– Być może – powiedział Jupiter w zadumie. – Widzieliście także profesora w mieście?

– Aha, a także starego Bena i Turnera – odparł Bob.

– Do przełęczy jest tylko parę minut drogi samochodem – rozważał Jupiter. – Ktokolwiek z rancza mógłby tam pojechać i nikt nawet nie zauważyłby jego nieobecności.

– Fakt – przytaknął Bob.

– Jednakże – kontynuował Jupe – rejestracja z Newady jest zastanawiająca. O ile wiem, wszyscy tutaj mają kalifornijską.

– Chcesz powiedzieć, że jest tu gdzieś ktoś obcy, nikomu nie znany? – zapytał Pete.

– Pewnie, że jest – wtrącił Bob. – Mężczyzna z przepaską na oku.

– Wszystko na to wskazuje – przyznał Jupiter. – Ale teraz musimy się wziąć do roboty. Ja przewertuję tę książkę o Jęczącej Dolinie, a wy dwaj zejdziecie na dół i sprawdzicie nasz sprzęt do nurkowania. Potem obwińcie czymś zbiorniki tlenowe, żeby nie były widoczne, i przymocujcie je do rowerów. Spakujcie także świece i paczkę, którą przywiozłem.

– Plan! – wykrzyknęli Bob i Pete równocześnie. – Jaki jest twój plan?

– Powiem wam po drodze – odpowiedział Jupiter, spoglądając na swój cenny zegarek. – Teraz musimy się pospieszyć, jeśli chcemy dotrzeć do Jęczącej Doliny przed zachodem słońca. Dzisiejszego wieczoru być może rozwiążemy jej tajemnicę!

Pół godziny później Pierwszy Detektyw zjawił się w stodole wymachując książką.

– Myślę, że znalazłem część odpowiedzi – zakomunikował. – Piszą tu, że około pięćdziesięciu lat temu zamknięto większość szybów kopalni w Diabelskiej Górze. Nie znaleziono złota ani żadnych innych surowców, zlikwidowano więc kopalnię. Pięćdziesiąt lat temu ustały też jęki!

– Uważasz, że jeden z tuneli został ponownie otwarty i wiatr wiejąc przez niego wywołuje te dźwięki? – zapytał Bob.

– Tak, tak właśnie myślę – potwierdził Jupiter. – Pozostaje pytanie, w jaki sposób i po co?… Jesteście gotowi?

– Gotowi, Jupe.

– Dobrze. Nim wyjedziemy ze stodoły, nałóżcie sombrera. Założyli kapelusze, umocowali ciężkie zbiorniki, ukryte w parcianych workach i dosiedli rowerów. Przy takim obciążeniu okazały się dość trudne do prowadzenia.

– Auu! – krzyknął Bob, gdy tylko nacisnął pedał.

– Twoja noga, Bob? – zapytał Pete.

– To z powodu zbytniego obciążenia roweru – powiedział Jupiter.

Bob skinął głową z nieszczęśliwą miną.

– Chyba nie dam rady, Jupe. Będę musiał zostać w domu.

Jupiter patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się.

– Nie, nie sądzę, żebyś musiał zostać. Być może obrócimy tego pecha w korzyść. Nasz podstęp będzie bardziej przekonujący.

– Jaki podstęp? – zapytał Pete.

– Klasyczna taktyka wojskowa. Pozoruje się pozycję wojsk w jednym miejscu i przygotowuje atak w innym – wytłumaczył Jupiter nie wdając się w szczegóły. – Bob, rozładuj swój rower. Myślę, że bez tego całego obciążenia dasz radę nim jechać.

Bob zrobił, co mu polecono, spróbował ponownie i tym razem okazało się, że może pedałować nie odczuwając bólu. Pojechali w stronę bramy. Kiedy mijali dom, stojąca na ganku pani Dalton pomachała do nich ręką.

– Bawcie się dobrze i nie wracajcie zbyt późno! – zawołała.

– I bądźcie ostrożni!

Za bramą ruszyli szybciej ku Jęczącej Dolinie. Dotarli do żelaznej furtki na końcu drogi i zeszli z rowerów. Przenieśli je wraz z ładunkiem w gęste krzaki.

– Teraz – oznajmił Jupiter – powiem wam, jaki jest mój plan. Wejdziemy do jaskini nie będąc widziani.

Pete skinął głową.

– Rozumiem. Weźmiemy jęk przez zaskoczenie.

– Tak jest. Jeśli moja teoria jest słuszna, jesteśmy właśnie pilnie obserwowani.

– Do licha! To jak to zrobimy? – mruknął Bob.

– Dostaniemy się do jaskini pod wodą, przy użyciu naszego ekwipunku. Sprawdziłem przypływ, jest wyższy dzisiejszego wieczoru. Obliczyłem, że tunel prowadzący z plaży powinien być pod wodą.

– Ale, Jupe, jak dostaniemy się do wody niezauważenie, skoro cały czas jesteśmy obserwowani? – zapytał Bob.

Jupiter rozpromienił się tryumfalnie.

– Stosując taktykę przynęty! Na wzór armii, która rozpala ogniska obozowe, ustawia atrapy urządzeń militarnych, po czym wymyka się cichaczem.

– Ale… – zaczął Pete, ale Jupe wpadł mu w słowa:

– Zauważyłem wczorajszego wieczoru, że o ile ścieżka prowadząca na prawo jest dobrze widoczna ze szczytu Diabelskiej Góry, o tyle prowadząca na lewo pozostaje ukryta. Chodźcie, będziemy szli swobodnie, bez chowania się.

Podnieśli pakunki i poszli w dół biegnącą w lewo ścieżką. Gdy znaleźli się poza zasięgiem obserwacji z wierzchołka góry, Jupiter kazał im zatrzymać się. Złożyli bagaże i patrzyli, jak Jupe rozwija swój tajemniczy pakunek.

– To tylko stare ubrania! – wykrzyknął Pete.

– Takie same jak te, które mamy na sobie – dodał Bob.

– Właśnie – skinął głową Jupiter. – Wypełnimy je trawą i chwastami i zawiążemy sznurkiem końce rękawów i nogawek.

Zabrali się do dzieła i wkrótce uformowali dwie kukły wyglądające jak Pete i Jupiter.

– A sombrera ukryją nasze twarze! – wykrzyknął Pete.

– Właśnie – Jupiter skinął głową. – Posadzimy kukły tak, żeby były dobrze widoczne ze szczytu góry. Ktokolwiek tam jest, będzie przekonany, że to my, zwłaszcza że Bob zostanie tu i będzie nimi poruszał od czasu do czasu.

Usadowili kukły na skarpie powyżej ścieżki, a Bob usiadł za nimi. Obserwując z oddali mogło to stwarzać wrażenie, że Trzej Detektywi siedzą sobie po prostu na skraju urwiska, podziwiają widok i rozmawiają.

Ukryci poniżej, Pete z Jupiterem, zbiegali w dół ku małej plaży. Tam, wciąż niewidoczni z góry, zdjęli ubranie i założyli butle tlenowe, okulary i płetwy.

– Fale są dzisiaj małe – powiedział Jupe. – Nie powinniśmy mieć kłopotów z dopłynięciem stąd do wejścia do jaskini.

Pete skinął głową.

– Pod wodą nie zabierze nam to więcej niż dziesięć minut, zwłaszcza z płetwami.

– Racja. Mam kompas, ale w razie potrzeby możemy wypłynąć na krótko na powierzchnię i zorientować się, gdzie jesteśmy. Nasza przynęta powinna odciągnąć obserwatora od oceanu.

Chłopcy założyli ustniki do oddychania, zeszli tyłem do wody i zsunęli się pod fale.

ROZDZIAŁ 11. Cień pod wodą

Pete płynął za falującymi przed nim płetwami Jupitera, przez świetliście przejrzystą wodę. Chłopcy byli doświadczonymi nurkami. Posuwali się naprzód bez zbytecznych ruchów, jedynie dzięki pracy stóp. Pete obserwował ciemne cienie skał, podczas gdy Jupe koncentrował się na utrzymaniu właściwego kierunku, zgodnie z kompasem na przegubie dłoni. Ryby śmigały wokół nich. Duża płastuga, niewidoczna na tle skalistego dna, oderwała się nagle od skały i wystraszyła Pete'a, po czym odpłynęła majestatycznie.

Po paru minutach Jupiter zatrzymał się i zwrócił twarzą do Pete'a. Wskazał na swój chronometr, a potem w stronę brzegu. Pete skinął głową. Czas skierować się do jaskini El Diablo.

Jupiter nadal prowadził. Bliżej brzegu woda była zamulona i z dna sterczało więcej głazów. Pete płynął więc bliżej trzepoczących przed nim płetw Jupe'a. Tak blisko, że wpadł na plecy kolegi, gdy ten się nagle zatrzymał. Zaklął zirytowany, ale złość szybko mu przeszła, gdy zobaczył, że Jupiter naglącym gestem wskazuje na coś po lewej stronie. Obrócił głowę.

Ciemny kształt przesuwał się wolno w wodzie, w odległości nie większej niż dziesięć metrów od nich. Był gruby i długi jak wielkie cygaro – sylwetka rekina lub nawet groźnego delfina szablogrzbieta.

Serce Pete'a waliło jak młotem. Ale chłopcy odebrali staranny trening, jak zachować się w takiej sytuacji. Natychmiast obaj zareagowali zgodnie z instrukcją. Wykonując jak najmniej ruchów, które mogłyby przyciągnąć uwagę rekina, opadli na dno. Na wszelki wypadek wyciągnęli zza pasów noże i dryfowali wolno w stronę bezpiecznej osłony skał.

Pete uważnie obserwował ciemny kształt. Doszedł do wniosku, że porusza się zbyt spokojnie, zbyt uparcie w linii prostej i zbyt jest długi jak na rekina. Z drugiej strony był za mały i za powolny jak na delfina szablogrzbieta.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: