– A gdzie tu miejsce dla doktora Purcella?
– Już do niego dochodzę. Firma zarządzająca ośrodkiem zatrudnia Dowa jako administratora do spraw medycznych, odpowiedzialnego za podejmowane codziennie decyzje dotyczące funkcjonowania ośrodka. I tutaj mogą się pojawić kłopoty.
– Jesteście wspólnikami?
– Nie. Dow tak to określa, ale nie jest to do końca zgodne z prawdą. Dla laika jest to najprostsze wytłumaczenie łączących nas układów. Ale nie moglibyśmy wejść w spółkę z Dowem czy też z firmą kierującą ośrodkiem. Proszę mi wierzyć, że rząd bardzo nieufnie podchodzi do każdej umowy, która nie została zawarta w wyniku długich negocjacji; innymi słowy, zawierające ją strony nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego. Dow nie mógłby podejmować obiektywnych decyzji, gdyby mógł liczyć na jakiś zysk. Prawdopodobnie ma pani na myśli fakt, że jest właścicielem akcji Millenium Health Care. My też mamy udziały w tej sieci. To w pewnym sensie czyni nas wspólnikami. Wszyscy pracujemy w jednym biznesie, świadcząc usługi dla starszych mieszkańców naszej społeczności. Oczywiście nie mieliśmy w tej sprawie zbyt wiele do powiedzenia, ale razem z Harveyem doszliśmy do wniosku, że z doświadczeniem i reputacją Dowa Pacific Meadows będzie dla niego wprost idealnym miejscem. Teraz zaczynam rozumieć, że wbrew moim wcześniejszym założeniom chyba nie miał dobrej głowy do interesów. Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o zamieszaniu z Medicare w maju. Pomyślałem wtedy i nadal w to wierzę, że powodem wszelkich niedopatrzeń były błędy popełnione przez urzędników i pomyłki w kodowaniu, a nie wypaczanie wyników finansowych z zamiarem popełnienia oszustwa. Dow Purcell jest zbyt uczciwym człowiekiem, by zniżyć się do czegoś takiego. Podejrzewam, że albo nie rozumiał do końca zasady działania Medicare, albo też nie miał dość cierpliwości do wszystkich tych bzdur, których wymaga od nas daleko posunięta biurokracja. Nie mogę go za to winić. Jako lekarz zawsze na pierwszym miejscu stawia dobro pacjenta. Mógł się zżymać na widok ogromu bezsensownej papierkowej roboty, która często okazywała się ważniejsza od pensjonariuszy lub – jeszcze gorzej – mógł dojść do wniosku, że rząd nie będzie mu nic dyktować.
– Sądzi więc pan, że mógł trochę nagiąć przepisy?
– Wolę to wyjaśnienie od oskarżenia o defraudację wysuwanego przez inspektora. A jeszcze bardziej skłaniam się ku temu, że był po prostu nieostrożny i pochopnie aprobował rozwiązania wymagające większej uwagi. Wizja Dowa sprzeniewierzającego państwowe pieniądze po prostu nie mieści mi się w głowie.
– Załóżmy, że jednak to zrobił. Nie rozumiem, jak mógł na tym skorzystać. Jeśli rachunki wystawiane dla Medicare i Medicaid były zawyżone, czy nie powinna na tym skorzystać firma kierująca ośrodkiem? Wygląda na to, że to jej działka, prawda?
– Oczywiście. Ale firmy z zewnątrz, zajmujące się na przykład transportem chorych i dostawami sprzętu medycznego, mogą otrzymywać tysiące dolarów za niewyświadczone nigdy usługi, nie dostarczone towary lub też wystawiać mocno zawyżone rachunki. Jeśli ktoś na stanowisku Dowa wszedłby z nimi w układ, do tych firm mogłyby trafiać ogromne sumy. On zaś dostałby odpowiednią gratyfikację, być może w postaci specjalnej zniżki lub wynagrodzenia za konsultację. I teraz do akcji wkracza HCFA… Przepraszam za te wszystkie skróty, to Health Care Financing Administration, zajmująca się finansowaniem opieki zdrowotnej. Pod jej egidą działają Medicaid i Medicare…
– Trochę to skomplikowane – zauważyłam.
– Bardzo. No, ale kiedy HCFA zbadała sprawę dokładnie, zażądała dokumentów potwierdzających każdą zawartą transakcję, w tym także umowy o dzierżawę. I tu my wkraczamy na boisko.
– Ale nie sądzi pan, że Dowan jest winny.
– Nie. Ale sprawy wcale nie przedstawiają się różowo.
– Myśli pan, że wyjechał, by uniknąć kompromitacji?
– To możliwe – odparł. – Jeśli się bał, że zostaną mu postawione poważne zarzuty. Nie wiem, jak poradziłby sobie z całym tym zamieszaniem, gdyby do akcji wkroczył prokurator. Nie mam pojęcia, jak każdy z nas zachowałby się w takiej sytuacji. Dow ma poważne kłopoty, ale nie chciałbym go traktować jak zwykłego tchórza.
