– Chcesz powiedzieć, że ten nygus wart jest pójścia do więzienia? Handluje narkotykami. Próbował mnie zabić.
Esperanza zakończyła rozmowę.
– To numer Gospody Parkera – poinformowała.
– Wiesz, gdzie to jest? – spytał Myron Mindy.
– No.
– Idziemy.
Mindy wyrwała się mu.
– Puszczaj paaaan! – przeciągnęła ostatnie słowo.
– To nie zabawa ani gra, Mindy. Pomogłaś w próbie morderstwa.
– To pan tak mówi.
– Co mówię?
Podparła się pod boki, żując gumę.
– Skąd, kurde, mam wiedzieć, że pan nie jest zły?
– Słucham?
– Podszedł pan do nas wczoraj taki tajemniczy, nie? Bez żadnej odznaki, bez niczego. Skąd normalnie mam wiedzieć, że pan nie chce załatwić Tita? Skąd mam wiedzieć, że pan nie jest dealerem, który chce przejąć jego teren?
– Tita? – Myron zerknął na Esperanzę. – Ten neofaszysta nazywa się Tito?
Wzruszyła ramionami.
– Nikt z kumpli go tak nie nazywa – dodała Mindy. – Tito to za długie imię, nie? Dlatego mówią mu Tit.
Cyc? Myron i Esperanza wymienili spojrzenia i pokręcili głowami.
– Mindy, ja nie żartowałem – rzekł wolno Myron. – Tito to nic dobrego. Najprawdopodobniej wziął udział w porwaniu i okaleczeniu chłopca w twoim wieku. Temu chłopcu odcięto palec i przesłano jego matce.
Dziewczyna skrzywiła się.
– O kurde! To okropne!
– Pomóż mi, Mindy.
– Pan jest z policji?
– Nie. Po prostu staram się uratować chłopaka.
Machnęła lekceważąco ręką.
– Wolna droga. Nie jestem wam potrzebna.
– Pojedziesz z nami.
– Po co?
– Żebyś nie ostrzegła Tita.
– Nie ostrzegę.
Myron pokręcił głową.
– A poza tym znasz drogę do Gospody Parkera. Zaoszczędzisz nam czasu.
– Mowy nie ma. Nie jadę.
– Jeżeli nie pojedziesz, powiem Amber, Trish i reszcie waszej paczki o twoim nowym chłopaku – zagroził.
– To nie jest mój chłopak – odparła, stropiona. – Spotkaliśmy się parę razy.
– W takim razie nakłamię – rzekł z uśmiechem Myron. – Powiem im, że z nim spałaś.
– Nie spałam! – wykrzyknęła. – Kurde, to niesprawiedliwe!
Wzruszył ramionami.
Skrzyżowała ręce, wciąż żując gumę. Wkrótce jednak porzuciła tę obronną postawę.
– No dobra, pojadę. Ale nie chcę – wymierzyła palec w Myrona – żeby Tit mnie widział. Zostanę w samochodzie.
– Zgoda.
Myron pokręcił głową. Na razie ścigali niejakiego Tita. Co jeszcze ich czekało?
Parking Gospody Parkera, potwornej meliny dla białej hołoty, kurew i gangów motocyklowych, wypełniały furgonetki i motocykle. Z otwartych drzwi grzmiała muzyka country. Kilku obszczymurków z żółtym jeleniem (logo fumy produkującej traktory) na baseballówkach opróżniało pęcherze na ścianę. Co jakiś czas któryś obracał się w stronę sąsiada i obsikiwali się nawzajem wśród przekleństw i śmiechu. Wesołe miasteczko. Siedzący w zaparkowanym po drugiej stronie ulicy wozie Myron spojrzał na Mindy.
– Bywasz tutaj? – spytał.
Wzruszyła ramionami.
– Wpadłam parę razy – odparła. – Dla ciar, dla emocji, nie?
Myron skinął głową.
– To może od razu oblejesz się benzyną i podpalisz.
– Wal się pan! Jest pan moim starym? Uniósł ręce. Miała rację. Nic mu do tego.
– Widzisz tu gdzieś furgonetkę Tita? – spytał.
Nie mógł go tak po prostu nazwać Cycem. No, chyba żeby lepiej go poznał. Mindy przesunęła wzrokiem po parkingu.
– Nie.
Myron też nie dostrzegł samochodu Paskudy.
– Wiesz, gdzie mieszka?
– Nie wiem.
Pokręcił głową.
– Handluje narkotykami, wydziargał sobie swastyk i nie ma tyłka. Ale nie wmawiaj mi… że poza tym wszystkim Tito to rozkoszny kochaś.
– Odwal się, człowieku, dobra?! – krzyknęła. – Odwal!
– Myron – ostrzegła go Esperanza.
Ponownie uniósł ręce. Rozsiedli się w fotelach i czekali. Nic się nie zdarzyło. Mindy westchnęła najgłośniej jak można.
– No to jak, mogę już sobie pójść?
