Okay – powiedziałam. – Zobaczę, może znajdę kogoś, kto przyuważy Alphonse’a.
Pchnęłam oszklone drzwi, prowadzące do holu, i rozejrzałam się szybko, by sprawdzić, czy nie czai się gdzieś Ramirez. Ruszyłam po schodach na górę i z ulgą dotarłam na piętro. Z mieszkania pani Karwatt dobywał się zapach smażonego bekonu. U pani Wolesky ryczał telewizor. Typowy poranek. Nic nowego. Pomijając fakt, że puściłam pawia i zostałam śmiertelnie wystraszona przez psychopatycznego maniaka.
Otworzyłam drzwi i zastałam Mokrego na kanapie, z gazetą w ręku.
Przestań się do mnie włamywać – powiedziałam. -To niegrzeczne.
Jestem na widoku, kiedy siedzę pod drzwiami. Obecność mężczyzn na korytarzu źle o tobie świadczy. Co sobie ludzie pomyślą?
Przesiaduj więc na parkingu, w swoim wozie.
Było mi zimno.
Ktoś zapukał do drzwi. Uchyliłam je i wyjrzałam. Była to moja sąsiadka z naprzeciwka, pani Wolesky.
Znów zabrała mi pani gazetę? – spytała.
Wyjęłam gazetę z rąk Mokrego i oddałam pani Wolesky.
Won – powiedziałam do faceta. – Do widzenia.
Co dziś będziesz robić? Tak tylko pytam.
Jadę do biura, a potem chcę porozwieszać plakaty przy Grand Union.
Może odpuszczę sobie biuro, ale powiedz Luli, że jeszcze jej odpłacę za ten numer, kiedy mnie zatrzymała.
Ciesz się, że nie poczęstowała cię paralizatorem. Stanął przy kanapie z rękami w kieszeniach.
Chcesz pogadać o tych odbitkach na stole? Do diabła. Nie schowałam zdjęć.
To nic szczególnego.
Kawałki ciała w worku na śmieci?
Uważasz, że to interesujące?
Nie mam pojęcia, kto to jest, jeśli o to ci chodzi -odparł i podszedł do stołu. – Dwadzieścia cztery zdjęcia. Cała rolka. Na dwóch worek jest związany. Daje do myślenia. No i zrobiono je niedawno.
Skąd wiesz?
Do worka ze zwłokami wepchnięto gazety. Obejrzałem sobie te zdjęcia przez twoje szkło powiększające. Widzisz tę kolorową gazetę? Jestem pewien, że to reklamówka z domu towarowego, jest na niej taka nowa zabawka, Megapotwór. Wiem, bo mój dzieciak kazał mi kupić takiego, jak tylko go zobaczył.
Masz dzieciaka?
Coś taka zdziwiona? Mieszka z moją byłą.
Kiedy po raz pierwszy zamieszczono tę reklamę?
Zadzwoniłem i sprawdziłem. Tydzień temu we czwartek.
Dzień wcześniej zniknął Fred.
Skąd masz te zdjęcia? – spytał Mokry.
Z biurka Freda. Pokręcił głową.
Fred wplątał się w jakąś paskudną sprawę.
Kiedy wyszedł, zamknęłam drzwi na zasuwę. Wzięłam prysznic, potem ubrałam się w lewisy i czarny golf. Golf wsunęłam w spodnie i włożyłam pasek. Wsadziłam zdjęcia wuja Freda do torby i ruszyłam na swoją pseudodetek-tywistyczną wyprawę.
Najpierw wstąpiłam do biura, żeby odebrać żałosne honorarium za Briggsa.
Lula podniosła wzrok znad papierków.
Czekaliśmy na ciebie, dziewczyno. Powiedzieli nam, jak dołożyłaś temu Briggsowi. Nie chodzi o to, że nie zasłużył, ale następnym razem, kiedy ci przyjdzie na coś takiego ochota, musisz wziąć mnie ze sobą. Wiesz, jak chciałam dokopać temu małemu kretynowi.
Owszem – dorzuciła Connie. – Nie ma co, podziwiam cię za brutalność.
Nic nie zrobiłam – oponowałam. – Spadł ze schodów.
Yinnie wysunął głowę z gabinetu.
Jezu Chryste – rzucił na mój widok. – Ile razy ci mówiłem, żebyś nie biła ludzi po twarzy? Wal w korpus, żeby nie było widać śladów. Kopnij w jaja. Przyłóż w nerę.
Spadł ze schodów! – powtórzyłam.
Tak, ale go pchnęłaś, co?
Nie!
Widzisz, doskonale – orzekł Yinnie. – Kłamstwo dobra rzecz. Trzymaj się tej wersji. Podoba mi się.
Cofnął się i zatrzasnął drzwi.
Wręczyłam Connie pokwitowanie za Briggsa, a ona wypisała mi czek.
Wybieram się na poszukiwanie świadków w sprawie Freda – oświadczyłam. Lula chwyciła torebkę.
Pójdę z tobą. Tak na wszelki wypadek, gdyby ten gość Mokry chciał cię śledzić. Zajmę się jego tyłkiem. Uśmiechnęłam się. To mogło być interesujące.
Zaczęłyśmy od ksero przy trasie 33. Powiększyłam zdjęcie Freda i nałożyłam na plakat z prośbą o informacje na temat jego zniknięcia wypisaną dużymi drukowanymi literami.
Potem wjechałam na parking przy Grand Union i stwierdziłam rozczarowana, że nie czeka na nas Mokry. Zatrzymałam się pod sklepem, wzięłam plakaty i razem z Lula weszłam do środka.
Poczekaj – zatrzymała mnie Lula. – Sprzedają colę po niższej cenie. To okazja. A w delikatesach jest akurat prasowana wieprzowina. Która godzina? Wkrótce pora na lunch? Nie pogniewasz się, jak zrobię zakupy?
Nie śpiesz się – odparłam.
Potem umieściłam plakat na tablicy informacyjnej przed sklepem. Wyjęłam następnie zdjęcie i zaczęłam przepytywać klientów, podczas gdy Lula buszowała w dziale z pieczywem.
„Widział pan (pani) tego człowieka?” – pytałam. Od-129 powiedź była z reguły negatywna. Czasem tylko słyszałam: „Tak, to Fred Shutz. Co za palant!”
Nikt nie mógł sobie przypomnieć, czy spotkał go w dniu zniknięcia. I nikt go od tamtej pory nie widział. Nikt też specjalnie się tym nie przejmował.
Jak idzie? – spytała Lula, pchając wózek w stronę samochodu.
Powoli. Brak chętnych.
Zostawię w wozie zakupy, a potem zajrzę do wypożyczalni wideo.
Baw się do upadłego – powiedziałam.
Pokazałam zdjęcie Freda jeszcze paru ludziom i w południe zrobiłam sobie przerwę na lunch. Przeszukałam kieszenie i dno torebki, by znaleźć w rezultacie dość pieniędzy na mały słoiczek pożywnej, oczyszczonej, gotowej do spożycia marchewki dla niemowlaków. Za tę forsę mogłam też kupić sobie dużego snickersa. Boże, cóż za diabelnie trudny wybór.
Zlizywałam resztkę czekolady z palców, kiedy pojawiła się Lula.
Popatrz – powiedziała. – Mieli „Boogie Nights” w sprzedaży. Film mnie niewiele obchodzi, ale lubię czasem obejrzeć sobie koniec.
Zacznę chodzić ze zdjęciem Freda po domach. Pomożesz?
Pewnie, daj mi tylko jeden z tych plakatów, a odwalę za ciebie kawał roboty.
Ustaliłyśmy, która gdzie chodzi, i zdecydowałyśmy, że popracujemy do drugiej. Skończyłam wcześnie, ze skutkiem zerowym. Tylko jedna kobieta widziała, jak Fred odchodził z Harrisonem Fordem, ale uznałam to za mało prawdopodobne. Inna kobieta wyznała, że miała wizję, w której Fred przepływał przez ekran jej telewizora, lecz i temu nie dałam wiary.
Ponieważ zostało mi jeszcze trochę czasu, wróciłam do centrum handlowego, żeby kupić sobie rajstopy na ślub. Weszłam do oszklonego holu i zobaczyłam, że jakaś starsza kobieta stoi przed tablicą i wpatruje się w plakat ze zdjęciem Freda. To dobrze, pomyślałam. Ludzie przynajmniej czytają.
Kupiłam rajstopy i kiedy wychodziłam ze sklepu, kobieta wciąż stała przed tablicą.
Widziała go pani? – spytałam.
Stephanie Plum, prawda?
Owszem.
Tak mi się wydawało. Pamiętam pani zdjęcie z gazety, jak wysadziła pani ten dom pogrzebowy.
Zna pani Freda?
Pewnie, że go znam. Jesteśmy w tym samym klubie seniora. I Mabel. Nie wiedziałam, że zaginął.
Kiedy widziała go pani ostatni raz?
Właśnie próbowałam sobie przypomnieć. Siedziałam tu na ławce, przed sklepem, i czekałam na siostrzeńca, który miał mnie zabrać, bo ja już nie prowadzę. Widziałam, jak Fred wychodził z pralni.
To musiał być piątek.
Też tak myślę. Chyba piątek.
Co zrobił, kiedy wyszedł z pralni?
Poszedł z bielizną do samochodu. Wyglądało, jakby bardzo starannie ją układał na siedzeniu, choć trudno było coś zobaczyć z takiej odległości.
Co się stało potem?
Podjechał samochód i wysiadł z niego jakiś człowiek. Rozmawiali przez chwilę. A potem Fred wsiadł do samochodu z tym człowiekiem, no i odjechali. Tyle że nie jestem pewna dnia. Mój siostrzeniec będzie wiedział.
Cholera.
Zna pani tego człowieka, z którym rozmawiał Fred?
Nie. Nigdy go nie widziałam. Ale wydawało mi się, że Fred go zna. Chyba się przyjaźnili.
Jak wyglądał?
Boże, nie wiem. Po prostu mężczyzna. Zwyczajny.