– Co to jest? – zapytał Vinnie.
– Nie wiem. Jakieś rany kłute.
– Jak sądzisz, ile razy do niego strzelili?
– Trudno powiedzieć.
– Nie ryzykowali. Chcieli być diabelnie pewni, że facet nie żyje – uznał Vinnie.
Jakieś pół godziny później, kiedy Jack miał zamiar zabrać się do badania organów wewnętrznych denata, do sali weszła Laurie. Miała na sobie biały kitel i maskę na twarzy. Nie włożyła skafandra. Jacka zaskoczył jej strój, tym bardziej, że była niezwykle dokładna w przestrzeganiu przepisów. Nawet jeśli nie chciała wkładać całego skafandra, mogła włożyć tylko górę.
– Przynajmniej nie pływał długo w wodzie – powiedziała, spoglądając na ciało. – Nawet nie zaczęło się rozkładać.
– Nie, wziął tylko odświeżającą kąpiel – zażartował Jack.
– Jakie rany postrzałowe! – dziwiła się, przyglądając się okropnym okaleczeniom. Zobaczyła też liczne rany szarpane i dodała: – Wygląda, jakby zrobili to śrubą.
Jack wyprostował się.
– Laurie, o co chodzi? Chyba nie przyszłaś tu, żeby nam pomóc?
– Nie – przyznała. Maska tłumiła nieco jej słowa. – Zdaje się, że potrzebuję odrobiny moralnego wsparcia.
– W związku z czym? – zapytał Jack.
– Calvin mnie zrugał – poinformowała. – Najwidoczniej Mike Passano naopowiadał mu, że ostatniej nocy oskarżałam go o współudział w uprowadzeniu ciała Franconiego. Możesz uwierzyć? No, w każdym razie Calvin był naprawdę wściekły, a przecież wiesz, jak nie znoszę konfliktów. Skończyło się na tym, że zaczęłam płakać, a to z kolei sprawiło, że zezłościłam się na siebie.
Jack prychnął lekko przez zaciśnięte wargi. Próbował wymyślić coś, co mogłoby ją pocieszyć, ale poza "A nie mówiłem" nic nie przychodziło mu do głowy.
– Przykro mi – powiedział miękko.
– Dzięki – odparła Laurie.
– Więc uroniłaś kilka łez. Cóż, nie ma się czego wstydzić.
– Ale nienawidzę tego. To takie nieprofesjonalne.
– Ach, o to wcale bym się nie martwił. Czasami sam mam ochotę się rozpłakać. Może gdybyśmy byli w stanie wymienić się niektórymi cechami usposobienia, oboje stalibyśmy się znacznie lepsi.
– Zawsze do usług! – odpowiedziała Laurie z gotowością. Długo czekała na to wynurzenie. Jego tłumiony żal stanowił najpoważniejszą przeszkodę w szukaniu własnego szczęścia. Chętnie by mu ulżyła.
– Tak więc w końcu zrezygnujesz ze swojej minikrucjaty – stwierdził Jack.
– Wielkie nieba, nie! – zaprzeczyła. – Rozmowa z Calvinem tylko wzmocniła we mnie przekonanie, że moje obawy mogą być słuszne. Calvin i Bingham próbują całą sprawę zatuszować. To nie jest w porządku.
– Och, Laurie! – jęknął Jack. – Proszę! Ta mała utarczka z Calvinem to tylko początek. Nie zyskasz nic oprócz zszarpanych nerwów.
– To sprawa zasad – uparła się Laurie. – Więc mnie nie pouczaj. Przyszłam do ciebie po wsparcie.
Jack westchnął i uniósł na moment maskę z pleksi.
– Okay. Czego ode mnie oczekujesz?
– Niczego szczególnego. Po prostu bądź po mojej stronie.
Piętnaście minut później Laurie wyszła z sali autopsyjnej. Jack pokazał jej wszystkie zewnętrzne obrażenia, w tym obie rany kłute. Słuchała jednym uchem, najwyraźniej pochłonięta sprawą Franconiego. Jack musiał się cały czas powstrzymywać, żeby znowu nie powiedzieć, co o tym myśli.
– Dość tego oglądania – powiedział do Vinniego. – Zobaczmy, co tam mamy w środku.
– Najwyższy czas – uznał pomocnik. Minęła ósma i na innych stołach także leżały ciała, przy których pracowały zespoły złożone z techników i patologów. Pomimo że wcześniej zaczęli, nie wyprzedzali innych w znaczący sposób.
Jack zignorował przyjacielskie kpiny, pochłonięty pracą nad nieszczęsnymi szczątkami. Wobec tak licznych i nietypowych obrażeń musiał zrezygnować z tradycyjnej techniki otwierania zwłok i poważnie się skoncentrować na każdym ruchu. W przeciwieństwie do Vinniego Jack nie miał świadomości upływającego czasu. I znowu drobiazgowość się opłaciła. Chociaż wątroba została zasadniczo zniszczona przez pocisk, Jack odkrył coś niezwykłego, coś, co mogłoby zostać przeoczone przy bardziej pobieżnych, niedbałych oględzinach. Zauważył drobne ślady po szyciu chirurgicznym na żyle głównej i na poszarpanej krawędzi urwanej tętnicy dochodzącej do wątroby. Blizny pooperacyjne w tym miejscu nie należały do często spotykanych. Ta tętnica dostarczała czystą krew do wątroby, natomiast żyła wątrobowa była największą z żył w jamie brzusznej. Nie znalazł natomiast żadnych śladów szwów na żyle wrotnej, ponieważ prawie cała została usunięta.
– Chet, podejdź tu! – zawołał Jack. Chet McGovern dzielił z Jackiem pokój w zakładzie. Teraz intensywnie pracował przy sąsiednim stole.
Chet odłożył skalpel i podszedł. Vinnie przesunął się na szczyt stołu, ustępując miejsca drugiemu patologowi.
– Co masz? Coś interesującego? – Chet spojrzał w otwór w ciele.
– Bez wątpienia. Znalazłem całą garść śrutu, ale odkryłem też szwy na naczyniach krwionośnych.
– Gdzie? – Chet pochylił się, ale nie potrafił odnaleźć żadnych anatomicznych punktów orientacyjnych.
– Tutaj – Jack wskazał końcem uchwytu skalpela.
– Tak, widzę je – w tonie Cheta dawał się słyszeć podziw. – Ładnie zacerowane. Niewiele śródbłonka. To może oznaczać, że są świeże.
– Tak też sobie pomyślałem – powiedział Jack. – Prawdopodobnie miesiąc lub dwa. Pół roku to absolutnie górna granica.
– I co to twoim zdaniem oznacza?
– Moim zdaniem szansę na identyfikacje wzrosły o tysiąc procent – stwierdził Jack. Wyprostował się i przeciągnął z zadowoleniem.
– Wiemy, że ofiara przeszła operację jamy brzusznej – wyciągał wnioski Chet. – Ale mnóstwo ludzi ma operacje brzucha.
– Lecz nie takiego rodzaju jak u naszego faceta. Założę się, że z tymi szwami na tętnicy wątrobowej i żyle wątrobowej kwalifikuje się do elitarnej grupy. Według mnie całkiem niedawno miał przeszczepioną wątrobę.