Janet Evanovich
Przybić Piątkę
Tytuł oryginału – High Five
Podziękowania
Dziękuję Mary Anne Day, Joy Gianolio, Nancy Hunt, Merry Law, Lisie Medreder, Catherine Mudrak, Fran Rak, Hope Sass, Karen Swee, Elaine Yliet, Joan Walsh i Vicky Wiesner z The Woman Mystery Writers Reading Group za propozycję tytułu niniejszej książki.
ROZDZIAŁ 1
Kiedy byłam małą dziewczynką i ubierałam Barbie, nie wkładałam jej zwykle majtek. Wyglądała na pierwszy rzut oka jak prawdziwa dama. Gustowne plastikowe obcasy, idealnie skrojony kostium. Ale pod spodem była naga. Jestem obecnie agentką zajmującą się poszukiwaniem osób zwolnionych za kaucją, zwaną też specjalistką od pozyskiwania zbiegów albo po prostu łowczynią nagród. Sprowadzam delikwentów przed oblicze sprawiedliwości, żywych czy martwych. W każdym razie próbuję. To właśnie coś takiego jak Barbie z gołym tyłkiem. Masz sekret. Na zewnątrz udajesz bohatera, podczas gdy w rzeczywistości jesteś bez majtek. No dobra, może nie dotyczy to wszystkich agentów, ale ja często czuję się tak, jakbym wystawiała wstydliwe części ciała na widok publiczny. Mówiąc w przenośni, oczywiście.
W tej chwili nie czułam się wcale odsłonięta. W gruncie rzeczy czułam się zdesperowana. Zalegałam z czynszem, a w Trenton zabrakło nagle przestępców. Opierałam się dłońmi o biurko Connie Rosolli, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, i choć bardzo się starałam, mój głos przypominał pisk Myszki Miki.
Jak to nie ma NSS? Zawsze jacyś są.
Przykro mi – oświadczyła Connie. – Mamy mnóstwo spraw, ale nikt nie prysnął. Pewnie niekorzystny układ planet.
NSS to skrót od „Nie Stawił się w Sądzie”. Rzecz nie do pomyślenia w naszym systemie prawnym, ale ludzie idą na to.
Connie podsunęła mi szarą kopertę.
Jedyny, jakiego mam, w dodatku niewiele wart.
Connie to szefowa biura Yincent Plum – Kaucje i Poręczenia. Jest parę lat starsza ode mnie, czyli po trzydziestce. Nie da się wziąć na litość. I gdyby wielkość biustu decydowała o zamożności, Connie byłaby drugim Billym Gatesem.
Yinnie szaleje z radości – wyjaśniła. – Zgarnia forsę garściami. Żadnych wypłat. Żadnych kaucji. Ostatni raz widziałam go w takim nastroju, kiedy panią Zaretsky aresztowali za stręczycielstwo i sodomię, a ona w charakterze poręczenia oddała swojego psa.
Wzdrygnęłam się na myśl o tym człowieku, gdyż Yincent Plum to nie tylko mój pracodawca, ale i kuzyn. Kiedyś, w kiepskich czasach, zmusiłam go szantażem, by wziął mnie do swojej agencji, i właściwie polubiłam tę robotę… tak trochę. Co nie znaczy, bym miała jakiekolwiek złudzenia co do Yinniego. Jest dobrym szefem, ale prywatnie to wrzód na rodzinnym tyłku.
Yinnie wpłaca sądowi zastaw, który stanowi gwarancję, że oskarżony pojawi się na rozprawie. Jeśli oskarżony daje nogę, Yinniemu ta forsa przepada. Nie jest to dla niego miła perspektywa, więc wysyła mnie, bym znalazła oskarżonego i ściągnęła go z powrotem przed oblicze Temidy. Moje honorarium wynosi dziesięć procent od wpłaconej sumy. W dodatku dostaję je tylko wtedy, gdy uda mi się znaleźć delikwenta.
Otworzyłam kopertę i zapoznałam się z treścią umowy.
Randy Briggs. Aresztowany za posiadanie broni. Nie stawił się na przesłuchanie w sądzie. Wysokość zastawu -siedemset dolarów. Co oznaczało, że dostanę siedemdziesiąt. Niezbyt dużo za nadstawianie karku i uganianie się za facetem, który jest uzbrojony.
No, nie wiem – powiedziałam z powątpiewaniem. -Ten gość chodzi z nożem.
Connie zajrzała do kopii protokołu z zatrzymania Briggsa.
Tu jest napisane, że to był mały nóż, w dodatku tępy.
Jak mały?
Ze dwadzieścia centymetrów.
I to ma być mały?!
Nie ma chętnego – wyjaśniła Connie. – Komandos nie bierze żadnej roboty poniżej dziesięciu tysięcy.
Komandos to mój mistrz i tropiciel pierwszej klasy. Komandos, jak się zdaje, nie miewa kłopotów z czynszem. Komandos posiada dodatkowe źródła dochodu.
Popatrzyłam na zdjęcie dołączone do dokumentów Briggsa. Facet nie wyglądał aż tak źle. Po czterdziestce, szczupła twarz i początki łysiny, biały. W rubryce „zawód” napisano „programista komputerowy”.
Westchnęłam z rezygnacją i schowałam kopertę do torby.
Pojadę z nim pogadać.
Pewnie tylko zapomniał – pocieszała mnie Connie. -Nie będziesz miała z nim kłopotu. Mogę się założyć.
Posłałam jej ironiczne spojrzenie i wyszłam. Był poniedziałkowy ranek i przed frontonem biura przesuwał się z szumem strumień wozów. Październikowe niebo lśniło błękitem, jaki można zobaczyć tylko w New Jersey, a powietrze tchnęło rześkością i wydawało się wolne od węglowodorów. Coś miłego dla odmiany, ale oddychanie przychodziło jakby za łatwo.
Do krawężnika podjechał nowy czerwony firebird i stanął tuż za moim buickiem model 53. Z samochodu wysiadła Lula i podparła się pod boki.
Dziewczyno, wciąż jeździsz tym alfonsiastym wozem?
Lula odwalała dla Yinniego papierkową robotę i wiedziała wszystko o alfonsiastych wozach, gdyż w poprzednim życiu była dziwką. Należała do kobiet, o których mówi się -delikatnie – że są duże, ważyła ponad sto kilo przy wzroście sto sześćdziesiąt pięć centymetrów i wyglądała na osobę raczej silną. W tym tygodniu farbowała włosy na pomarańczowo, co harmonizowało z jej ciemną karnacją.
To klasyk – wyjaśniłam. Obie wiedziałyśmy doskonale, że mam w nosie zabytkowe wozy. Jeździłam Bestią, ponieważ moja honda spłonęła doszczętnie, a ja nie miałam forsy, żeby kupić sobie coś nowego. No i musiałam pożyczyć tego nienasyconego potwora od wujka Sando-ra… kolejny raz.
Rzecz w tym, że żyjesz poniżej swoich możliwości -orzekła Lula. – Trafiają nam się ostatnio gówniane sprawy. Przydałby ci się jakiś seryjny morderca albo zabójca gwałciciel, który zwiał za kaucją. Tacy są coś warci.
Jasne, chciałabym dostać takiego.
Gadanie. Gdyby Yinnie wysłał mnie za jakimś gwałcicielem o morderczych skłonnościach, dałabym sobie spokój z robotą i zaczęła sprzedawać buty.
Lula wkroczyła do biura, a ja wsunęłam się za kierownicę swojego wozu i jeszcze raz przejrzałam materiały dotyczące Briggsa. Randy Briggs w rubrykach „dom” i „praca” podał ten sam adres. Cloverleaf Apartments przy Grand Avenue. Niedaleko biura. Może z półtora kilometra. Ruszyłam spod krawężnika, wykonałam niezgodny z przepisami nawrót na skrzyżowaniu i ruszyłam w kierunku Grand.
Budynek Cloverleaf Apartments stał przy drugiej przecznicy. Miał fronton z czerwonej cegły i ściśle utylitarny charakter. Dwa piętra. Wejście od przodu i zaplecza. Niewielki parking na tyłach. Żadnych zdobień. Okna o aluminiowych ramach, które były modne w latach pięćdziesiątych, ale teraz wyglądały tandetnie.
Zaparkowałam wóz i weszłam do niewielkiego holu. Z jednej strony była winda, z drugiej schody. Winda wyglądała klaustrofobicznie i nie budziła zaufania, dostałam się więc na piętro po schodach. Briggs mieszkał pod numerem 2B. Stałam przez chwilę pod jego drzwiami i nasłuchiwałam. Z wewnątrz nie docierał żaden dźwięk. Nie słychać było włączonego telewizora ani rozmów. Nacisnęłam dzwonek i usunęłam się sprzed wizjera.
Randy Briggs otworzył drzwi i wysunął głowę na korytarz.
Słucham?
Wyglądał dokładnie tak, jak na fotografii. Jasne włosy o piaskowym odcieniu, starannie uczesane i krótko przycięte. Bez brody, brak znaków szczególnych. Czyste oliwkowe spodnie i zapinana na guziki koszula. Czyli zgodnie z opisem, jakim dysponowałam… z tą różnicą, że miał tylko metr wzrostu. Krótko mówiąc, Randy Briggs był… upośledzony w pionie.
O cholera – zdumiałam się, patrząc na niego z góry.
Co jest? – spytał. – Nigdy przedtem nie widziała pani niskiego człowieka?