Starszy pan zaprowadził go na parking dla wybranych. Z mercedesami, cadillacami, limuzynami. Wśród nich stał jaguar Wina. Amerykański Związek Golfa umieścił tam niedawno tablicę z napisem PARKING TYLKO DLA CZŁONKÓW.

– Pan jest członkiem klubu Merion – domyślił się Myron, mistrz dedukcji.

Starszy pan odpowiedział ruchem szyi, bliskim skinięciu głową.

– Moja rodzina wywodzi się z czasów, kiedy powstał Merion – odparł z jeszcze wyraźniejszym snobistycznym akcentem. – Tak jak rodzina pańskiego przyjaciela Wina.

Myron spojrzał na niego bacznie.

– Pan zna Wina? – spytał.

Jego rozmówca uśmiechnął się blado i niezobowiązująco wzruszył ramionami.

– Jeszcze mi się pan nie przedstawił.

– Stone Buckwell. – Starszy pan wyciągnął rękę. – Wszyscy mówią mi Bucky.

Myron uścisnął mu dłoń.

– Jestem ojcem Lindy Coldren.

Bucky otworzył błękitnego cadillaca i wsiedli. Włożył kluczyk do stacyjki. Z radia lała się muzyczka, co gorsza syntetyczna wersja Raindrops Keep Falling on My Head. Myron natychmiast otworzył okno, żeby wpuścić trochę powietrza i dużą dawkę normalnego hałasu.

Na terenie klubu mogli parkować tylko jego członkowie, więc nie mieli kłopotów z wydostaniem się z Merion. Na końcu ulicy skręcili w prawo, a potem jeszcze raz w prawo. Bucky na szczęście zgasił radio. Myron cofnął głowę do wnętrza.

– Co pan wie o mojej córce i jej mężu? – spytał Bucky.

– Niewiele.

– Nie jest pan wielbicielem golfa, co?

– Nie przepadam.

– To naprawdę wspaniały sport. Chociaż słowo „sport” nie oddaje golfowi sprawiedliwości.

– Mhm.

– To gra książęca. – Rumiana twarz Stone’a Buckwella rozjaśniła się, w jego w oczach rozbłysła ekstaza, jaką widzi się tylko u ludzi głębokiej wiary, a w ściszonym głosie zabrzmiał nabożny podziw. – Niezrównana. Człowiek toczy samotny pojedynek z polem. Nie ma na kogo zwalić winy. Nie ma kolegów z drużyny. Wyzwisk. Golf to najszlachetniejsza z gier.

– Mhm – mruknął ponownie Myron. – Przepraszam, panie Buckwell, nie chciałbym wyjść na gbura, ale o co właściwie chodzi?

– Proszę mi mówić Bucky.

– Dobrze. Bucky.

Starszy dżentelmen skinął z aprobatą głową.

– Podobno pan i Windsor Lockwood jesteście więcej niż tylko wspólnikami w interesach.

– To znaczy?

– Słyszałem, że znacie się od dawna. Na studiach dzieliliście pokój, zgadza się?

– Dlaczego pyta pan o Wina?

– Wpadłem do klubu go odszukać. Ale sądzę, że tak jest lepiej.

– Jak?

– Że od razu trafiłem na pana. Może kiedy… no cóż, zobaczymy. Nie obiecuję sobie za wiele.

Myron skinął głową.

– Nie wiem, o czym pan mówi.

Bucky skręcił w sąsiadującą z polem golfowym ulicę Golf House Road. Golfiarze to ludzie z wyobraźnią.

Po prawej było pole golfowe, po lewej okazałe rezydencje. Minutę później Bucky wjechał na kolisty podjazd prowadzący do dużego domu, zbudowanego z kamienia zwanego „rzecznym”. Kamień rzeczny był w tych stronach niebywale modnym budulcem, Win nazywał go „brukowcem filadelfijskim”. Budynku z dużym gankiem, zamkniętym z prawej strony, strzegł biały płot, masa tulipanów i dwa klony po bokach chodnika. Cadillac zatrzymał się. Przez chwilę obaj siedzieli bez ruchu.

– A więc o co chodzi, panie Buckwell? – zagadnął Myron.

– Mamy zmartwienie.

– Jakie zmartwienie?

– Wolałbym, żeby wyjaśniła to panu córka. Bucky wyjął kluczyk ze stacyjki i sięgnął do klamki.

– Dlaczego zwróciliście się do mnie? – spytał Myron.

– Powiedziano nam, że pan może pomóc.

– Kto?

Stone Buckwell znowu wprawił szyję w szybszy ruch. Kiedy wreszcie zatrzymał latającą jak na luźnym łożysku głowę, udało mu się spojrzeć Myronowi w oczy.

– Matka Wina.

Myron zesztywniał. Serce zjechało mu nagle w ciemny szyb. Otworzył usta, zamknął je i czekał. Starszy pan wysiadł z samochodu i ruszył do wejścia. Po dziesięciu sekundach Myron podążył za nim.

