Rozdział 1
Praca detektywa nauczyła mnie cenić mądrość starego porzekadła: „Nie myśl, że skoro woda jest spokojna, nie ma w niej krokodyli”.
Tego wieczoru woda na pewno była spokojna. Moja niesforna córka Jannie trzymała kotkę Rosie za przednie łapy i tańczyła z nią. Często tak się bawiły.
– „Róże są czerwone, fiołki niebieskie” – śpiewała Jannie wesołym, słodkim głosikiem. Nigdy nie zapomnę tego obrazu i tego dnia. Do naszego domu na Piątej ulicy schodzili się przyjaciele, krewni i sąsiedzi na przyjęcie z okazji chrztu mojego synka. Byłem w prawdziwie świątecznym nastroju.
Babcia przygotowała przepyszne jedzenie: marynowane krewetki, zapiekane małże, szynkę, cebulki na ostro i dynię. Pachniało kurczakiem w czosnku, żeberkami wieprzowymi i czterema rodzajami chleba domowego. Zrobiła nawet mój przysmak – sernik śmietankowy z malinami.
Na lodówce wisiała jedna z jej notatek:
W czarnych ludziach tkwi niewiarygodna siła i magia, których nikt nie potrafi zniszczyć. Ale każdy próbuje. – Toni Morrison.
Uśmiechnąłem się na myśl o niewiarygodnej sile i magii mojej ponad osiemdziesięcioletniej babci.
Było wspaniale. Jannie, Damon, malutki Alex i ja witaliśmy wszystkich na ganku. Trzymałem Aleksa na rękach. Był bardzo towarzyski. Uśmiechał się radośnie do każdego, nawet do mojego partnera, Johna Sampsona. Dzieci boją się go z początku, bo jest wielki i groźnie wygląda. Ma ponad dwa metry wzrostu i waży prawie sto czternaście kilo.
– Mały najwyraźniej lubi balangi – zauważył Sampson i wyszczerzył zęby.
Alex uśmiechnął się do niego szeroko.
Sampson wziął go ode mnie. Dziecko niemal utonęło w jego łapskach. Roześmiał się i zaczął szczebiotać do malucha.
Z kuchni wyszła Christine. Przyłączyła się do nas trzech. Na razie ona i Alex junior nie mieszkali ze mną, babcią, Jannie i Damonem. Mieliśmy nadzieję, że się do nas wprowadzą i będziemy jedną dużą rodziną. Chciałem, żeby Christine była moją żoną, nie tylko kochanką. Chciałem rano budzić małego Aleksa, a wieczorem kłaść go spać.
– Przejdę się po domu z Aleksem w ramionach – powiedział Sampson. – Użyję go bezwstydnie do poderwania jakiejś piękności.
Po czym odszedł.
– Myślisz, że on się kiedykolwiek ożeni? – zapytała Christine.
– Mały Alex? Nasz chłopiec? Oczywiście.
– Mówię o twoim partnerze. Czy on kiedykolwiek założy rodzinę?
Nie wyglądało na to, żeby jej przeszkadzało, że my żyjemy na kocią łapę.
– Kiedyś – na pewno. Miał zły model rodziny. Ojciec odszedł, kiedy John miał zaledwie rok, w końcu umarł z przedawkowania. Matka też była narkomanką. Jeszcze kilka lat temu mieszkała w Southwest. Sampsona właściwie wychowywała moja ciotka Tia z pomocą mojej babci.
Patrzyliśmy, jak Sampson krąży wśród gości z Aleksem na rękach. Zaczepił bardzo ładną babkę. De Shawn Hawkins. Pracowała razem z Christine.
– On naprawdę podrywa na dziecko – zdumiała się Christine i zawołała do koleżanki: – Uważaj, De Shawn.
Roześmiałem się.
– Mówi, co zrobi i robi, co mówi.
Przyjęcie zaczęło się około drugiej po południu. O wpół do dziesiątej wieczorem trwało w najlepsze. Właśnie śpiewałem w duecie z Sampsonem Skinny Legs and All Joe Teksa. Wyliśmy jak diabli. Wszyscy się śmiali i nabijali z nas. Sampson zaczął śpiewać „Jesteś pierwsza i ostatnia, jesteś dla mnie wszystkim…”.
Wtedy przyjechał Kyle Craig z FBI. Mogłem wszystkim powiedzieć, żeby szli do domu – koniec imprezy.
Rozdział 2
Kyle niósł kolorową paczkę przewiązaną wstążką, prezent dla dziecka. Miał nawet balony! Nie zmylił mnie. To dobry kumpel i świetny gliniarz, ale nie jest towarzyski i unika przyjęć jak zarazy.
– Tylko nie dziś, Alex – ostrzegła Christine. Wyglądała na zaniepokojoną, może nawet złą. – Nie daj się wrobić w jakieś kolejne koszmarne śledztwo. Proszę cię. Nie w dniu chrztu.
Wziąłem sobie to do serca. Mój dobry nastrój prysnął.
Cholerny Kyle Craig.
Podszedłem do niego i skrzyżowałem palce wskazujące.
– Nie, nie i jeszcze raz nie – powiedziałem. – Zjeżdżaj stąd.
– Ja też się cholernie cieszę, że cię widzę – odparł i uśmiechnął się promiennie. Potem objął mnie mocno i szepnął: – Wielokrotne zabójstwo, stary.
– Przykro mi. Zadzwoń jutro albo pojutrze. Dziś mam wolne.
– Wiem, ale to wyjątkowo paskudna sprawa, Alex.
Kyle wyjaśnił, że zostaje w Waszyngtonie tylko na jedną noc i bardzo potrzebuje mojej pomocy. Jest pod straszną presją. Znów odmówiłem, ale zignorował to całkowicie. Obaj wiedzieliśmy, że do moich obowiązków należy także pomaganie FBI w skomplikowanych dochodzeniach. Poza tym, byłem mu winien przysługę lub dwie. Kilka lat temu włączył mnie do śledztwa w sprawie porwania i morderstwa w Karolinie Północnej, kiedy moja siostrzenica zniknęła z Uniwersytetu Duke’a.
Kyle znał Sampsona i kilku moich kumpli detektywów. Podeszli i gadali z nim, jakby wpadł z wizytą towarzyską. Ludzie go lubili. Ja też, ale nie teraz, nie tego wieczoru. Powiedział, że musi spojrzeć na małego Aleksa, zanim przejdziemy do spraw zawodowych.
Rozdział 3
Poszedłem z nim do pokoju babci. Malec spał w łóżeczku dziecinnym wśród kolorowych misiów i piłek. Tulił do siebie swego ulubionego niedźwiadka Pinky’ego.
– Biedny chłopczyk – szepnął Kyle. – Co za straszna historia… Jest bardziej podobny do ciebie niż do Christine. A przy okazji, jak tam u was?
– W porządku – skłamałem.
Po rocznej nieobecności Christine w Waszyngtonie nie układało nam się tak, jak się spodziewałem. Brakowało mi ogromnie intymności między nami. Zabijało mnie to. Ale nikomu o tym nie mówiłem, nawet Sampsonowi i babci.
– Zostaw mnie dziś w spokoju, Kyle – poprosiłem.
– Żałuję, ale to nie może czekać, Alex. Jestem w drodze powrotnej do Quantico. Gdzie możemy pogadać?
Pokręciłem głową i poczułem, jak narasta we mnie złość. Zaprowadziłem go na oszkloną werandę. Stało tam stare pianino, które wciąż grało mniej więcej tak dobrze jak ja. Usiadłem na trzeszczącym stołku i wystukałem kilka taktów Odwołajmy to wszystko Gershwina.
Kyle rozpoznał melodię i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Przykro mi.
– Nie widać tego – odparłem. – Do rzeczy.
– Słyszałeś o napadzie na filię Citibanku w Silver Spring i o zabójstwach w domu szefowej banku? – zapytał. – O zamordowaniu jej męża, trzyletniego synka i jego opiekunki?
Spojrzałem na niego, potem odwróciłem wzrok.
– Trudno, żebym nie słyszał.
Brutalne, bezsensowne morderstwa były tematem dnia we wszystkich gazetach i telewizji. Wstrząsnęły nawet waszyngtońskimi gliniarzami.
– Nie rozumiem tego. Co się, u diabła, stało w domu tej kobiety? Bandyci dostali pieniądze, tak? Więc dlaczego zabili zakładników? Przyjechałeś mi to wyjaśnić, zgadza się?
Kyle przytaknął.
– Byli spóźnieni. Kobieta z gangu miała wyjść z banku z forsą dokładnie o ósmej dziesięć. Alex, ona wyszła niecałą minutę później! Niecałą minutę! I dlatego zamordowali trzydziestotrzyletniego ojca, trzyletniego chłopca i opiekunkę do dziecka. Miała dwadzieścia pięć lat i była w ciąży. Potrafisz to sobie wyobrazić?
Poruszyłem ramionami i pokręciłem szyją. Czułem, jak narasta we mnie napięcie. Wyobraziłem to sobie. Jak mogli zabić tamtych ludzi bez żadnego powodu?
Ale naprawdę nie byłem w nastroju do policyjnej roboty. Mimo że chodziło o tak ponurą i pilną sprawę.
– I dlatego cię tu przyniosło w dniu chrztu mojego syna?
Kyle uśmiechnął się nagle i odprężył.
– Do diabła, Alex! Musiałem wpaść i zobaczyć to dobrze zapowiadające się dziecko. Niestety, ta sprawa jest naprawdę ważna. Możliwe, że są to tutejsi bandyci. A jeśli nawet są spoza Waszyngtonu, ktoś tutaj może ich znać. Musisz znaleźć tych zabójców, zanim znów kogoś zamordują. Czujemy, że to nie był pojedynczy wyskok. Swoją drogą, masz piękne dziecko.