Mniej więcej dziesięć metrów od brzegu stałego lądu rysowała się linia Isla Francesca. W gasnącym świetle jej gęsta roślinność wydawała się granatowa. Dokładnie po przeciwnej stronie dostrzegli betonową platformę, która na pewno służyła jako wspornik dla mostu przerzuconego przez wodę. Dalej znajdowała się dość rozległa polana ciągnąca się na wschód.

– Spróbuj rozsunąć most – zasugerowała Melanie.

Kevin włączył latarkę. Znalazł tablicę kontrolną z dwoma przyciskami: czerwonym i zielonym. Wcisnął czerwony. Nic się nie stało, więc spróbował z zielonym. Gdy i tym razem nie było efektu, przyjrzał się dokładniej tablicy i dopiero teraz zobaczył otwór na klucz i kreskę wskazującą na napis: WYŁĄCZONE.

– Musimy mieć klucz! – zawołał.

Melanie i Candace podeszły do brzegu.

– Tu jest lekki prąd – zauważyła Melanie. Rzeczywiście, liście i małe kawałki roślin przepływały powoli obok nich.

Candace popatrzyła w górę. Gałęzie niektórych drzew stykały się nad wodą.

– Dlaczego nie próbują uciec z wyspy? – zapytała.

– Małpy nie wchodzą do wody, szczególnie do głębokiej.

Dlatego w ogrodach zoologicznych wystarczy ich wybieg otoczyć fosą. Szczególnie dotyczy do małp człekokształtnych – wyjaśniła Melanie.

– A nie mogą przejść górą, po drzewach?

Kevin, który stanął obok nich. Usłyszał pytanie.

– Bonobo są względnie ciężkie, a już ha pewno nasze bonobo. Większość z nich waży nawet ponad pięćdziesiąt kilo. Gałęzie nad wodą nie są dostatecznie wytrzymałe, aby udźwignąć taki ciężar. Ale na wyspie było kilka niepewnych miejsc i tam drzewa zostały wycięte, zanim wpuściliśmy zwierzęta. Na przykład małpki colobus ciągle przeskakują tam i z powrotem.

– Co to za kwadratowe przedmioty leżą na trawie? – spytała Melanie.

Kevin skierował strumień światła na przeciwległy brzeg. Latarka okazała się jednak zbyt słaba i nie świeciła wystarczająco, jak na taką odległość. Wyłączył ją i przyjrzeli się tajemniczym obiektom przy gasnącym świetle dnia.

– Przypominają skrzynie transportowe z centrum weterynaryjnego.

– Ciekawe, co tu robią? Strasznie ich dużo.

– Nie mam pojęcia – przyznał Kevin.

– Co zrobimy, żeby pokazały nam się jakieś bonobo? – zapytała Candace.

– O tej porze pewnie przygotowują się do nocnego spoczynku. Nie sądzę, żebyśmy mogli je zwabić.

– Może wykorzystać tratwę? – zasugerowała Melanie. – Mechanizm, który przeciąga ją przez przesmyk, działa na pewno tak jak sznur do bielizny. Jeżeli robi hałas, to go usłyszą. Coś jak dzwonek na obiad. To może je wyciągnąć z ukrycia.

– Myślę, że warto spróbować – uznał Kevin. Popatrzył w górę i w dół brzegu. – Kłopot w tym, że kompletnie nie wiemy, gdzie może się znajdować tratwa.

– Nie wierzę, żeby to było daleko stąd – stwierdziła Melanie. – Ty pójdziesz na wschód, a ja na zachód.

Kevin i Melanie rozeszli się w przeciwne strony, a Candace została w miejscu, żałując w duchu, że nie znajduje się teraz u siebie w pokoju, w hotelowej części szpitala.

– Tu jest! – zawołała Melanie. Szła ścieżką wydeptaną w gęstych zaroślach i już po kilku metrach natrafiła na bloczek przytwierdzony do grubego drzewa. Wokół niego przeciągnięta była solidna lina. Jeden koniec ginął w wodzie, drugi był przywiązany do kwadratowej tratwy osadzonej na brzegu. Była nieduża, może metr na metr. Do Melanie dołączyła pozostała dwójka. Kevin poświecił na wyspę. Po drugiej stronie podobny bloczek przymocowano do podobnego drzewa. Kevin podał latarkę Melanie, a sam chwycił za zatopiony koniec liny i pociągnął. Zobaczył, że lina naprężyła się. Ciągnął dalej. Koło zgrzytnęło ciężko, zapiszczało wysokim tonem i nagle platforma zsunęła się z brzegu do wody.

– To rzeczywiście może zadziałać – przyznał Kevin. Podczas gdy on ciągnął, Melanie oświetlała brzeg wyspy latarką. Gdy tratwa znalazła się mniej więcej w połowie drogi z ich prawej strony rozległ się plusk, jakby do wody wpadło coś ciężkiego.

Melanie natychmiast skierowała światło w tę stronę. Zobaczyli dwie połyskujące szczeliny, unoszące się tuż nad wodą. Przyjrzeli się dokładnie i po chwili byli pewni, że w wodzie pływa obserwujący ich krokodyl.

– Dobry Boże! – powiedziała z przerażeniem Candace i cofnęła się.

– W porządku – uspokoił ją Kevin. Puścił linę i podniósł kawał gałęzi. Rzucił nią w krokodyla. Po kolejnym głośnym plusku zwierzę zniknęło pod wodą.

– No, świetnie! Teraz w ogóle nie wiemy, gdzie jest – zmartwiła się Candace.

– Odpłynął. Nie są niebezpieczne, dopóki nie jesteś w wodzie, a one nie są głodne – uspokoił ją Kevin.

– A skąd wiadomo, że ten nie jest głodny? – odparła nadal niespokojna dziewczyna.

– Mają tu mnóstwo pożywienia – powiedział Kevin, podniósł linę i ciągnął dalej. Kiedy tratwa uderzyła o przeciwległy brzeg, zmienił linę i zaczął ciągnąć ją z powrotem.

– Jest za późno – powiedział. – Nie zadziała. Najbliższe siedlisko bonobo, które widzieliśmy w komputerze, jest o milę stąd. Będziemy musieli spróbować za dnia.

Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć ostatniego słowa, a ciszę zapadającego wieczoru rozdarły przeraźliwe wrzaski. Równocześnie w zaroślach na wyspie dało się zauważyć dzikie poruszenie, jakby za chwilę miał się z nich wyłonić rozjuszony słoń.

Kevin puścił linę. Obie kobiety wycofały się szybko o kilka metrów i zatrzymały. Z walącymi sercami zastygły, czekając na następne krzyki. Melanie trzymała w drżącej dłoni latarkę, którą starała się oświetlić miejsce tajemniczego poruszenia. Trwała kompletna cisza. Nie poruszył się ani jeden listek.

Minęło dziesięć pełnych napięcia sekund. Oczekującym na wydarzenia przyjaciołom zdawało się, że to dziesięć długich minut. Strzygli uszami, żeby wyłapać choćby najlżejszy szelest. Nic się nie działo. Panowała dojmująca cisza. Zupełnie jakby cała dżungla oczekiwała na nieuchronną katastrofę.

– Rany boskie, co to było? – szept Melanie przerwał wreszcie ciszę.

– Nie jestem pewna, czy chciałabym się dowiedzieć. Chodźmy stąd – zaproponowała Candace.

– To musiały być bonobo – stwierdził Kevin. Podniósł linę. Tratwa znajdowała się na środku przesmyku między lądem a wyspą. Szybko ją przyciągnął.

– Candace ma chyba rację – podchwyciła Melanie. – Zrobiło się za ciemno, żeby cokolwiek dojrzeć, nawet gdyby się pojawiły. Zaczyna mnie to przerażać. Chodźmy stąd!

– Ja się na pewno nie będę sprzeciwiać – dodał Kevin. – Sam nie wiem, co my tu robimy o tej porze. Wrócimy za dnia.

Ruszyli ścieżką tak szybko, jak potrafili. Prowadziła Melanie z latarką w ręku. Za nią, trzymając się koleżanki, szła Candace. Kevin zamykał pochód.

Kiedy mijali most, powiedział:

– Byłoby świetnie zdobyć klucz do mostu.

– Jak według ciebie można by to zrobić? – zapytała Melanie.

– Pożyczyć od Bertrama – zaproponował.

– Ale przecież powiedziałeś, że zabronił zbliżać się komukolwiek do wyspy, więc z pewnością nie zechce go pożyczyć – domyśliła się Melanie.

– Więc będziemy musieli go pożyczyć bez jego wiedzy – stwierdził Kevin.

– Ach, no jasne, tak będzie najlepiej – sarkastycznie odpowiedziała Melanie.

Weszli w zielony tunel prowadzący do samochodu. W połowie drogi odezwała się Melanie:

– Boże, jak ciemno. Dobrze oświetlam drogę?

– Może być – orzekła Candace.

Melanie zwolniła, wreszcie zatrzymała się.

– Co się stało? – zapytał Kevin.

– Coś dziwnego – powiedziała. Przechyliła głowę i nasłuchiwała.

– Przestań mnie straszyć – odezwała się cicho Candace.

– Znowu nie słychać ani żab, ani świerszczy – zauważyła Melanie.

W następnej sekundzie otwarły się wrota piekieł. Głośny, powtarzający się ryk przegnał ciszę w mgnieniu oka. Konary, gałązki, liście posypały się gradem na trójkę zapóźnionych wędrowców. Kevin rozpoznał hałas i zareagował instynktownie. Wyciągnął ramiona i objął obie kobiety, ciągnąc je za sobą. Wszyscy troje padli na ziemię, gdzie aż roiło się od robactwa.

Kevinowi udało się poznać ten dźwięk, ponieważ kiedyś był przez przypadek świadkiem ćwiczeń żołnierzy Gwinei Równikowej. Były to serie z pistoletów maszynowych.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: