· Ach, tak – powiedział w końcu. A potem wybuchnął śmiechem, głupawym i rubasznym.
· Opróżnij kieszenie – powiedziałam do niego.
Wywrócił kieszenie spodni na lewą stronę i wyleciała z nich fajka wodna, która spadła na werandę. Podniosłam ją i wrzuciłam do domu.
· Coś jeszcze? – zapytałam. – LSD? Marihuana?
· Nie, facetka. A ty?
Pokręciłam głową. Jego mózg prawdopodobnie przypomina kępki zdechłych polipów, które można kupić w sklepie zoologicznym i włożyć do akwarium.
Popatrzył z ukosa na hondę.
· To twoje auto?
· Tak.
Zamknął oczy i wyciągnął ręce przed siebie.
· Nie ma energii – powiedział. – Nie czuję żadnej energii. Ten samochód nie jest dla ciebie. – Otworzył oczy i powoli przeszedł przez chodnik, podciągając opadające spodnie. – Spod jakiego jesteś znaku?
· Spod Wagi.
· A widzisz! Wiedziałem! Jesteś powietrzem. A ten samochód jest ziemią. Nie możesz nim jeździć, facetka. Masz twórczą moc, a ten samochód cię ogranicza.
· To prawda – powiedziałam – ale na lepszy mnie nie stać. Wsiadaj.
· Mam przyjaciela, który mógłby ci załatwić odpowiedni wóz. Jest kimś w rodzaju… dilera samochodów.
· Będę to mieć na uwadze.
Księżyc przylgnął do przedniego siedzenia i wyjął okulary słoneczne.
· Lepiej, facetka – powiedział zza przyciemnianych szkieł. – Znacznie lepiej.
Sklep dla policjantów w Trenton znajduje się w tym samym budynku co sąd. Jest to toporna budowla z czerwonej cegły, bez żadnych ozdób, która dobrze spełnia swoją rolę – produkt kierunku „rachu ciachu i po strachu” w architekturze miejskiej.
Zatrzymałam się na parkingu i wprowadziłam Księżyca do budynku. Z technicznego punktu widzenia nie mogłam sama go uwolnić, ponieważ jestem agentką do spraw poszukiwania osób zwolnionych za kaucją, a nie urzędnikiem, który je zwalnia. Dlatego zaczęłam załatwiać dokumenty i zadzwoniłam po Yinniego, żeby zszedł na dół i dopełnił reszty formalności.
· Yinnie już idzie – powiedziałam do Księżyca, usadzając go na ławce obok urzędnika prowadzącego rejestr sądowy. – Mam tutaj coś do załatwienia, więc zostawiam cię na chwilę samego.
· Hej, to w dechę, facetka. Nie martw się o mnie. Księżyc sobie poradzi.
· Nie ruszaj się stąd!
· Nie ma problemu.
Poszłam na górę do Brutalnych Przestępstw i znalazłam Briana Simona siedzącego przy swoim biurku. Zaledwie kilka miesięcy temu dostał awans na tajniaka i nadal nie miał bladego pojęcia, jak się ubrać. Był w sportowej kurtce w żółtawo-brązową pepitkę, granatowych spodniach od garnituru, tanich brązowych półbutach, czerwonych skarpetkach i krawacie, wystarczająco szerokim, aby uchodzić za śliniaczek.
· Czy nie obowiązują tu jakieś przepisy dotyczące ubioru? – zapytałam. – Jeżeli będziesz się tak ubierał, to ześlemy cię na banicję do Connecticut.
· Może wstąpiłabyś po mnie jutro rano i pomogła mi wybrać ubrania.
· O rany – powiedziałam. – Jaki przewrażliwiony. Pewnie to nie jest najlepsza pora.
· Dobra jak każda inna – odparł. – Co masz na myśli?
· Carol Żabo.
· Ta kobieta jest stuknięta! Wpadła prosto na mnie, a potem uciekła.
· Była zdenerwowana.
· Chyba nie masz zamiaru częstować mnie tymi żałosnymi bajeczkami?
· Tak naprawdę chodziło o majtki. Simon wywrócił oczy do góry.
· Ja cię kręcę!
· Widzisz, Carol wychodziła ze sklepu Fredericka i straciła głowę, bo właśnie ukradła kilka par seksownych majtek.
· Czy to może wprawiać w zakłopotanie?
· Łatwo cię speszyć?
· Dlaczego w ogóle o tym mówisz?
· Miałam nadzieję, że wycofasz oskarżenie.
· Nie ma* mowy!
Usiadłam w fotelu przy jego biurku.
· Uznałabym to za szczególną przysługę. Carol jest moją znajomą. Dziś rano musiałam wyperswadować jej skok z mostu.
· Z powodu majtek?
· Jesteś jak każdy facet – powiedziałam, mrużąc oczy. – Wiedziałam, że nie zrozumiesz.
· Jestem pan Wrażliwy. Czytałem Mosty w Madison. Dwa razy.
Spojrzałam na niego pełnymi nadziei oczyma łani.
· Darujesz jej?
· Do jakiego stopnia mam jej darować?
· Nie chce iść do więzienia. Martwi się, że będzie musiała korzystać z toalety przy obcych.
Pochylił się do przodu i uderzył głową w biurko.
· Dlaczego ja?
· Mówisz jak moja matka.
· Dopilnuję, żeby nie poszła do więzienia – obiecał. -Pamiętaj, że masz u mnie dług.
· Ale nie będę musiała przychodzić i cię ubierać, prawda? Nie jestem do tego stworzona.
· Żyj w strachu. A niech to.
Zostawiłam Simona i zbiegłam po schodach na dół. Czekał tam Yinnie, ale nie było Księżyca.
· Gdzie on jest? – dopytywał się Yinnie. – Myślałem, że chodziło ci o tylne wyjście.
· Bo chodziło! Powiedziałam mu, żeby zaczekał na tej ławce koło rejestracji.
Oboje popatrzyliśmy na ławkę. Była pusta. Na zmianie był Andy Diller.
· Cześć, Andy – powiedziałam. – Nie wiesz, gdzie się podział mój wagarowicz?
· Przepraszam, ale nie zwróciłem uwagi. Przeszukaliśmy pierwsze piętro, Księżyc jednak się nie znalazł.
· Muszę wracać do biura – rzekł Yinnie. – Mam robotę.
Akurat.
Wyszliśmy razem z budynku i zobaczyliśmy Księżyca, który stał na parkingu i obserwował, jak pali się mój samochód. Policjanci z gaśnicami usiłowali coś z tym zrobić, ale sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Pojawił się wóz strażacki na światłach i przejechał przez łańcuch przy bramie wjazdowej.
· Ludzie – powiedział do mnie Księżyc. – To naprawdę skandal z tym twoim autem. To wściekle pomylone, facetka.
· Co się tu stało?
· Czekałem na ciebie na tej ławce i zobaczyłem Marynarza. Znasz Marynarza? Nieważne, Marynarz właśnie wyszedł z pudła, a jego brat przyjechał go odebrać. No i Marynarz zaproponował, żebym wyszedł na chwilę przywitać się z jego bratem. No to wyszedłem z Marynarzem, a wiesz, on zawsze ma dobrą marychę, a ponieważ jedna rzecz pociąga za sobą drugą, to pomyślałem, że odpocznę sobie przez chwilę w twoim aucie i puszczę dymka. Chyba fajka mi się wymsknęła, bo zaraz zapaliło się siedzenie. A potem jakoś tak wszystko się od tego zajęło. To było wspaniałe, dopóki ci dżentelmeni nie ugasili pożaru.
Wspaniałe. Ciekawe, czy Księżyc uważałby za wspaniałe, jeśli udusiłabym go na śmierć.
· Chętnie bym tu został i zapalił sobie trawkę – powiedział Yinnie – ale muszę wracać do biura.
· A ja bym sobie obejrzał Place Hollywood – rzekł Księżyc. – Musimy dobić targu, facetka.
Dochodziła czwarta, kiedy udało mi się załatwić wszystkie formalności, związane z odholowaniem samochodu. Zdołałam uratować zaledwie jedną felgę, i to by było na tyle. Stałam na parkingu, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu mojej komórki, kiedy podjechał czarny lincoln.
· A to pech z tym autem – powiedział Mitchell.
· Powoli się przyzwyczajam. Często mi się to zdarza.
· Obserwowaliśmy cię z daleka i pomyśleliśmy, że chciałabyś czymś się zabrać.
· W samej rzeczy, właśnie dzwoniłam do przyjaciela, który po mnie przyjedzie.
· Kłamiesz, aż się kurzy – rzekł Mitchell. – Stoisz tutaj od godziny i do nikogo nie dzwoniłaś. Założę się, że mamie nie spodobałoby się, że tak kłamiesz.
· Wolałaby, żebym skłamała, niż wsiadła do waszego auta – powiedziałam. – Wtedy dostałaby ataku serca.
Mitchell pokiwał głową.
· Nie pomyślałem o tym. – Przyciemniana szyba zasunęła się i lincoln wytoczył się z parkingu.
Znalazłam telefon i zadzwoniłam do Luli do biura.
· Ludzie, jakbym dostawała pięć centów za każdy samochód, który skasowałaś, mogłabym pójść na emeryturę – oświadczyła Lula, kiedy po mnie przyjechała.
· To nie była moja wina.
· Psiakrew, to nigdy nie jest twoja wina. To wszystko przez te sztuczki z reinkarnacją. Jeśli chodzi o auta, to jesteś na dziesiątej pozycji w rankingu szrotów.
· Pewnie nie masz żadnych wiadomości o Komandosie?
· Tylko taką, że Yinnie dał tę sprawę Joyce.