– Mam pomysł – powiedziała Esperanza.
– Jaki? – spytał.
Wyciągnęła bluzkę z dżinsów, związała ją w supeł pod żebrami, obnażając płaski, śniady brzuch, i rozpięła górne guziki, tworząc śmiały dekolt. Wyćwiczonym okiem detektywa Myron dostrzegł czarny stanik. Opuściła lusterko w samochodzie i zaczęła się malować. Wyzywająco. Zbyt wyzywająco. Na koniec nieco zmierzwiła włosy, podwinęła nogawki dżinsów i spojrzała na niego z uśmiechem.
– Jak wyglądam? – spytała. Nawet jemu nogi zmiękły w kolanach.
– Chcesz tam wejść tak jak teraz?
– Tam wszystkie się tak ubierają.
– Ale żadna nie wygląda jak ty.
– O, ho, ho! Komplement.
– To znaczy, jak tancerka z West Side Story.
– „Zabił ci brata podobny do niego, zapomnij o nim, znajdź innego…” – zaśpiewała.
– Jeśli zostaniesz moją wspólniczką, ani się waż przychodzić w takim stroju na zebrania zarządu – ostrzegł.
– Zgoda – odparła. – Mogę iść?
– Najpierw połącz się z moją komórką. Chcę słyszeć wszystko, co się dzieje.
Skinęła głową, wystukała numer. Odebrał telefon. Wypróbowali połączenie.
– Nie graj bohaterki – rzekł. – Sprawdź tylko, czy jest w środku. W razie kłopotów wynoś się stamtąd w podskokach.
– Dobrze.
– Powinniśmy też ustalić hasło. Słowo, które wypowiesz, gdybyś mnie potrzebowała.
Esperanza ze sztuczną powagą skinęła głową.
– Jak powiem „wytrysk przedwczesny”, to wchodź – odparła.
– Przedtem nałożę gumę.
Jęknęła nie tylko ona, ale nawet Mindy. Myron otworzył schowek i wyjął pistolet. Nie miał ochoty znów być zaskoczony.
– Idź – powiedział.
Esperanza wyskoczyła z wozu i przeszła przez ulicę. Do chodnika z piekielnie głośnym brruum-brruum podjechał czarny chevrolet corvette z dekalkomaniami płomieni na masce. Przyozdobiony złotym łańcuchem ssak z rzędu naczelnych podkręcił obroty, wystawił łeb przez okno, uśmiechnął się przymilnie i dodał więcej gazu, wydobywając z silnika kilka nowych basowych brruum-brruum.
Esperanza spojrzała na wóz, na kierowcę i z kamienną twarzą spytała:
– To aż tak źle z twoją fujarką?
Chevrolet odjechał. Wzruszyła ramionami i pomachała Myronowi. Nie była to oryginalna odzywka, za to skuteczna.
– Boże, uwielbiam tę kobietę – rzekł Myron.
– Fantastyczna laska – przyznała Mindy. – Chciałabym wyglądać, kurde, jak ona.
– Postaraj się być jak ona.
– Co za różnica? Wyciska z siebie siódme poty, nie? Zaraz po wejściu do Gospody Parkera w Esperanzę uderzył zaduch – ostry smrodek zaschniętych rzygowin pomieszany z tylko trochę mniej przykrym węchowo odorem niemytych ciał. Zmarszczyła nos i szła dalej. Drewnianą podłogę pokrywały trociny. Z wiszących nad stołem bilardowym brudnych kloszy, udających kopie lamp od Tiffany’ego, padało brudne światło. Mężczyzn, ubranych – by nazwać to jednym słowem – tandetnie, było chyba dwa razy tyle co kobiet. Esperanza rozejrzała się po spelunce.
– Do twojego opisu pasuje tu ze stu chłopa – powiedziała na tyle głośno, żeby Myron usłyszał przez telefon. – To tak jakbym miała odnaleźć implant w klubie ze striptizem.
Wprawdzie Myron wyłączył mikrofon w swojej komórce, lecz gotowa była iść o zakład, że się śmieje. Implant w klubie ze striptizem? Niezłe.
I co teraz?
Gapiono się na nią, ale przywykła do tego. Trzy sekundy później podszedł do niej mężczyzna z długą kędzierzawą brodą, nadziewaną resztkami zaschniętego jadła, uśmiechnął się bezzębnie i bez najmniejszej żenady obejrzał ją od stóp do głów.
– Mam dłuugi giętki język – pochwalił się.
– To fundnij sobie zęby.
Przepchnęła się obok niego, kierując w stronę baru. Chwilę potem doskoczył do niej typ w kowbojskim kapeluszu. Kowbojski kapelusz w Filadelfii?! Co na tym zdjęciu jest nie tak?!
– Hej, ślicznotko, czy my się nie znamy?
Esperanza skinęła głową.
– Nawijaj tak dalej, to może wyskoczę z ciuszków – odparła.
Kowboj zapiał radośnie, jakby w życiu nie słyszał nic równie śmiesznego.