Witaj, Stephanie – powiedział. – Miło znów cię widzieć. Czempion tęsknił za tobą, jak go nie było. Dużo o tobie myślał.
Czempion. Znany raczej jako Benito Ramirez, który jest zbyt stuknięty, by mówić w pierwszej osobie.
Czego chcesz?
Uśmiechnął się nienormalnym, chorym uśmiechem.
Wiesz, czego Czempion chce.
Może mi powiesz.
Czempion chce być twoim przyjacielem. Chce ci pomóc odnaleźć Jezusa.
Jeśli nadal będziesz za mną chodził, postaram się o nakaz ograniczenia kontaktów.
Uśmiech nie zniknął z jego twarzy, lecz oczy spoglądały zimno i twardo. Stalowe źrenice, unoszące się w pustej przestrzeni.
Nie możesz powstrzymać człowieka bożego, Ste-phanie.
Odejdź od mojego wozu.
Dokąd jedziesz? – spytał Ramirez. – Dlaczego nie pójdziesz z Czempionem? Czempion zabierze cię na przejażdżkę – zaproponował, przesuwając wierzchem dłoni po moim policzku. – Pokażę ci Jezusa.
Wsunęłam rękę do torby i wyjęłam broń.
Odsuń się ode mnie.
Ramirez roześmiał się cicho i cofnął o krok.
Kiedy nadejdzie twój czas spotkania z Bogiem, nie będzie ucieczki.
Otworzyłam drzwi wozu, wsunęłam się za kierownicę i odjechałam, podczas gdy Ramirez wciąż stał na parkingu. Zatrzymałam się dwie przecznice dalej na światłach i poczułam łzy na policzku. Cholera. Otarłam je i wrzasnęłam na siebie: „Nie boisz się Benita Ramireza!”
Były to oczywiście głupie przechwałki bez pokrycia. Ramirez to potwór. Każdy, kto miał odrobinę zdrowego rozsądku, bałby się go. Ale ja się nie bałam. Ja umierałam ze strachu.
Nim dotarłam do biura, byłam już w całkiem niezłej formie. Dłonie przestały mi drżeć, nie pociągałam też nosem. Miałam jeszcze lekkie mdłości, ale nie sądziłam, by groziły mi wymioty. Tego rodzaju strach wskazywał na słabość, czym nie byłam specjalnie zachwycona. Zwłaszcza że sama sobie wybrałam taką robotę. Jak zachować skuteczność, kiedy człowiek chlipie ze strachu? Jedynym powodem do zadowolenia był fakt, że nie okazałam lęku Ramirezowi.
Connie lakierowała sobie akurat kciuk na kolor cynobru.
Dzwonisz do szpitali i kostnicy w sprawie Freda? -spytała.
Położyłam czek na kopiarce i wcisnęłam guzik.
Każdego ranka.
Co dalej? – chciała wiedzieć Lula.
Dostałam od Mabel zdjęcie Freda. Może porozwieszam odbitki w centrum handlowym albo popytam o niego ludzi mieszkających w okolicy.
Nie mieściło mi się w głowie, by nikt nie widział, jak Fred znika z parkingu.
Nie będzie to chyba wielka frajda – zauważyła Lula.
Wzięłam kopię czeku i wrzuciłam do torebki. Potem przygotowałam teczkę z imieniem Freda wypisanym na wierzchu, schowałam do środka oryginał i wsadziłam do szuflady pod nazwiskiem Shutz. Znacznie łatwiej byłoby to umieścić we własnym biurku… ale ja nie miałam własnego biurka.
A co z Randym Briggsem? – spytała Lula. – Nie odwiedzimy go dzisiaj?
Nie mogłam podpalić domu, w którym mieszkał, nie miałam więc pojęcia, jak wykurzyć Randy’ego Briggsa z jego mieszkania.
Yinnie wysunął głowę ze swojego pokoju.
Ktoś wspominał o Briggsie?
Nie ja. Ja nic nie mówiłam – zaklinała się Lula.
To małe gówno, nie sprawa – zwrócił się do mnie. -Dlaczego jeszcze nie przyprowadziłaś tego faceta?
Pracuję nad tym.
To nie jej wina – stanęła w mojej obronie Lula. -Kawał z niego cwaniaka.
Masz czas do poniedziałku, do ósmej rano – oświadczył Yinnie. – Jeśli Briggs przed tym terminem nie trafi do pierdla, oddam sprawę komuś innemu.
Znasz bukmachera zwanego Mokry, Yinnie?
Nie. A możesz mi wierzyć, znam każdego bukmachera na Wschodnim Wybrzeżu.
Wsunął głowę do gabinetu i zatrzasnął drzwi.
Gaz łzawiący – podsunęła Lula. – To jedyny sposób. Wrzucimy mu przez to jego pieprzone okno puszkę gazu łzawiącego, a potem zaczekamy, aż zacznie się dusić i wybiegnie z mieszkania. Wiem nawet, gdzie możemy zdobyć ten gaz. U Komandosa.
Nie! Żadnego gazu łzawiącego – zaprotestowałam.
No dobra, to co zamierzasz zrobić? Pozwolisz, żeby Yinnie oddał tę sprawę Joyce Barnhardt?
Joyce Barnhardt! Cholera. Prędzej umrę, niż pozwolę, żeby Joyce Barnhardt przyprowadziła Randy’ego Briggsa. Joyce Barnhardt to mutant w ludzkiej skórze i mój największy wróg. Yinnie zatrudnił ją parę miesięcy temu na pół etatu, w zamian za usługi, o których wolałam nie myśleć. Już wtedy próbowała podprowadzić mi jedną sprawę, a ja nie miałam zamiaru więcej do tego dopuścić.
Chodziłam z Joyce do szkoły. Przez cały czas tylko kłamała, donosiła i kręciła z chłopakami innych dziewczyn. Nie wspominając już o tym, że gdy byłam niecały rok po ślubie, przyłapałam Joyce w pozycji na jeźdźca z moim spoconym, kłamliwym mężem. Na moim własnym stole w jadalni.
Zamierzam dogadać się z Briggsem – oświadczyłam.
O rany, ale będzie ubaw – powiedziała Lula. -Chciałabym to zobaczyć.
Nic z tego. Idę sama. Poradzę sobie.
Jasne – przyznała Lula. – Wiem o tym. Tyle że byłoby zabawniej, gdybym poszła z tobą.
Nie, i jeszcze raz nie.
Rany, ale masz ostatnio nastrój – zauważyła Lula. -Było lepiej, jak ktoś dawał ci porządnie do wiwatu, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Nie rozumiem, dlaczego dałaś kopa Morellemu. Nie przepadam za gliniarzami, ale facet jest niczego sobie.
Wiem, o co jej chodziło. Czułam się ostatnio poirytowana. Zarzuciłam torbę na ramię.
Zadzwonię, jak będę potrzebowała pomocy.
Mhm – mruknęła Lula.
W okolicy Cloverleaf Apartments panował spokój. Żywej duszy na parkingu. Żywej duszy w obskurnym holu. Wspięłam się na piętro i zapukałam do drzwi Briggsa. Brak odpowiedzi. Stanęłam z boku i wystukałam na komórce numer jego telefonu.
Halo – odezwał się Briggs.
Tu Stephanie. Nie odkładaj słuchawki! Muszę z tobą pomówić.
Nie ma o czym. Jestem zajęty. Mam robotę.
Posłuchaj, wiem, że ta historia z sądem to dla ciebie kłopot. I wiem, że to nie w porządku, bo zostałeś niesłusznie oskarżony. Ale musisz tam pójść.
Nie.
Więc zrób to dla mnie.
Dlaczego miałbym robić to dla ciebie?
Bo jestem miła. I staram się wykonywać swoją pracę. I potrzebuję pieniędzy, żeby zapłacić za buty, które właśnie kupiłam. Co więcej, jeśli cię nie sprowadzę, Yinnie odda twoją sprawę Joyce Barnhardt. A ja nienawidzę Joyce Barnhardt.
Dlaczego jej nienawidzisz?
Przyłapałam ją, jak pieprzyła się z moim mężem, który jest teraz moim eks-mężem, na moim własnym stole. Wybrażasz to sobie? Na moim stole jadalnym.
Jezu – powiedział Briggs. – I ona też jest łowczynią nagród?
Pracowała najpierw w salonie piękności, ale teraz pracuje u Yinniego.
Masz pecha.
Owszem. No to jak? Wpuścisz mni amp; do mieszkania? Nie będzie tak źle. Daję słowo.
Żartujesz? Nie dam się złapać takiej frajerce. Jak by to wyglądało?
Klik. Rozłączył się.
Frajerce? Czy dobrze usłyszałam? Frajerce? Okay, koniec rozmowy. Koniec z miłą osobą. Koniec z pertraktacjami. Drań idzie do paki.
Otwórz te drzwi! – wrzasnęłam. – Otwórz te cholerne drzwi!
Jakaś kobieta wyjrzała z mieszkania po drugiej stronie korytarza.
Jeśli się nie uspokoicie, wezwę policję. Nie tolerujemy tu takich wybryków.
Odwróciłam się i popatrzyłam na nią.
O Boże – rzuciła tylko i zniknęła czym prędzej. Poczęstowałam drzwi do mieszkania Briggsa dwoma kopniakami i walnęłam w nie pięścią.
Wychodzisz?
Frajerka – rzucił przez drzwi. – Jesteś tylko durną frajerką. Nie zmusisz mnie do niczego, na co nie miałbym ochoty.
Wyciągnęłam z torebki broń i wypaliłam w zamek. Pocisk odbił się rykoszetem od metalu i utkwił we framudze. Chryste. Briggs miał rację. Byłam pieprzoną frajerką. Nie wiedziałam nawet, jak rozwalić zamek.
Zbiegłam na dół do buicka i wyjęłam z bagażnika łyżkę do kół. Pognałam z powrotem na górę i zaczęłam walić nią w drzwi. Zrobiłam w drewnie kilka dziur, ale to wszystko. Wyważanie drzwi za pomocą tego łomu mogło trochę potrwać. Czoło miałam zroszone potem, T-shirt lepił mi się do piersi. Na drugim końcu korytarza zebrał się mały tłumek gapiów.