– Zadzwonię do Boba i spytam, czy ma broń – powiedziała Jane.

Ktoś zapukał do gabinetu. Holly otworzyła drzwi. W progu stanął niski łysy mężczyzna w koszuli z krótkimi rękawami i w krawacie.

– To Charlie Peterson, przewodniczący rady miejskiej – powiedziała Jane. – Charlie, poznaj Holly Barker, zastępcę komendanta.

Holly podała mu rękę.

– Miło mi pana poznać, panie Peterson.

– Proszę mi mówić Charlie – mężczyzna potrząsnął jej dłonią. – Jane, od kiedy mamy zastępcę komendanta?

– Od rana, Charlie. Szef zatrudnił Holly parę tygodni temu, ale nie chciał tego rozgłaszać przed jej przyjazdem.

– Co z nim?

– Niedobrze. Jest w śpiączce i może z niej nie wyjść. A jeśli nawet wyjdzie… no cóż, mózg został poważnie zniszczony.

Petersen skrzywił się.

– Powinniśmy o tym porozmawiać – zwrócił się do Holly.

– Oczywiście – odparła – ale teraz muszę zająć się próbą zabójstwa szeryfa. Może jutro rano?

– Doskonale, rób, co do ciebie należy.

– Dzięki, Charlie. – Podali sobie ręce i Holly wyszła z biura.

Kierując się wskazówkami Jimmy’ego, zjechała z A1A na szerokie trawiaste pobocze. Kiedy wysiadła, poczuła pod nogami miękką ziemię.

– Czy wczoraj padało? – zapytała policjanta.

– Wczesnym rankiem przeszła gwałtowna burza. W dwie godziny spadło parę centymetrów deszczu. Ale potem się rozpogodziło.

– Pokaż mi, gdzie dokładnie stał samochód.

– Tutaj. – Jimmy wskazał ręką. – Przed tą reklamą pośrednika handlu nieruchomościami.

Holly weszła na drogę i ruszyła powoli, przypatrując się uważnie wilgotnej ziemi. Zobaczyła odciśnięte ślady opon dwóch samochodów, stojących jeden za drugim. Obok przedniego zestawu śladów leżały kawałki gipsu.

– Wygląda na to, że Bob Hurst zrobił odlewy – mruknęła. – To dobrze.

Obejrzała podłoże przed samochodem szeryfa. Zauważyła wgłębienia, bez wątpienia tu upadło ciało. Nie dostrzegła żadnych śladów krwi. Jeszcze raz dokładnie przyjrzała się miejscu zbrodni, lecz nie znalazła nic godnego uwagi. Uznała, że wszelkie dowody zostały zabrane przez Hursta.

– Dobra, Jimmy, wystarczy – oznajmiła, wsiadając do samochodu. – Jane mówiła, że możesz mi pokazać, gdzie mieszka Hank Doherty.

– Jasne. To niedaleko, ledwie milę stąd.

Holly zapuściła silnik.

– Znasz go? – spytała.

– Pewnie, każdy go zna.

– Opowiedz mi o nim.

– On i szef sporo razem wypili.

– Gdzie? Mieli jakiś ulubiony lokal?

– Bar przy drodze. Często tam zaglądali.

– Doherty szkoli psy?

– Kiedyś tak, ale nie sądzę, żeby jeszcze się tym zajmował, Szkoda. Nie miał sobie równych w tej branży.

– Przeszedł na emeryturę?

– Cóż, Hank sporo pije, nawet kiedy nie jest z szefem. Doszły mnie słuchy, że jest poważnie chory. I w ogóle ma ciężkie życie. Jeździ na wózku inwalidzkim. Stracił nogi. Rozumie pani, Wietnam.

– Rozumiem – mruknęła. Zastanawiała się, dlaczego jej ojciec nigdy nie wspomniał o kalectwie Doherty’ego.

– Tu tutaj. – Jimmy wskazał niewielki dom nieopodal drogi.

Holly skręciła na podjazd i zatrzymała wóz. Na ogrodzeniu dostrzegła tablicę z napisem: PSY DOHERTY’EGO. SZKOLENIE OGÓLNE I TRESURA OBROŃCZA. Weszli przez furtkę na zaniedbane podwórko, a stamtąd na werandę. Holly zadzwoniła do drzwi. Nikt nie otworzył. Zadzwoniła jeszcze raz, z takim samym skutkiem.

– Nie ma go – powiedziała.

– Nigdzie nie wychodził, chyba że z szefem. Szeryf przyjeżdżał tutaj po pracy, pakował Hanka do samochodu i jechali do tawerny, gdzie razem popijali. Czarna gospodyni robiła mu zakupy i sprzątała.

Holly przeszła na tyły domu. We wnęce stała brudna biała furgonetka. Do tylnych drzwi domu biegła łagodnie nachylona rampa. Holly weszła po rampie i nacisnęła klamkę. Drzwi nie były zamknięte.

– Wejdźmy do środka – powiedziała. – Może zemdlał albo co.

– Nie byłbym zaskoczony.