– Kiedy widział go pan po raz ostatni? Pamięta pan?
– Oczywiście. To było dwunastego września. Tego dnia zniknął. Zabrałem go na lunch.
– Nie wiedziałam o tym. To była pana inicjatywa czy jego?
– Jego. Zadzwonił z prośbą o spotkanie. Oczywiście wyraziłem zgodę. Wiedziałem już o jego kłopotach. Miałem coś do załatwienia w tej części miasta, więc spotkaliśmy się w małej knajpce niedaleko Pacific Meadows. To taka dziupla o nazwie „Dickens”, nieudolnie naśladująca angielski pub. Ale jest tam cicho i spokojnie, a wiedziałem, że Dow pragnie odrobiny prywatności.
– Czy mówił o kłopotach z Medicare?
– Nie bezpośrednio. Opowiadał mi o dochodzeniu. Był nim mocno poruszony. Najwyraźniej pragnął zapewnień, że razem z Harveyem staniemy w jego obronie. Starałem się go uspokoić, ale wyjaśniłem, że nie mogę odkręcić niczego, co już się stało. Nie chciałem, by zabrzmiało to pompatycznie, ale jeśli udowodnią mu stawiane zarzuty, to poczynania Dowa nie okażą się tylko nieetyczne, ale będą zwykłym przestępstwem. Choć bardzo go podziwiam, nie zamierzałem go kryć, nawet gdybym mógł.
– Ale dlaczego miałby podejmować tak wielkie ryzyko? Szczególnie w jego wieku i z taką pozycją społeczną. Na co mógłby potrzebować tych pieniędzy?
– Nie wiem. Dow zawsze dobrze radził sobie finansowo, ale Crystal to droga przyjemność. Sporo go kosztuje. Dow ma do utrzymania dwa domy – wie pani, że Crystal nalegała, by kupił jej domek na plaży. Po prostu musiała go mieć. Musi płacić alimenty Fionie, a to też spora sumka. Crystal lubi podróżować i robi to w wielkim stylu. W grę wchodzą więc bilety lotnicze pierwszej klasy dla nich i dla opiekuna Griffitha, no i oczywiście jego utrzymanie. Crystal bardzo też lubi prezenty – na urodziny, rocznice, Boże Narodzenie, dzień zakochanych. Lubi dostawać biżuterię, i to drogą. Dana twierdzi, że gromadzi w ten sposób zabezpieczenie na wypadek jakiegoś krachu.
Telefon zadzwonił raz jeszcze. Tym razem Joel nie zwrócił na niego uwagi, więc ciągnęłam dalej.
– Sądzi pan, że wyszła za niego dla pieniędzy?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową.
– Tego bym nie powiedział. Myślę, że szczerze go kocha, ale przez całe życie była biedna. Chce czuć się bezpieczna na wypadek, gdyby coś mu się przytrafiło.
– A co z plotkami na temat jej romansu?
– Musi pani zapytać o to Danę. To ona zauważyła, co się dzieje. Ja wolałbym się trzymać od tego z daleka.
– Czy doktor Purcell wspominał o czymś, co mogłoby sugerować ucieczkę?
Joel potrząsnął głową.
– Nic takiego sobie nie przypominam. Czy policja skłania się ku takiej ewentualności?
– Nie mogą jej wykluczyć. Zaginął jego paszport, brakuje też sporej sumy pieniędzy.
Joel patrzył na mnie, przetrawiając tę informację.
– Gdyby zdecydował się na ucieczkę, musiałby uciekać już do końca życia.
– Może to nie jest takie złe wyjście w porównaniu z tym, co mogło go czekać tutaj. Z tego co pan powiedział, można jasno wywnioskować, że był przerażony.
– Tak. Bał się śmiertelnie, że postawią go w stan oskarżenia.
– Rozmawiałam z prawnikiem, który twierdzi, że nie byłoby to aż tak groźne. Być może musiałby zapłacić grzywnę, ale nie trafiłby wcale do więzienia.
– On tak tego nie odbierał. Był ogromnie przygnębiony. Rząd stoi na bardzo twardym stanowisku. Dow wiedział doskonale, że może posłużyć jako przykład dla innych. Mówimy tutaj przede wszystkim o utracie twarzy, a tego na pewno by nie zniósł. – Urwał, przesuwając ołówki z jednego końca biurka na drugi. Patrzył na nie niewidzącym wzrokiem.
– O czym pan myśli?
Potrząsnął głową.
– Bałem się komukolwiek o tym wspominać. Po spotkaniu z nim tamtego dnia przyszło mi do głowy, że mógłby się targnąć na życie. Próbował ukryć zdenerwowanie, ale sytuacja mogła go przerosnąć. Nie był pewny, czy Crystal stanie u jego boku, gdy skandal wyjdzie na jaw. Trzeba zadać sobie pytanie, jak bardzo był zrozpaczony i jak daleko gotów był się posunąć. Powinienem był go zapytać, jak się czuje. Powinienem był go uspokoić, podtrzymać na duchu, ale nie zrobiłem tego.