– Po co zachowywać to w sekrecie?
– Z oczywistych powodów, jeśli chcemy utrzymać zagraniczne konta. A co do całości programu, mamy tu do czynienia z delikatnym problemem etycznym. Tymczasem firma, która umożliwia realizację przedsięwzięcia, jest niezwykle czuła na punkcie złej prasy. Szczerze powiedziawszy, użycie organów zwierzęcych do transplantacji uraża uczucia niektórych ludzi, a bezwzględnie chcemy uniknąć kontaktów z bojownikami o prawa zwierząt. Poza tym to kosztowna operacja i korzyści medyczne z niej płynące dostępne są tylko dla wąskiego grona zamożnych osób. Gwałcimy więc zasadę równości.
– Mogę się dowiedzieć, ilu ludzi jest włączonych w przedsięwzięcie? – zapytał Waller.
– Lekarzy czy pozostałych osób?
– Poza lekarzami.
– Około setki.
– Czy ktoś skorzystał już z usług?
– Czterech pacjentów. Przeszczepiono dwie nerki i dwie wątroby. Wszystkie zabiegi poszły znakomicie, bez konieczności stosowania specjalnych leków i bez śladów odrzucenia. I, jeśli mogę dodać, otrzymaliśmy pewną dodatkową sumę za transplantacje, z której procent przypadł także lekarzom.
– Ilu lekarzy weszło do spółki?
– Niespełna pięćdziesięciu. Na początku rekrutacja szła nam wolno, ale teraz przyspieszamy.
– Od jak dawna realizowany jest program?
– Od około sześciu lat. Poniesiono spore wydatki i olbrzymi wysiłek, lecz teraz zaczyna się to zwracać z nawiązką. Powinienem panu uświadomić, że włącza się pan do naszej grupy stosunkowo wcześnie, więc rozbudowana piramida przyniesie panu olbrzymie zyski.
– Brzmi to wszystko interesująco – stwierdził Waller. – Dodatkowy dochód mógłbym zainwestować w upadającą praktykę. Muszę coś zrobić, bo inaczej stracę gabinet.
– Byłaby wielka szkoda – zauważył Raymond.
– Mogę przez dzień lub dwa zastanowić się nad odpowiedzią?
Raymond wstał. Doświadczenie podpowiadało mu następne posunięcie.
– Ależ oczywiście. Proponowałbym nawet skontaktować się z doktorem Levitzem. To w końcu on pana rekomendował i bardzo cieszył się z naszego spotkania.
Pięć minut później Raymond wyszedł i skierował się na południe. Spacer sprawiał mu prawdziwą przyjemność. Nad głową miał czyste niebo, wdychał świeże powietrze przesycone zapachem wiosny i czuł się, jakby cały świat miał pod stopami. Zawsze tak się czuł, kiedy radość z zakończonej sukcesem rekrutacji pobudzała wydzielanie adrenaliny. W tej chwili nawet nieprzyjemności dwóch ostatnich dni stały się nieistotne. Przyszłość malowała się w jasnych, obiecujących barwach.
Niespodziewanie pojawiło się przeczucie nadciągającego nieszczęścia. Zauroczony dopiero co osiągniętym sukcesem Raymond wszedł niemal prosto pod koła jadącego autobusu miejskiego. Pęd powietrza dosłownie zdmuchnął kapelusz z jego głowy, a brudna woda spod kół obryzgała przód kaszmirowego płaszcza.
Raymond cofnął się gwałtownie, oszołomiony nagłym obrazem przerażającej śmierci, o którą otarł się o włos. Nowy Jork znowu okazał się miastem uderzających skrajności.
– Co, chłopie, w porządku? – zapytał jakiś przechodzień i podał Raymondowi nieco zdefasonowany kapelusz.
– Tak, świetnie, dziękuję – odpowiedział. Pochylił się i spojrzał na płaszcz. Ciarki przeszły mu po grzbiecie. Cały epizod zdawał się nabierać metaforycznego charakteru, przywołał niepokój spowodowany niefortunną historią Franconiego. Błoto przypomniało mu o układzie zawartym z Vinniem Dominickiem.
Czując, że został skarcony, z większą uwagą podjął kolejną próbę przejścia na drugą stronę ulicy. Życie niosło ze sobą tyle zagrożeń. Kiedy szedł w stronę Sześćdziesiątej Czwartej Ulicy, zaczął się niepokoić o dwa pozostałe przypadki transplantacji. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że sekcja zwłok mogłaby zagrozić projektowi. Dopiero ten kłopot z Franconim ukazał nowe zagrożenie.
W każdym razie lepiej będzie sprawdzić stan innych pacjentów, uznał. Nie miał żadnych wątpliwości, że obawy Taylora Cabota nie były bezpodstawne. Gdyby któryś z pacjentów w przyszłości miał zostać poddany autopsji, a media dowiedziałyby się o wynikach, mogło to wywołać wielce niepożądane zamieszanie. GenSys zapewne zrezygnowałoby z całego projektu.
Raymond przyspieszył kroku. Jeden z operowanych mieszkał w New Jersey, drugi w Dallas. Pomyślał, że najlepiej zrobi, jeśli zatelefonuje do prowadzących tych pacjentów lekarzy.