Jego drugi syn, Randall, był dobrym chłopcem, który wyrośnie na porządnego człowieka. Lecz Brandon… Brandon był prawdziwym czarodziejem.
Znów poczuł ból. Ten oczywiście nigdy go nie opuszczał. Podczas ściskania dłoni i poklepywania po plecach żal pozostawał u jego boku, zaglądając mu przez ramię, szepcząc do ucha, przypominając, że będą partnerami do końca życia.
– Cudowne przyjęcie, Griff.
Griffin podziękował i poszedł dalej. Kobiety miały wspaniałe fryzury i suknie cudownie odsłaniające ramiona. Doskonale komponowały się z licznymi lodowymi rzeźbami – tak lubianymi przez jego żonę Allison – które powoli topiły się na importowanych lnianych obrusach. Po sonacie Mozarta zabrzmiała sonata Chopina. Kelnerzy w białych rękawiczkach krążyli po sali z tacami malajskich krewetek, plastrów polędwicy z Omaha oraz rozmaitych przedziwnych zakąsek, które zawsze wydawały się zawierać suszone na słońcu pomidory.
Dotarł do Lindy Beck, młodej damy, która zarządzała fundacją charytatywną Brandona. Ojciec Lindy również był jego starym szkolnym kolegą z Newark, a ona, jak wiele innych osób, znalazła swoje miejsce w rozległym imperium finansowym Scope’a. Jeszcze jako studentka zaczęła pracować dla różnych przedsiębiorstw tej rodziny. Zarówno ona, jak i jej brat ukończyli studia dzięki ufundowanym przez niego stypendiom.
– Wyglądasz olśniewająco – powiedział, chociaż pomyślał, że wygląda na zmęczoną.
Linda Beck uśmiechnęła się do niego.
– Dziękuję, panie Scope.
– Ile razy cię prosiłem, żebyś mówiła mi Griff?
– Kilkaset – odparła.
– Co u Shauny?
– Obawiam się, że jest w lekkim dołku.
– Pozdrów ją ode mnie.
– Zrobię to, dziękuję.
– Zapewne powinniśmy się spotkać w przyszłym tygodniu.
– Zadzwonię do pańskiej sekretarki.
– Świetnie.
Griffin cmoknął ją w policzek i w tym momencie dostrzegł w foyer Larry’ego Gandle’a. Larry wyglądał na wykończonego i zaniedbanego, ale on zawsze sprawiał takie wrażenie. Można by go wbić w skrojony na miarę garnitur od Josepha Abbouda, a po godzinie wyglądałby na nim jak coś wyszperanego w szmateksie.
Larry Gandle nie powinien tu przebywać.
Ich spojrzenia spotkały się. Larry kiwnął głową i odwrócił się. Griffin odczekał jeszcze chwilkę lub dwie, a potem poszedł korytarzem w ślad za swoim młodym przyjacielem.
Ojciec Larry’ego, Edward, był również szkolnym kolegą Griffina z czasów Newark. Edward Gandle umarł na atak serca dwanaście lat temu. Piekielna strata. Był porządnym człowiekiem. Od tej pory jego syn stał się prawą ręką i powiernikiem Scope’a.
Razem weszli do biblioteki Griffina. Kiedyś był to cudowny pokój, wyłożony dębem i mahoniem, z sięgającymi od podłogi po sufit półkami i antycznymi globusami. Dwa lata temu Allison, wpadłszy w postmodernistyczny szał, zdecydowała, że wystrój pomieszczenia wymaga gruntownej zmiany. Stare boazerie usunięto i teraz pokój był biały, przestronny, funkcjonalny i równie przytulny jak myjnia samochodowa. Allison była tak dumna ze swego pomysłu, że Griffin nie miał serca powiedzieć jej, jak bardzo mu się to nie podoba.
– Były jakieś problemy? – zapytał Griffin.
– Nie – odparł Larry.
Griffin zaproponował Larry’emu fotel. Larry odmownie pokręcił głową i zaczął przechadzać się po pokoju.
– Było źle?
– Musieliśmy się upewnić, że sprawa została zamknięta.
– Oczywiście.