Holly weszła do kuchni. Na stole na środku pomieszczenia leżały resztki śniadania.

– Panie Doherty – zawołała. – Hank.

Ruszyła do drzwi po drugiej stronie kuchni i zamarła, bo w wejściu pojawił się pies, silnie umięśniony doberman.

Warknął i zmarszczył pysk, szczerząc wielkie białe kły.

– Cześć, pieseczku. – W dzieciństwie miała psa, ale kiedy wpadł pod samochód, ojciec wybił jej z głowy myśli o kupnie następnego. Gdy wstąpiła do wojska, wciąż przenosiła się z miejsca na miejsce, i pies byłby tylko zbędnym bagażem.

Doberman warknął głośniej.

– Jimmy, wyjdź stąd – powiedziała Holly. – Tylko nie biegnij.

Stała nieruchomo.

– Cześć, pieseczku – powtórzyła.

Pies też powtórzył wcześniejsze oświadczenie.

6

Holly odczekała chwilę, a potem powoli osunęła się na kolana i wyciągnęła rękę wnętrzem dłoni w dół.

– Chodź tutaj, piesku – wabiła zwierzaka słodkim głosem. – Chodź do mnie.

Doberman przestał warczeć, ale nie poruszył się, tylko podejrzliwie mierzył ją wzrokiem.

– Chodź do mnie, kochanie. Jesteś dobrym pieskiem. No chodź.

Warknął cicho, powoli zbliżył się do Holly i obwąchał wyciągniętą rękę.

Przez chwilę trwała w bezruchu, a potem grzbietem palców pogładziła jego pysk.

– Dobry piesek. Nie zjesz mnie, prawda? Mam nadzieję, że nie – wyszeptała.

Wtedy pies zrobił coś dziwnego: delikatnie złapał w zęby jej palce i pociągnął.

Musiała podeprzeć się drugą ręką, żeby nie upaść na twarz, ale zwierzak nie puścił. Wciąż ciągnął. Podniosła się i poszła za psem, który tyłem wyszedł na korytarz. Tam puścił jej rękę i stanął przed zamkniętymi drzwiami. Były w okropnym stanie, poryte głębokimi bruzdami.

– Chyba tu chcesz wejść. Chwileczkę, zaraz je otworzę.

Przekręciła gałkę i otworzyła drzwi. Pies wpadł do środka i zniknął za biurkiem stojącym w głębi pokoju. Holly zajrzała za biurko i stanęła jak wryta.

– O Jezu! – jęknęła.

Obok przewróconego fotela na kółkach leżał na plecach beznogi mężczyzna. Brakowało mu większej części głowy. Pies położył się obok ciała i popiskiwał cichutko.

– Strzelba – mruknęła Holly pod nosem. Chciała podejść do ciała, ale doberman podniósł łeb i warknął. – Chodź tutaj, piesku. Chodź! – powtórzyła ostro raz i drugi.

Pies podniósł się i podszedł. Holly pogładziła go po głowie, podrapała za uszami.

– Jesteś dobrym pieskiem, prawda? Próbowałeś pomóc Hankowi, ale drzwi były zamknięte. Jak znalazłeś się w kuchni? Kto cię wpuścił? – Przez chwilę niemal myślała, że pies jej odpowie. Na ladzie obok niej leżała smycz i obroża z łańcuszka. Podniosła obrożę i przeczytała napis na tabliczce. – A więc wabisz się Daisy? Jesteś dziewczyną, jak ja. – Włożyła psu obrożę i przypięła do niej smycz. – Chodź ze mną na dwór, Daisy – powiedziała miękko, ciągnąc za smycz. Wymagało to trochę zachodu, ale w końcu Daisy dała się zaprowadzić do drzwi na tyłach domu.

Jimmy czekał przy schodach.

– Wszystko pod kontrolą? – spytał.

– Nie całkiem – odparła Holly. – Daisy, to Jimmy. Zostań tu z nim. Jimmy, obłaskaw Daisy.

Suka pozwoliła mu się poklepać.

– Daisy, siad – poleciła Holly.

Daisy usiadła.

– Zostań tu z nią. Ja wrócę do domu.

– Co się tam dzieje? Hank zemdlał?

– Hank nie żyje. Zgłoszę to. Kiedy zaczną ściągać tu ludzie, zajmij się Daisy. Mów do niej. Jest bardzo zdenerwowana, a chyba nie chcesz zdenerwować jej jeszcze bardziej.

– Tak jest.

Holly wróciła do domu, ostrożnie podniosła telefon z biurka i wystukała 911. Nawet nie wiedziała, czy miasto ma pogotowie policyjne.

– Policja Orchid Beach – usłyszała kobiecy głos. – O co chodzi?

– Tu zastępca komendanta Holly Barker. – Wyjęła wizytówkę z podstawki na biurku i przeczytała adres. – Pod tym adresem znalazłam zastrzelonego mężczyznę. Odszukaj Boba Hursta i każ mu tu natychmiast przyjechać. Ma być gotowy do pracy na miejscu zdarzenia. Czy mamy koronera?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: