanie i domyślił się, że to Marianna, o której mu Pafnucy dużo opowiadał.
– Są, są! – zawołał uspokajająco. – Idą na końcu z panem Jasiem.
– Ja chcę zobaczyć, jak one skaczą – zażądała Marianna.
– Czy jeszcze mało było kłopotu z tym twoim zobaczeniem? – fuknął z gniewem borsuk. – Czy ty nigdy nie przestaniesz być taka ciekawa?
– Wcale nie jestem ciekawa! – zaprotestowała urażona Marianna. – A konie muszę zobaczyć koniecznie! Tylko po to tu przyszłam! Załatwcie mi to!
– Zrobi się – obiecał Pucek. – Jak ludzie tu przyjdą, wyjdźcie na łąkę pod las. Konie idą na końcu i też tam dotrą. No, teraz muszę się zająć pracą.
Na drodze ukazały się pozostałe psy, a za nimi ludzie. Pucek skoczył pod dąb i głośno zaszczekał. Już po chwili cały wielki tłum kłębił się wokół dołu przy starym dębie i gapił się na świecącą, kolorową kupkę, ładnie ułożoną na dnie. Nikt z ludzi nie mógł zrozumieć, dlaczego złoczyńca tak dziwnie umieścił skradziony skarb, który przecież powinien być zakopany w ziemi, i jakim cudem nikt go ponownie nie ukradł. Wszystkie zagrabione pierścionki, kolczyki, bransoletki, naszyjniki, broszki i wisiorki znalazły się i żadnego nie brakowało.
Pan Jasio pchał się ze wszystkimi i tak bardzo chciał zobaczyć ułożone w dole klejnoty, że zapomniał o koniach i przestał je trzymać. Pucek wykorzystał to natychmiast.
– Chodźcie na łąkę! – zawołał zachęcająco. – Tam czekają znajomi. Wyłaźcie z tego zbiegowiska, nikt nie zwróci uwagi.
Sasanka i Zuchelek bardzo chętnie wycofały się z tłoku i wybiegły na pustą łąkę. Odpoczęły już po poprzednim galopie i mogły się znów pobawić. Ukryta w trawie na skraju lasu, Marianna przyglądała się z prawdziwym zachwytem, jak Sasanka i Zuchelek przeskakują przez Pafnucego i galopują dookoła. Nikt się nimi nie interesował i mogły to robić tak długo, aż się znowu zmęczyły. Nawet stary borsuk przyznał, że była to cudownie piękna zabawa.
Noc już zapadła i świecił księżyc, kiedy zaspany Pafnucy przyczłapał za Marianną nad jezioro.
– Ufff! – powiedział. – Aleś mnie przegoniła! Chyba wystarczy nam rozrywek na cały rok. Teraz będę musiał jeść i jeść, i jeść, żeby odzyskać mój cały utracony tłuszcz. Przed zimą muszę sobie zrobić porządny zapas.
– Nic się nie martw – powiedziała Marianna. – Będziesz miał więcej ryb niż zdołasz zjeść. Należą ci się ode mnie za te konie. To była czarująca zabawa i konie są też zachwycające! Jestem uszczęśliwiona, że mi je pokazałeś.
Od tej chwili Pafnucy odpoczywał po wszystkich przeżyciach i jadł, jadł, jadł. Spacerował bez pośpiechu po całym pięknym, cichym, uratowanym lesie, bywał na łące i wszędzie spotykał mnóstwo serdecznych przyjaciół. A kiedy nadeszła jesień, a za nią zima, był już wspaniale najedzony i tłusty. Pożegnał się z Marianną i zagrzebał pod stosem liści w ogromnym dole wśród korzeni drzewa. Zapadając w swój zimowy sen, pomyślał jeszcze, że doprawdy w tym roku ma po czym odpoczywać. Westchnął sobie błogo, zamknął oczy i zasnął.