Ktoś zaatakował Randalla, syna Griffina, więc Griffin oddał cios. Tej lekcji nigdy nie zapomni. Nie siedzisz spokojnie, kiedy ktoś napadnie ciebie lub osobę, którą kochasz. I nie reagujesz jak rząd, z jego „proporcjonalnymi odpowiedziami” i tym podobnymi bzdurami. Jeśli ktoś cię krzywdzi, zapominasz o miłosierdziu i litości. Eliminujesz wroga. Oczyszczasz teren. Ci, którzy krzywią się na taką filozofię, uważają ją za niepotrzebny makiawelizm, zazwyczaj powodują największe szkody.
Im szybciej rozwiążesz problem, tym mniej przelejesz krwi.
– Zatem co cię niepokoi? – zapytał Griffin.
Larry krążył po pokoju. Potarł przód swojej łysiny. Griffinowi nie podobało się to. Larry nie należał do osób, które łatwo wyprowadzić z równowagi.
– Nigdy cię nie okłamałem, Griff – powiedział.
– Wiem o tym.
– Czasem jednak muszę cię… izolować.
– Izolować?
– Na przykład od tych, których wynajmuję. Nigdy nie podaję ci ich nazwisk. Im też nigdy żadnych nie podaję.
– To szczegóły.
– Tak.
– Co się stało?
Larry przestał chodzić po pokoju.
– Pamiętasz, jak osiem lat temu wynajęliśmy dwóch ludzi do wykonania pewnego zadania?
Griffin zbladł jak ściana. Przełknął ślinę.
– I wykonali je w podziwu godny sposób.
– Tak. A raczej być może.
– Nie rozumiem.
– Wykonali zadanie. Przynajmniej częściowo. Zagrożenie najwyraźniej zostało wyeliminowane.
Chociaż dom co tydzień sprawdzano, by mieć pewność, czy nie ma gdzieś urządzeń podsłuchowych, ci dwaj mężczyźni nigdy nie wymieniali nazwisk. Zasada Scope’a. Larry Gandle często zastanawiał się, czy wynikało to z ostrożności multimilionera, czy też pomagało mu strawić to, co często byli zmuszeni robić. Podejrzewał to drugie.
Griffin bezwładnie wyciągnął się w fotelu, jakby ktoś go popchnął.
– Dlaczego wyciągasz teraz tę sprawę? – zapytał cicho.
– Wiem, jakie to dla ciebie bolesne.
Griffin nie odpowiedział.
– Dobrze zapłaciłem tym ludziom – podjął Larry.
– Spodziewam się.
– Tak. – Odchrząknął. – Cóż, po tej historii mieli przez jakiś czas siedzieć cicho. Na wszelki wypadek.
– Mów dalej.
– Nigdy nie otrzymaliśmy od nich żadnej wiadomości.
– Dostali swoje pieniądze, mam rację?
– Tak.
– Cóż więc w tym dziwnego? Może uciekli ze swoim świeżo zdobytym bogactwem. Może opuścili kraj albo zmienili tożsamość.
– Tak – odparł Larry. – Tak zakładaliśmy.
– Ale?
– W zeszłym tygodniu znaleziono ich ciała. Nie żyją.
– Wciąż nie widzę problemu. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
– Nie żyją od dawna.
– Od dawna?
– Co najmniej od pięciu lat. I znaleziono ich pogrzebanych w pobliżu jeziora, nad którym… nad którym doszło do tamtego incydentu.
Griffin otworzył usta, zaniknął je i znów otworzył.
– Nie rozumiem.
– Szczerze mówiąc, ja też.
Zbyt wiele. To już zbyt wiele. Griffin przez cały wieczór powstrzymywał łzy cisnące się do oczu z powodu przyjęcia wydanego na cześć Brandona i w ogóle. Teraz nagle znów wróciła sprawa jego tragicznej śmierci. Był bliski załamania.
Spojrzał na swojego powiernika.
– To nie może się powtórzyć.
– Wiem, Griff.
– Musimy się dowiedzieć, co zaszło. Chcę wiedzieć wszystko.
– Miałem na oku wszystkich jej znajomych. Szczególnie męża. Na wszelki wypadek. Teraz przyjrzymy mu się jeszcze dokładniej.
– Dobrze – powiedział Griffin. – Choćby nie wiem co, przeszłość trzeba pogrzebać. Nieważne, kto zostanie pogrzebany wraz z nią.
– Rozumiem.
– I wiesz co, Larry?
Gandle czekał.
– Znam nazwisko jednego z tych, których zatrudniasz. – Mówił o Ericu Wu. Griffin Scope otarł oczy i ruszył z powrotem do swoich gości. – Wykorzystaj go.