Myron zasalutował żartobliwie i wypadł z werandy jak ktoś, kogo przyparł pęcherz. Gdy dotarł w bezpieczne miejsce blisko parkingu, włączył komórkę.
– Halo!
– O Boże… – usłyszał głos Lindy Coldren, który zmroził go do szpiku kości.
– Co się stało?
– Znów zadzwonił.
– Nagrała go pani na taśmę?
– Tak.
– Zaraz tam bę…
– Nie! – krzyknęła. – Obserwuje dom.
– Widziała go pani?
– Nie. Ale… Niech pan nie przyjeżdża. Proszę.
– Skąd pani dzwoni?
– Z telefonu w suterenie. Boże, Myron, gdyby pan go słyszał!
– Czy wyświetlił się numer, spod którego dzwonił?
– Tak.
– Proszę mi go podać.
Wyjął z portfela pióro i zapisał numer na starym kwicie.
– Jest pani sama?
– Jest ze mną Jack.
– Nikt poza tym? A co z Esme Fong?
– Jest na górze, w salonie.
– Dobrze. Chcę odsłuchać to nagranie.
– Chwileczkę. Jack podłącza sekretarkę. Włączę głośnik.
Rozdział 7
Trzasnął klawisz i rozległ się dzwonek. Zaskakująco wyraźny. A potem Myron usłyszał głos Jacka Coldrena:
– Halo?
– Kim jest ta żółta dziwka?
Bardzo niski, bardzo groźny, z pewnością zmieniony elektronicznie głos mógł należeć do każdego, młodego lub starego, kobiety lub mężczyzny.
– Nie wiem, o co…
– Pogrywasz ze mną w chuja, głupi sukinsynu?! Chcesz żebym zaczął ci przysyłać waszego zasranego gnojka po kawałku?
– Proszę…
– Powiedziałem: nie kontaktujcie się z nikim.
– Nie skontaktowaliśmy się.
– No to co za żółta dziwka weszła do was przed chwilą?
Zapadła cisza.
– Masz mnie za barana, Jack?
– Skądże.
– Więc co to za jedna?
– Nazywa się Esme Fong – odparł szybko Coldren. – Pracuje dla firmy odzieżowej. Przyjechała zawrzeć kontakt reklamowy z moją żoną.
– Pieprzysz.
– Naprawdę, przysięgam!
– Nie wiem, Jack…
– Panu nie skłamałbym.
– Dobra, Jack, zobaczymy. Będzie cię to kosztować.
– To znaczy?
– Sto tysięcy. Nazwijmy to grzywną.
– Za co?
– Gówno ci do tego. Chcesz, żeby chłopak przeżył? Będzie cię to teraz kosztować sto kawałków. To do…
– Zaraz, chwilę.
Coldren odchrząknął, próbując odzyskać kontrolę, zapanować nad sytuacją.
– Jack?!
– Tak?
– Przerwij mi jeszcze raz, a wkręcę kutasa twojego szczyla w imadło.
Na moment zapadła cisza.
– Przygotuj kasę, Jack. Sto kawałków. Zadzwonię i powiem ci co dalej. Zrozumiałeś?
– Tak.
– Żadnych numerów, Jack. Uwielbiam sprawiać ból.
Po krótkiej ciszy rozległ się nagle przenikliwy krzyk, krzyk szarpiący nerwy, od którego jeżą się włosy na karku. Myron zacisnął dłoń na komórce.
Połączenie przerwano. Rozległ się sygnał i zapadła cisza.
– Co pan zamierza zrobić? – spytała Linda Coldren.
– Zadzwonię do FBI.
– Czy pan oszalał?!
– Moim zdaniem to najlepsze wyjście.
Jack Coldren powiedział coś w tle.
– Wykluczone! – oświadczyła Linda Coldren. – Chcemy zapłacić okup i odzyskać syna.
Nie było sensu się z nimi spierać.
– Nic państwo nie róbcie – rzekł Myron. – Oddzwonię tak szybko, jak będę mógł.
Rozłączył się i wystukał numer Lisy z nowojorskiego oddziału firmy telefonicznej Bell. Pomagała im od czasów, kiedy on i Win pracowali dla rządu.
– Mam zidentyfikowany numer dzwoniącego w Filadelfii – powiedział. – Znajdziesz adres?
– Żaden problem – odparła.
Podał jej numer. Ludzie, którzy oglądają za dużo telewizji, sądzą, że taka sprawa wymaga czasu. Już nie. Dziś te rzeczy ustala się błyskawicznie. Koniec z „potrzymaj go dłużej na linii”. Podobnie jest ze zlokalizowaniem aparatu, z którego ktoś dzwoni. Każdy operator może niemal natychmiast wprowadzić numer do komputera lub skorzystać z jednej z książek telefonicznych i babach! Zresztą można się właściwie obyć bez operatora. Wystarczą odpowiednie programy na CD-ROM-ie i strony Internetu.
– To automat – poinformowała Lisa. Kiepskie wieści, ale oczekiwane.
– Gdzie on jest?
– W galerii handlowej Grand Mercado w Bala-Cynwyd.
– W galerii handlowej?
– Tak.
– Jesteś pewna?
– Tak podają.
– Gdzie jest ta galeria?
– Nie mam pojęcia. Myślisz, że w tej książce podają, że „pomiędzy Searsem a Victoria’s Secret”?
Nie było w tym sensu. Galeria handlowa? Porywacz zaciągnął Chada Coldrena do galerii i zmusił do krzyknięcia w słuchawkę?
– Dzięki, Liso.
Myron rozłączył się i obrócił w stronę ganku. Tuż za nim stał Win. Ze splecionymi rękami, jak zawsze w swobodnej pozie.
– Zadzwonił porywacz – poinformował Myron.
– Podsłuchałem.
– Łatwiej bym go wytropił z twoją pomocą.
– Nie.
– Nie chodzi o twoją matkę, Win.
Win nie zmienił miny, ale zmienił się wyraz jego oczu.
– Uważaj – rzekł tylko.
Myron pokręcił głową.
– Muszę jechać. Przeproś w moim imieniu.
– Przyjechałeś tu zdobyć klientów – przypomniał Win. – Przyznałeś, że zgodziłeś się pomóc Coldrenom, licząc, że zostaniesz ich agentem.
– I co z tego?
– Jesteś niezwykle blisko pozyskania najlepszego młodego golfisty na świecie. Rozum nakazuje, żebyś został.
– Nie mogę.
Win rozplótł ręce i pokręcił głową.
– Zrobisz coś dla mnie? – spytał Myron. – Sprawdzisz, czy marnuję czas?
Win nie zareagował.
– Jak ci wspomniałem, Chad użył karty bankomatowej.
– Tak.
– Zdobądź taśmę z nagraniem tej transakcji. Być może się okaże, że Chad sfingował to porwanie.
Win zawrócił do ganku.
– Spotkamy się wieczorem w domu – powiedział.
Rozdział 8
Myron zaparkował w galerii handlowej i sprawdził godzinę. Miał za sobą długi dzień. Była za kwadrans ósma. Stosunkowo wcześnie. Wszedł przez sklep Macy’s i od razu wypatrzył dużą tablicę z planem. Automaty telefoniczne oznaczono niebieskimi symbolami. W sumie naliczył ich jedenaście. Dwa znajdowały się na dole przy wejściu od południa. Dwa na piętrze przy wejściu od północy. Siedem w kompleksie gastronomicznym.
Centra handlowe to kwintesencja geograficznej równości wszystkich stanów Ameryki. Dzięki dużym lśniącym supermarketom z rzęsiście podświetlonymi sufitami Kansas dorównuje Kalifornii, a Nevada – New Jersey. Nigdzie nie jest tak amerykańsko. Niektóre sklepy w środku co prawda różniły się od siebie, lecz nie za bardzo. Athlete’s Foot i Foot Locker, Rite Aid i CVS, Williams-Sonoma i Portery Barn, Waldenbooks i B. Dalton, Gap, Banana Republic, Old Navy (zbiegiem okoliczności należące do jednego właściciela), kilka anonimowych z obuwiem, Radio Shack, Victoria’s Secret, galeria sztuki z dziełami Gormana, McKnighta i Behrensa, antykwariat, dwa sklepy z płytami – wszystkie w oprawie z Orwellowskiego, lśniącego chromem neoromańskiego forum z tandetnymi fontannami, obfitością marmurów, rzeźb jak z poczekalni dentysty, bezzałogowych okienek informacyjnych i sztucznych paproci.
Siedzący przed sklepem z elektrycznymi organami i pianinami pracownik w źle dopasowanym mundurze marynarskim i kapitańskiej czapce grał na organach Muskrat Love. Na usta cisnęło się pytanie, gdzie jest Toni Tenille, ale Myron go nie zadał. Było zbyt oczywiste. Organy w centrach handlowych? Kto je tam kupuje?
Myron szybko minął sklep spółki z ograniczoną, nieograniczoną bądź mocno nadwerężoną odpowiedzialnością. Potem Jeansy Plus albo Minus, a może Tylko Koszule, Tylko Spodnie, Podkoszulek City lub jakiś podobny. Wszystkie wyglądały z grubsza tak samo. Wszystkie zatrudniały chudych, znudzonych nastolatków, podpierających półki z towarami z entuzjazmem eunuchów zaproszonych na orgię.
Po galerii pałętało się mnóstwo sztubaków – „tak się tylko kręcę, stary” – ubranych… superowo. W jego oczach, choć trąciło to rasizmem na odwyrtkę, wszystkie te białe chłopaki wyglądały jak spod sztancy. Spodnie wory. Białe podkoszulki z rękawkami. Niezasznurowane czarne trampki za sto dolarów. Na ogolonych głowach naciągnięte nisko baseballówki że zmyślnie wykrzywionymi daszkami. Chudzi. Patykowaci. Długoręcy, długonodzy. Nawet w lecie bladzi jak postacie z portretów Goi. Z wadami postawy. Z oczami, które nie patrzą wprost na ciebie. Oczami rozbieganymi. Lekko wystraszonymi.