Nie trzeba było zasypiać. Jak mogłaś kimać przy robocie?
Była pierwsza w nocy!
Potem zadzwoniłam do Joego. Joe Morelli to gliniarz po cywilnemu, a o jego umiejętnościach milczą podręczniki policyjne. Przed kilkoma miesiącami wprowadziłam go do swojego życia i łóżka. A przed kilkoma tygodniami wykopałam. Od tamtej pory spotkaliśmy się kilka razy przypadkowo albo na randkach z kolacją. Przypadkowe spotkania zawsze były serdeczne. Randki z kolacjami miały nieco za wysoką temperaturę i na ogół kończyły się głośną wymianą zdań, którą ja nazywam dyskusją, a Morelli bójką.
Ani jedno z tych spotkań nie miało swego finału w łóżku. Kiedy dorasta się w Burg, małe dziewczynki poznają pewne prawdy bardzo wcześnie. Jedna z tych prawd głosi, że mężczyźni nie kupują towaru, który mogą mieć za darmo. Owe mądre zasady nie powstrzymały mnie przed ofiarowaniem Morellemu moich skarbów, ale sprawiły, że w pewnym momencie przestałam je ofiarowywać. Poza tym bałam się, że zaszłam w ciążę. Choć muszę przyznać, że miałam mieszane uczucia, kiedy się okazało, że to fałszywy alarm. Cień żalu zmieszany z ulgą. I to pewnie żal, bardziej niż ulga, kazał mi spojrzeć poważniej na własne życie i związek z Morellim. A także świadomość, że patrzymy na pewne sprawy zupełnie inaczej. Nie chodziło o to, że wszystko się nagle zawaliło. Raczej o to, że każde z nas bezustannie zakreślało granice własnego terytorium… przypominało to konflikt izraelsko-arabski.
Próbowałam dzwonić pod numer domowy Morellego, do pracy i na komórkę. Bez powodzenia. Za każdym razem zostawiałam mu wiadomość, a na pagerze swój numer telefonu.
No i czego się dowiedziałaś? – spytała babka, gdy tylko odłożyłam słuchawkę.
Niewiele. Fred wyszedł z domu o pierwszej i nieco ponad godzinę później był w banku i pralni. Musiał coś robić przez ten czas, ale nie wiem co.
Matka i babka popatrzyły po sobie.
O co chodzi? – spytałam.
Załatwiał pewnie jakieś osobiste sprawy – wyjaśniła matka. – Nie zawracaj sobie tym głowy.
Może zdradzicie mi wielki sekret?
Kolejna wymiana spojrzeń między matką a babką.
Sekrety są dwojakiego rodzaju – oświadczyła babka. – W pierwszym przypadku nikt nie zna sekretu. W drugim wszyscy go znają, ale udają, że go nie znają. To właśnie ten przypadek.
Więc?
Chodzi o jego dziewczyny.
Dziewczyny?
Fred zawsze ma jakąś na boku – wyznała babka. -Powinien być politykiem.
Chcesz powiedzieć, że Fred miewa romanse? Jest po siedemdziesiątce!
Kryzys wieku średniego – skomentowała babka.
Siedemdziesiątka to nie wiek średni – zauważyłam. -Wiek średni to czterdziestka.
Babka poruszyła nerwowo swoimi czułkami.
Zależy, jak długo chce się żyć. Zwróciłam się do matki.
Wiedziałaś o tym?
Matka wyjęła z lodówki kilka torebek krojonego mięsa i wyłożyła je na talerz.
Ten człowiek był przez całe życie kobieciarzem. Nie wiem, jak Mabel to znosiła.
Chlała – wyjaśniła krótko babka. Zrobiłam sobie kanapkę z wątrobianką i zaniosłam do stołu.
Myślicie, że wuj Fred mógł zwiać z jakąś dziewczyną?
Bardziej prawdopodobne, że jakiś mąż porwał Freda i wywiózł go na wysypisko śmieci – powiedziała babka. -Jakoś nie mieści mi się w głowie, żeby ten dusigrosz zapłacił za pranie, skoro zamierzał zwiać ze swoją flamą.
Orientujecie się, do której chodził?
Trudno było nadążyć – odparła babka i popatrzyła na matkę. – Jak myślisz, Ellen? Wciąż widuje Lorettę Walenowski?
Podobno to już nieaktualne – odparła matka. Odezwał się telefon komórkowy w mojej torebce.
Cześć, cukiereczku – powitał mnie Morelli. – Co to za klęska?
Skąd wiesz, że klęska?
Zostawiłaś mi trzy razy wiadomość, do tego na pagerze. Albo coś się stało, albo bardzo mnie potrzebujesz, poza tym mam dziś kiepski dzień.
Muszę z tobą pogadać.
Teraz?
To potrwa najwyżej minutę.
„Rondelek” to bar przekąskowy niedaleko szpitala, ale powinien nazywać się raczej „Otchłań Tłuszczu”. Morelli przyszedł pierwszy. Stał z kubkiem zimnego napoju w dłoni i wyglądał tak, jakby nie mógł doczekać się końca dnia.
Uśmiechnął się na mój widok… miłym uśmiechem, którym zapłonęły też jego oczy. Otoczył mnie ramieniem, przyciągnął do siebie i pocałował.
Jednak dzień nie jest taki całkiem nieudany -oświadczył.
Mamy problem rodzinny.
Wuj Fred?
Jezu, ty wiesz o wszystkim. Powinieneś być policjantem.
Mądrala – skomentował Morelli. – O co chodzi? Wręczyłam mu paczkę ze zdjęciami.
Mabel znalazła to w biurku Freda dziś rano. Przejrzał fotografie.
Chryste. A co to takiego?
Wygląda jak części ciała.
Postukał mnie plikiem zdjęć po głowie.
Dowcipna jesteś.
Masz jakiś pomysł?
Powinny trafić do Arniego Motta – odparł. – To on prowadzi śledztwo. \
Arnie Mott jest gjupr jak but z lewej nogi.
Wiem. Ale to on jest szefem. Mogę mu to przekazać.
No i co o tym myślisz?
Joe pokręcił głową, wciąż studiując zdjęcie na samym wierzchu.
Nie wiem, ale wyglądają na prawdziwe.
Wykonałam niezgodny z przepisami nawrót na Hamil-ton i zaparkowałam niedaleko biura, za czarnym mercedesem S600Y, który, jak podejrzewałam, należał do Komandosa. Komandos zmieniał samochody, tak jak inni mężczyźni zmieniają skarpetki. Były zawsze czarne i drogie. Pod tym względem nie różniły się od siebie.
Connie podniosła wzrok, gdy wpadłam do biura.
Briggs miał naprawdę tylko metr wzrostu? – spytała.
Miał metr wzrostu i nie przejawiał zrozumienia. Powinnam zapoznać się z rysopisem faceta na podaniu o kaucję, zanim zapukałam do jego drzwi. Nie sądzę, byś miała dla mnie coś nowego.
Przykro mi – powiedziała Connie. – Nic.
Koszmarny dzień. Zaginął wuj Fred. Wyszedł w piątek po sprawunki i nikt go więcej nie widział. Samochód znalazł się na parkingu pod Grand Union.
Uznałam, że nie ma sensu wspominać o poćwiartowanych zwłokach.
Miałam wuja, który raz zrobił to samo – wtrąciła Lula. – Doszedł aż do Perth Amboy, zanim ktoś go znalazł. Najedliśmy się strachu.
Drzwi do dalszej części biura były zamknięte, a Komandosa nie było nigdzie widać, domyśliłam się więc, że rozmawia z Yinniem. Spojrzałam wymownie w tamtą stronę.
Komandos u szefa?
Tak – odparła Connie. – Odwalił dla niego jakąś robotę.
Robotę?
Nie pytaj.
Nic z branży?
Absolutnie.
Wyszłam z biura i czekałam na zewnątrz. Komandos pojawił się pięć minut później. Komandos to pół Kubań-czyk, pół Amerykanin. Rysy ma anglosaskie, oczy latynoskie, skórę koloru kawy, a ciało niemal doskonałe. Włosy zaczesane do tyłu i związane w kucyk. Był akurat ubrany w czarny podkoszulek, który przylegał do niego niczym tatuaż, i czarne spodnie, jakie noszą antyterroryści, wsunięte w wysokie czarne buty.
Się masz – przywitałam go.
Komandos popatrzył na mnie znad ciemnych okularów.
Się masz.
Obrzuciłam łakomym spojrzeniem jego samochód.
Niezły mercedes.
Środek transportu – rzekł zwięźle. – Nic specjalnego. W porównaniu z czym? Batmobilem?
Connie mówiła, że rozmawiałeś z Yinniem.
Załatwiałem interes, dziecinko. Ja nie rozmawiam z Yinniem.
A więc właśnie chciałabym z tobą przedyskutować… interes. Wiesz, że byłeś moim mistrzem w robocie łowcy nagród?
Jak w Pigmalionie. Eliza Doolittle i Henry Higgins walczą ze złem w Trenton.
Tak. Prawda jest taka, że ten biznes nie idzie zbyt dobrze.
Nikt nie wieje.
To też.
Komandos oparł się o samochód i skrzyżował ramiona na piersi.
No i?
Pomyślałam sobie, żeby zająć się czymś jeszcze.
No i?
I pomyślałam też, że mógłbyś mi pomóc.
Chcesz nabyć pakiet akcji? Zainwestować forsę?
Nie. Chcę zarobić forsę. Odchylił głowę i zaśmiał się cicho.
Nie nadajesz się do tego, dziecinko.
Zmrużyłam oczy.
Okay – rzekł w końcu. – Co ci chodzi po głowie?
Coś legalnego.