Poczułam, że pokrywam się rumieńcem po dobrze wymierzonej zniewadze. Dopiłam wino. Nie bardzo wierzyłam w tę historyjkę o spotkaniach z Bobbym, ale nie mogłam liczyć, by coś jeszcze udało mi się z niej wyciągnąć. Postanowiłam dać na razie za wygraną, choć czułam się z tym jakoś dziwnie. Jeśli wysłuchiwała tylko jego żalów, czemu nie powiedziała tego na wstępie?

Spojrzałam na zegarek i zauważyłam, że minęła już jedenasta. Pomyślałam, że złapię jeszcze Glen w domu. Pożegnałam się zdawkowo i wyszłam. Jestem pewna, że moje pośpieszne odejście nie uszło jej uwagi.

Są chwile, gdy sprawy nabierają rozpędu dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Nawet nie zamierzam przypisywać sobie zasługi za to, co wydarzyło się potem. Wsiadając do swego małego volkswagena, zauważyłam, że zrobiło się chłodno. Wskoczyłam, zatrzasnęłam drzwi, zabezpieczając je z przyzwyczajenia, a potem wykręciłam się i zaczęłam przekopywać zagracone tylne siedzenie w poszukiwaniu swetra, który tam rzuciłam. Właśnie go znalazłam i zaczęłam wyciągać spod stosu książek, gdy usłyszałam odgłos zapalanego silnika. Z podjazdu wyjeżdżał mercedes Sufi. Schyliłam się natychmiast, by nie rzucać się w oczy. Nie wiedziałam, czy zna mój samochód, czy też nie, ale musiała założyć, że mnie już nie ma, bo ruszyła ostro z kopyta. Gdy tylko to zrobiła, wsunęłam się na fotel kierowcy, szukając kluczyków. Zapaliłam silnik i szybko zawróciłam, podążając za łuną, która biła od jej tylnych świateł, kiedy wjeżdżała na prawy pas, zmierzając w stronę drogi stanowej.

Na pewno nie zdążyła nawet zmienić ubrania. Co najwyżej narzuciła płaszcz na swój atłasowy kostium. Kogo znała aż tak dobrze, że odwiedzała go bez zapowiedzi o tej godzinie, ubrana jak Jean Harlow? Płonęłam z ciekawości.

ROZDZIAŁ 20

W Santa Teresa bogaci dzielą się na dwie podgrupy: połowa mieszka w Montebello, połowa w Horton Ravine. Montebello to stare pieniądze, Horton Ravine – nowe. Obie społeczności posiadają akry porośnięte starymi drzewami, ścieżki do konnych przejażdżek i kluby wymagające odpowiedniego sponsorowania i wejściówek w cenie dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. Obie społeczności wykazują niechęć do fundamentalistycznych kościołów, wulgarnych ozdób na podwórkach i domowych wyprzedaży. Sufi zmierzała w stronę Horton Ravine.

Wjeżdżając na Las Piratas, zwolniła do trzydziestu mil na godzinę, nie chcąc chyba, by policja zatrzymała ją za przekroczenie prędkości, ubraną niczym call girl w drodze do klienta. Zwolniłam, żeby utrzymać jednakowy, bezpieczny dystans. Bałam się, że będę musiała podążać za nią milami krętych dróżek, ale zaskoczyła mnie, zjeżdżając w prawo na jeden z pierwszych podjazdów. Budynek stał w głębi, jakieś sto jardów dalej, jednopoziomowy kalifornijski bungalow: najwyżej pięć pokoi, cztery tysiące stóp kwadratowych, nie wart, by na niego spojrzeć, choć na pewno kosztował wiele. Posiadłość miała nie więcej niż pięć akrów, całość obwiedzione ozdobnym ogrodzeniem, którego poręcze wykonano z rozłupanych bali. Wzdłuż ogrodzenia posadzono pnące się róże. Gdy mercedes Sufi zajechał pod budynek, zapaliły się zewnętrzne latarnie. Zobaczyłam, jak rozmyta sylwetka w brzoskwiniowym atłasie i norkach podchodzi do drzwi frontowych, które otwierają się i połykają swą zdobycz.

Minęłam dom. Dojechałam do pierwszego skrętu w prawo, gdzie zawróciłam i zgasiłam światła. Zaparkowałam samochód na poboczu po lewej stronie, wciskając się w jakieś zarośla. Cały teren pogrążył się w ciemności, w pobliżu nie stały żadne latarnie. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłam rąbek pola golfowego i wąskie, sztuczne jeziorko, pełniące funkcję wodnej przeszkody. Światło księżyca skrzyło się na tafli, która błyszczała niczym skrawek szarego jedwabiu.

Wyciągnęłam ze skrytki latarkę i wysiadłam z auta, ostrożnie przedzierając się przez wysoką trawę, rosnącą przy drodze. Była gęsta i mokra, moczyła moje tenisówki i nogawki dżinsów.

Dostałam się na podjazd. Na skrzynce na listy nie było żadnego napisu, ale spostrzegłam cyfry. W razie potrzeby mogłam wpaść do biura i sprawdzić je w księdze adresów. Pokonałam już połowę drogi do domu, kiedy zaczął szczekać pies. Nie miałam pojęcia, do jakiej należy rasy, ale sądząc po głosie, musiał być duży – jeden z tych psów, które wiedzą, jak się wydrzeć. Ujadał z przejęciem, ostrzegając o ostrych zębach i złym charakterze. Co więcej, ten napaleniec zwęszył moją obecność i chciał mnie dopaść. W żaden sposób nie mogłam podkraść się bliżej, nie alarmując mieszkańców domu. Już teraz zastanawiają się pewnie, dlaczego Azor pieni się z podniecenia. Domyśliłam się, że zaraz spuszczą go z potężnego łańcucha, by popędził na mnie alejką, rysując pazurami asfalt.

Ścigały mnie już kiedyś psy i nie jest to wcale takie zabawne. Wróciłam po własnych śladach i wsiadłam do auta. Zdrowy rozsądek nie przynosi ujmy w fachu detektywa. Przez godzinę obserwowałam budynek, lecz nie wyśledziłam żadnych oznak aktywności. Znużyło mnie to – traciłam tylko czas. Ostatecznie zapaliłam silnik i wrzuciłam bieg, nie włączyłam świateł, dopóki nie znalazłam się w bezpiecznej odległości.

Po powrocie do domu czułam się wykończona. Sporządziłam kilka powierzchownych notatek i na tym poprzestałam. Dochodziła pierwsza, gdy gasiłam nareszcie światło.

Wstałam o szóstej i dla otrzeźwienia przebiegłam trzy mile. Potem w pośpiechu dokonałam porannych ablucji, chwyciłam jabłko i o siódmej przybyłam do biura.

Był wtorek i dziękowałam Bogu, że na ten dzień nie przypada moja fizykoterapia. Nagle zauważyłam, że moje ramię czuje się całkiem nieźle, a może to zaangażowanie w śledztwo kazało mi zapomnieć o bólu i niedowładzie.

Automatyczna sekretarka nie zarejestrowała żadnych wiadomości, nie nadeszła też poczta z zeszłego dnia, którą trzeba by się natychmiast zająć. Wyciągnęłam książkę telefoniczną i sprawdziłam numery domów na Las Piratas. No cóż. Mogłam się tego spodziewać. Fraker. James i Nola. Zastanawiało mnie, do kogo z nich pojechała Sufi i skąd się wziął jej pośpiech. Możliwe, oczywiście, że konsultowała się z obojgiem, choć osobiście w to powątpiewałam. Czy Nola mogła być tą dziewczyną, w której zakochał się Bobby? Nie rozumiałam, jaką w tym rolę odgrywa doktor Fraker, ale coś się z pewnością działo.

Wyciągnęłam notes Bobby’ego i spróbowałam zadzwonić do Blackman. Otrzymałam nagraną wiadomość od kobiety, która głosem przypominała wróżkę z bajki Walta Disneya. „Przepraszamy, ale połączenie nie może być zrealizowane w strefie numerów kierunkowych 805. Proszę sprawdzić numer i wykręcić ponownie. Dziękuję”. Próbowałam z kierunkowymi okolicznych stref, bez rezultatu. Mnóstwo czasu spędziłam na badaniu pozostałych zapisków w notesie. Jeśli cała reszta zawiedzie, będę tu siedzieć, kontaktując się z każdą osobą po kolei, choć włożony w to wysiłek wcale nie musi przynieść spodziewanych efektów. Ale tymczasem, co tu robić?

Było jeszcze za wcześnie, by wydzwaniać po domach, ale przyszło mi do głowy, że wizyta u Kitty może wnieść coś nowego.

Chłód minionego dnia minął. Powietrze było przejrzyste, a słońce zaczęło przypiekać. Zaparkowałam volkswagena na ostatnim wolnym miejscu na parkingu dla gości i okrążyłam budynek, zmierzając do frontowego wejścia. Nikogo nie spotkałam w okienku informacji, lecz szpital pracował pełną parą. W kawiarni tłoczyli się ludzie, z wnętrza dolatywał nieprzerwanie zapach cholesterolu i kofeiny. W sklepie z upominkami świeciły się światła. W kasie tętniło życie; wypełniały ją młode urzędniczki, przygotowujące rachunki, jakby dobiegała do końca doba hotelowa. Panowała tu atmosfera podniecenia – personel medyczny przygotowywał się na narodziny, śmierć i skomplikowane operacje, połamane kości, załamania psychiczne, przedawkowania… Sto zagrażających życiu wypadków każdego dnia tygodnia. A we wszystko wkrada się podstępny seks, jak w operze mydlanej.

Wyjechałam na trzecie piętro, następnie po wyjściu z windy skręciłam w lewo opodal „trzeciego południowego”. Wielkie podwójne drzwi były zamknięte, jak zwykle. Nacisnęłam dzwonek. Po chwili korpulentna Murzynka w dżinsach i błękitnym podkoszulku zadźwięczała kluczami i uchyliła nieznacznie drzwi. Miała pokaźny zegarek, używany zwykle przez pielęgniarki, na nogach buty na dwucalowych, kauczukowych podeszwach, których zadaniem było chronienie przed płaskostopiem i żylakami. Jej oczy były zadziwiająco orzechowe, a z twarzy bił profesjonalizm. Biała, plastikowa etykietka informowała, że nazywa się Natalie Jacks. Przedstawiłam jej kserokopię mojej licencji i poprosiłam o rozmowę z Kitty Wenner, tłumacząc, że jestem przyjaciółką rodziny.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: