– Dlaczego więc szeryf go nie znalazł, ani pan Dalton?
– Tego jeszcze nie wiem, ale… – Jupiter urwał i zaczął nasłuchiwać.
Pete usłyszał także – ledwie uchwytny odgłos kopania.
– Chodź – szepnął Jupiter i skręcił w odgałęzienie tunelu. Pete właśnie zamierzał iść za nim, gdy nagle dobiegł go odgłos kroków w tunelu, którym przyszli.
– Jupe – jęknął słabo.
Tuż za nimi stał mały, szczupły mężczyzna, o płonących ciemnych oczach i dumnej twarzy. Twarzy nieomal chłopięcej. Nosił czarne sombrero, krótki czarny żakiet, koszulę o wysokim kołnierzyku, obcisłe czarne spodnie, rozszerzające się jak dzwony nad lśniącymi czarnymi butami. To był młody człowiek z portretu, którego zdjęcie pokazywał im profesor Walsh. El Diablo! W lewej ręce trzymał pistolet.
ROZDZIAŁ 12. Pojmani
– Rany boskie! – wrzasnął Pete.
El Diablo skierował na niego pistolet i drugą ręką wykonał ucinający gest.
– Chce, żebyśmy byli cicho – powiedział Jupiter lekko drżącym głosem.
El Diablo skinął potakująco głową. Jego chłopięca twarz nie miała żadnego wyrazu. Ruchem pistoletu dał im znak, że mają iść przed nim w kierunku, z którego właśnie przyszli. Usłuchali niechętnie. Wrócili do groty, tam El Diablo skierował ich do następnego tunelu, po prawej stronie.
Szli i szli przez pasaże i groty. Chociaż Pete sprawdził na zegarku, że minęło mniej niż pięć minut, zdawało mu się, że już całe godziny trwa ta mozolna wędrówka. Szedł za Jupiterem, a tuż za nim El Diablo ze swym pistoletem.
– Stać!
Komenda została rzucona w momencie, gdy weszli do kolejnej groty. Było to pierwsze słowo, które wypowiedział El Diablo. Jego głos był dziwnie stłumiony.
Chłopcy zatrzymali się. Grota była mniejsza od wszystkich, w których byli dotąd, i panowała w niej ponura atmosfera.
– Tam! – rzucił El Diablo, wskazując na wąski otwór w ścianie.
Jupiter i Pete rzucili sobie rozpaczliwe spojrzenia, ale nie mieli innego wyjścia. Wmaszerowali do wąskiego tunelu wraz z postępującym za nimi bandytą. Przeszli zaledwie dziesięć kroków, gdy wyrósł przed nimi kopiec kamieni kompletnie blokujący przejście. Ślepy tunel! Obrócili się przerażeni.
Twarz El Diablo pozostała kamienna. Ruchem pistoletu pokazał im, że mają stanąć pod ścianą po lewej stronie. Następnie pochylił się i szybko przetoczył na bok ogromny głaz, jeden ze sterty blokującej tunel.
– Wchodźcie! – rozkazał.
Chłopcy podeszli do wyrwy utworzonej w stercie kamieni. Pete zajrzał do środka. Nie mógł dostrzec nic poza czarną jamą. Nim zdążył oświetlić ją latarką, silne pchnięcie zwaliło go w głąb. Wylądował na kamiennej podłodze. Coś ciężkiego uderzyło go w żebra. Usłyszał, że głaz toczony jest z powrotem na miejsce. Leżał oszołomiony w kompletnych ciemnościach.
– Pete? – To był głos Jupe'a tuż obok.
– Jestem, jestem – odpowiedział – choć wolałbym, żeby mnie tu nie było.
– Obawiam się, że on nas zamurował – szept Jupitera dobiegał z ciemności.
– Obawiam się – parsknął Pete sarkastycznie. – Ja się po prostu potwornie boję.
Bob szedł spiesznie skrajem Jęczącej Doliny w kierunku Rancza Krzywe Y. Za nim, jakby dla zachęty, dolina zawodziła:
– Aaaaa-uuuuu-uuu-uu!
Bob wiedział – oznaczało to, że plan Jupe'a się powiódł. Wraz z Pete'em musieli już być wewnątrz jaskini i jęk nie ustał. Ale w tej chwili Bob nie cieszył się tym sukcesem. Jeśli jego podejrzenia były słuszne, jeśli Ben Jackson i Waldo Turner mają coś wspólnego z tym zawodzeniem, Pete i Jupe mogą być w poważnym niebezpieczeństwie. W dodatku ten człowiek w samochodzie z Newady… Kto to jest? Bob widział tylko ciemną sylwetkę zmierzającą w kierunku Diabelskiej Góry. Czekał jakiś czas w pobliżu samochodu, ale mężczyzna nie wrócił.
Stanowczo za dużo tu się dzieje, by mogli sobie z tym poradzić sami, bez pomocy dorosłych. Musi się czym prędzej dostać na ranczo.
Kiedy minął Jęczącą Dolinę, zaryzykował wyjście na drogę, po której mógł iść szybciej. Stopniowo jęk brzmiał coraz słabiej. W pewnym momencie inny dźwięk zaostrzył jego czujność. Nadjeżdżał samochód. Bob skoczył w krzaki na skraju drogi. Samochód przemknął pędem koło niego. Chłopiec nie zdołał dostrzec twarzy pochylonego nad kierownicą mężczyzny, zauważył tylko, że miał na głowie sombrero. Zobaczył też na tyle samochodu tablicę rejestracyjną Newady.
Bob wrócił na drogę podenerwowany. Człowiek w samochodzie z Newady bardzo się spieszył. Co zaszło w przepastnej jaskini Diabelskiej Góry? Bobowi ścisnęło się serce. Spróbował biec ze swą obolałą nogą. Musi czym prędzej dotrzeć do domu i sprowadzić pomoc. Tym razem Jupiter posunął się za daleko!
– Och!
Ktoś nagle pojawił się na drodze i biegnący z pochyloną głową Bob wpadł na niego z impetem. Silne ręce schwyciły go za ramiona. Podniósł głowę i spojrzał na długą, przeciętą blizną twarz z czarną przepaską na oku.
Jupiter i Pete siedzieli skuleni pod kamienną ścianą. Od czasu do czasu dobiegał ich jęk, słaby i odległy.
– Widzisz coś? – szepnął Pete.
– Absolutnie nic. Jesteśmy kompletnie zablokowani i… Och, czy myśmy zwariowali! – Jupiter roześmiał się nagle.
– Na Boga, Jupe, co cię tak śmieszy? – szepnął Pete.
– Mówimy szeptem i siedzimy w ciemnościach, a przecież nie ma nikogo, kto by nas usłyszał, i mamy ze sobą nasze latarki!
Zaświecili je i uśmiechnęli się do siebie z zażenowaniem. Pete skierował latarkę na kamienną blokadę.
– Nikt nas nie słyszy i mamy latarki, ale to nie pomoże nam wydostać się stąd – powiedział Jupiter. Jak zwykle, zachowywał zimną krew. – Przede wszystkim spróbujemy wypchnąć ten duży głaz. El Diablo nie wyglądał na wyjątkowo silnego, a przetoczył go z łatwością.
Pete pierwszy zabrał się do roboty, ale kamień ani drgnął. Jupiter przyłączył się do niego i obaj wszystkimi siłami napierali na głaz, który jednak nie przesunął się ani o milimetr. Zdyszani, dali wreszcie spokój.
– Musiał go zaklinować z zewnątrz – powiedział Jupiter. – Im mocniej pchamy, tym bardziej trzyma klin. Zamknął nas na amen.
– Ślicznie! Jak myślisz, Jupe, czy to rzeczywiście był El Diablo? Profesor mówił, że on może jeszcze żyć.
– Być może, ale z pewnością nie tak by wyglądał. Nie zapominaj, że miałby dzisiaj około stu lat. Człowiek, który nas schwytał, wyglądał jak El Diablo z roku 1880.
– Tak, tak właśnie myślałem.
– A zauważyłeś, jak nieruchomą miał twarz? – zapytał Jupiter. – Jak to możliwe, żeby choć raz nie zmarszczył czoła, nie skrzywił ust?
– Zauważyłem oczywiście, ale…
– Jestem przekonany, że bandyta nosił maskę! – oznajmił tryumfalnie Jupiter. – Jedną z tych gumowych masek o cielistym kolorze, które ściśle okrywają całą twarz. Co więcej, mówił bardzo niewiele. Zapewne obawiał się, że rozpoznamy jego głos.
– Ja nie rozpoznałem, a ty, Jupe?
– Też nie. W każdym razie o jednym jestem przekonany. Nie chciał nam wyrządzić większej krzywdy. W przeciwnym razie nie ograniczyłby się tylko do uwięzienia nas.
– Tylko do uwięzienia! To ci nie wystarcza?
– Mógł zrobić coś o wiele gorszego. Znajdą nas tu prędzej czy później, gdy odkryją naszą nieobecność, i on o tym wiedział. Jest tu dość powietrza. Chciał nas się tylko pozbyć na jakiś czas, może na dzisiejszy wieczór. To z kolei oznacza, że musimy się pospieszyć i znaleźć drogę wyjścia z tej pułapki.
– Jeśli myślisz, że jesteśmy tu bezpieczni, czy nie lepiej poczekać, aż nas znajdą? – zapytał Pete.
– Jestem pewien, że tajemnica musi być dzisiaj wyjaśniona – powiedział Jupiter z uporem. – Jeśli będziemy czekali, może być za późno. Skoro nie możemy wyjść tędy, którędy weszliśmy, musimy szukać drogi z innej strony. Chodźmy!
Pete szedł za Jupiterem wąskim tunelem, który zdawał się ciągnąć kilometrami, bez załamań i odgałęzień. W końcu stanęli na wprost nowego usypiska kamieni i spojrzeli na siebie z przerażeniem. Tunel był zablokowany z obu stron!