– Win nie pomoże – powiedział.

Buckwell skinął głową.

– Właśnie dlatego zwróciłem się z tym do pana. Podeszli ceglanym chodnikiem do uchylonych drzwi. Buckwell pchnął je lekko.

– Linda?

Linda Coldren, wysoka brunetka z krótkimi sprężystymi włosami, stała przed telewizorem. Białe szorty i żółta bluzka bez rękawów odsłaniały jej gibkie, wysportowane nogi i ręce o gładkich, długich mięśniach, które uwydatniała opalenizna. Zmarszczki przy oczach i ustach świadczyły, że kobieta ma pod czterdziestkę, ale Myron od razu zrozumiał, dlaczego jest ulubienicą reklamodawców. Była w niej drapieżna kobiecość, piękno płynące nie tyle z subtelności, co siły.

Śledziła transmisję z turnieju. Na telewizorze stały rodzinne zdjęcia w ramkach. Kąt pokoju zajmowały obłożone poduchami duże kanapy ustawione w kształt litery V. Dyskretny wystrój jak na golfistów. Bez trawiastej wykładziny. Bez dołka. Bez golfowych ozdóbek, estetycznie stojących o parę klas niżej od, na przykład oleodruków z psami grającymi w pokera. Bez kubka z kołeczkiem i piłeczką, zwieszającego się z łopat łosia.

Linda Coldren znienacka strzeliła okiem w ich stronę, omijając Myrona i trafiając w ojca.

– Pojechałeś po Jacka – wypaliła.

– Nie skończył rundy – usprawiedliwił się Bucky.

– Zalicza osiemnasty dołek. – Skinęła w stronę telewizora. – Sądziłam, że na niego zaczekasz.

– Przywiozłem za to pana Bolitara.

– Kogo?

– Myron Bolitar – przedstawił się z uśmiechem Myron, robiąc krok do przodu.

Linda Coldren zerknęła na niego i spojrzała na ojca.

– Kto to jest?

– Poleciła mi go Cissy – odparł Bucky.

– Jaka Cissy? – spytał Myron.

– Matka Wina.

– Aha, rzeczywiście.

– Co on tutaj robi? Pozbądź się go.

– Lindo, posłuchaj! Potrzebujemy pomocy.

– Nie od niego.

– Pan i Win mają doświadczenie w takich sprawach.

– Win to psychol – wycedziła.

– O, a więc pani dobrze go zna – wtrącił Myron.

Linda Coldren wreszcie go zauważyła.

– Nie zamieniłam z nim słowa, odkąd skończył osiem lat – odparła, mierząc go piwnymi, głęboko osadzonymi oczami. – Ale nie trzeba skakać do piekła, żeby wiedzieć, że jest tam gorąco.

– Ładne porównanie – pochwalił Myron.

Pokręciła głową i zwróciła się do ojca.

– Powiedziałam wyraźnie: żadnej policji. Spełnimy ich żądania.

– Ale pan nie jest z policji.

– Nie powinieneś mówić nikomu.

– Powiedziałem tylko siostrze – zaprotestował Bucky. – A ona nic nie powie.

Myron znów poczuł, jak sztywnieje.

– Chwileczkę – rzekł do Bucky’ego. – Pańska siostra jest matką Wina?

– Tak.

– Pan jest wujem Wina, a pani jego wujeczną siostrą?

Linda Coldren obrzuciła go takim spojrzeniem, jakby nasikał na podłogę.

– Co za inteligencja – zadrwiła. – Dobrze, że jest pan po naszej stronie.

Świat roi się od kpiarzy.

– Gdyby to nie rozwiało pańskich wątpliwości, mogę wyrysować nasze drzewo genealogiczne.

– Byle w żywych kolorach. Bardzo je lubię. Skrzywiła się i odwróciła do telewizora. Jack Coldren ustawił się do kończącego strzału z odległości trzech i pół metra. Uderzył. Piłeczka zatoczyła łuk i wpadła do dołka. Widownia nagrodziła to brawkami. Gracz wyjął dwoma palcami piłkę i uchylił kapelusza. Na ekranie pojawiła się tablica IBM. Jack prowadził ogromną przewagą dziewięciu punktów.

– Biedak.

Linda Coldren pokręciła głową. Myron nie odezwał się. Bucky również.

– Czekał na to dwadzieścia trzy lata – dodała. – Wreszcie sobie odbija.

Myron popatrzył na Bucky’ego. Bucky odpowiedział mu spojrzeniem i potrząsnął głową.

Linda, która wpatrywała się w ekran, dopóki jej mąż nie zszedł z pola, wzięła głęboki oddech i odwróciła się do Myrona.

– Jack jeszcze nie wygrał zawodowego turnieju, panie Bolitar. Najbliżej zwycięstwa był jako dziewiętnastolatek, w swoim pierwszym sezonie w gronie zawodowców. Właśnie wtedy po raz ostatni rozegrano w Merion Otwarte Mistrzostwa Stanów. Może pamięta pan nagłówki.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: