Stosunki słowne jęli zatem uprawiać w salonie.

– Czekaj chwilę, to właściwie jak masz zamiar to gniazdko urządzić? – spytał, jeszcze nieco oszołomiony, przerywając Eluni pełne przejęcia zwierzenia.

Mieszkaniem Elunia również była przejęta.

– Tu będzie salon. Dla gości. Tam mam pracownię, a to ostatnie to sypialnia. Salon zrobię nietypowo, jest miejsce, sam widzisz… Albo może nie, jeszcze się waham, gdzieś muszę rozmawiać służbowo, więc może w pracowni. A tu będzie część jadalna, bo w kuchni to jednak głupio. Jak mi dojdzie na konto, kupię co trzeba, już niedługo, należy mi się. A co? Tak ci się nie podoba?

Kaziowi podobało się wszystko z Elunią na czele.

– Nie, dlaczego…? Świetnie wygląda. Tylko nie widzę tu miejsca dla siebie… Nie, nie słuchaj, co mówię, nie ty masz mieć miejsce dla mnie, tylko ja dla ciebie… Dotychczas zaniedbywałem, jak kretyn… Elunia, kochanie, powiem ci szczerze… W nędzy nie tonę, do cholery, ale ciągle jestem na tak zwanym dorobku, przestrzeń życiową lekceważyłem, teraz mnie dopiero strzeliło. Bydlę głupie.

– Zaraz – powiedziała zdezorientowana Elunia. – Co masz na myśli?

– Ciebie, kochana. Twoją pracę. To ja powinienem stworzyć tak zwany dom, w którym tobie będzie wygodnie. O estetykę sama zadbasz, potrafisz. Czekaj, coś mówiłaś…?

Elunia zakłopotała się nieco, bo samodzielne życie wciąż jej się nadzwyczajnie podobało.

– Mówiłam całkiem o czym innym, nie o domu. Ta cała heca z telefonami i była u mnie policja…

W trakcie szczegółowej relacji Kazio, słuchający już teraz uważnie, stopniowo posępniał.

– I podałaś im moje nazwisko? I adres?

– Tylko nazwisko. Adresu nie. Nie pytali. Ale mają się ze mną umówić na wyścigi, w sobotę. Słuchaj, o co tu może chodzić?

Dość długo Kazio milczał, a Elunia cierpliwie czekała.

– Na moje oko jest tu jakaś afera – rzekł wreszcie. – Facet ględził o pieniądzach. Nie zyskał ich, to pewne. Stracił. I chce zwrotu. Przyplątał się twój dowód osobisty, czekaj, pomyśl chwilę, była jakaś szansa, żeby ci go ktoś rąbnął? Jaka i kiedy?

Na ten temat Elunia na razie nie miała nic do powiedzenia. Zgodnie z poleceniem Kazia zaczęła myśleć. Dowód zawsze przebywał w jej kosmetyczce, otwartej co prawda, ale upchniętej w głębi torebki. Gdzie i kiedy jej torebka bywała dostępna dla byle kogo…?

– W telewizji – powiedziała po namyśle. – Byłam tam ze dwa razy. Patrzyłam, jak nagrywali reklamę, torebkę zostawiłam w innym pokoju. I w redakcjach, trzech chyba, sprawdzę w kalendarzu, które to były, to samo, rozmawiałam, na komputerze sprawdzaliśmy, jak wyjdzie, nie wiem, gdzie ona była, ta moja torba. Nie pamiętam. Myślisz, że ktoś specjalnie chciał mi go ukraść?

– Myślę, że wykorzystał okazję.

– A po co mu to było?

– Cholera go wie. Dowody osobiste bywają przydatne rozmaitym swołoczom. Sama widzisz, padły na ciebie jakieś podejrzenia, diabli wiedzą, co zrobiła ta osoba z twoim dowodem osobistym… Czekaj! Zaraz, chwileczkę… Wedle tego co rozumiem, osoba zrobiła to coś w środę w godzinach jak w sam raz wyścigowych, mnie się będą czepiać… Dasz radę pokazać innych świadków…?

Jakimś malutkim fragmentem świadomości Elunia odczuła zdziwienie, ale nie miała czasu tym się zajmować.

– No pewnie. Mnóstwo. Sam wiesz przecież, tam się wszyscy widzą nawzajem.

– No to ich pokaż. Tak się składa, że w sobotę mnie tam nie będzie. Kochana, wyłącz mnie z imprezy, nie na rękę mi cholernie, chyba że w ostateczności. Mówiłem ci, co myślę o świadkowaniu…

Osobliwa i zgoła namiętna niechęć Kazia do prawa wciąż jeszcze nie dała jej nic do myślenia, ale postarała się ją uwzględnić. Komisarz Edzio Bieżan, osobnik w gruncie rzeczy, w opinii Eluni, sympatyczny, nie zgłaszał żadnych protestów, umówił się na właściwą godzinę, okazał się punktualny i wszedł do loży dyrekcji bez żadnych starań z jej strony. Wydało jej się to naturalne, policja ma dostęp wszędzie. Zarówno pan Jurek, jak kasjerka i bufetowa, a nawet dwie bufetowe, bez chwili namysłu potwierdzili jej obecność w ostatnią środę sezonu. Pan Jurek nawet zwierzył się konfidencjonalnie, iż na typy Eluni wygrał. Edzio Bieżan pozbył się ostatnich wątpliwości, a przy okazji, jako jednostka znajdująca się na torze po raz pierwszy i pod wpływem sugestii dotychczasowej podejrzanej, sam wygrał przeszło sto złotych, co go usposobiło do podejrzanej wysoce pozytywnie. Policjant to też człowiek.

– W porządku – rzekł pod koniec gonitw. – Ma pani alibi. Jest pani ofiarą, a nie sprawcą. W razie czego proszę nas o wszystkim informować.

Elunia nie miała wprawdzie zielonego pojęcia, czego padła ofiarą i o czym powinna go informować, ale chętnie przyjęła polecenie. Zajęta była ostatnią gonitwą, co do której dusza informowała ją, że faworyt nie przyjdzie i wygra jakiś dziki fuks. Dzikiego fuksa zgadła i ujrzała przed sobą perspektywę pełnego umeblowania swojego apartamentu.

Przy okazji pokazała jeszcze palcem owego pijanego osobnika, który po pierwsze, okazał się istotnie dziennikarzem, a po drugie, był idealnie trzeźwy, ale cele i skutki pokazywania już jej nie interesowały…

* * *

– A otóż, proszę pani – rzekła do niej dama w sile wieku, bywalczyni wyścigowa, poza tym normalna pracująca kobieta, przy czym w jej tonie dźwięczał odcień smętnego rozgoryczenia – osobiście znałam jednego takiego, który wyniósł z tego toru mieszkanie spółdzielcze trzypokojowe, domek letniskowy, samochód i parę innych drobiazgów. A kto wie, może pani też się uda? Pod jakim znakiem pani się urodziła?

– Pod Koziorożcem – wyznała Elunia.

– Koziorożec niezły. Może być. Jeśli zachowa pani umiar i zdrowy rozsądek… W kasynie pani bywa?

– W jakim kasynie?

– W jakimkolwiek. Marriot, Grand hotel, Victoria, Pałac Kultury…

– Nie. W życiu tam nie byłam.

– Głupia pani czy jaka…? Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna. Marriot najlepszy, ewentualnie Pałac Kultury. Co pani zależy, ja też pracuję, dla relaksu coś tam trzeba…

Wypowiedź damy w średnim wieku, która przy odrobinie uporu mogłaby być matką Eluni, wywarła swój wpływ. We wnętrzu Eluni drgnęło jakieś przypomnienie. Jej własna, rodzona matka w życiu i za skarby świata nie wypowiedziałaby takich słów. Natomiast babcia… Babci wczesna młodość przebiegała jakoś burzliwie i podobno takie Monte Carlo było jej znane osobiście. Babcię usiłowano od niej separować… A kto wie, jakiś sens w tym był, obawiano się zapewne demoralizacji…

Z emocjonującym piknięciem w sercu postanowiła spróbować nowej rozrywki.

Na razie jednak odpracowała pilniejsze obowiązki. Załatwiła nowy dowód osobisty, dokupiła kilka mebli i mniej więcej urządziła mieszkanie. Na brak pracy nie narzekała, jej reklamy przyczyniały zysków inwestorom, a od każdego zysku dostawała prowizję, pod wpływem Kazia bowiem zaczęła zawierać korzystne dla siebie umowy. Pieniądze na konto doszły, zamieniła zatem starego volkswagena na nową toyotę i wyraźnie poczuła, że życie ma swój urok.

Wyścigi się skończyły, nastąpiła przerwa zimowa i Eluni nagle czegoś zabrakło.

Gdyby nie cały rejwach ze świętami i Nowym Rokiem, zapewne od razu wpadłaby w dalszą rozpustę, chwilowo jednak nie miała czasu. Święta spędzała u rodziców, z przyjemnością kupowała gwiazdkowe prezenty, nareszcie, po raz pierwszy w życiu, nie przejmując się ich ceną. Sylwestra spędziła hucznie, z Kaziem, na balu w Victorii, bo Kazio szczęśliwie też się nie przejmował kosztami imprezy, w przeciwieństwie do Pawełka, skąpiącego na wszystko przez całe trzy lata małżeństwa, podstępnie i dyplomatycznie. Na Sylwestra z reguły dostawał kataru, zatrucia przewodu pokarmowego albo co najmniej bólu głowy, żeby przypadkiem nigdzie nie pójść. Kazio odwrotnie, lubił rozrywki, a skąpstwo było od niego odległe o lata świetlne. Rzecz oczywista na ten bal Elunia musiała zdobyć nową suknię, nowe pantofle, zrobić się na bóstwo…


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: