Perot, kiedy coś go poruszyło, nie miał zwyczaju siedzieć z założonymi rękami. Zaczynał działać.
Dowiedział się, że ojciec Billy’ego nie był wyjątkiem. Setki żon i dzieci nie wiedziały, czy ich mężowie i ojcowie zostali zabici, czy tylko trafili do niewoli. Wietnamczycy nie chcieli podać nazwisk jeńców argumentując, że nie obowiązuje ich Konwencja Genewska, ponieważ Stany Zjednoczone nigdy formalnie nie wypowiedziały im wojny.
Co gorsza, wielu jeńców umierało na skutek brutalnego traktowania. Prezydent Nixon planował „zwietnamizowanie” wojny i wycofanie się po trzech latach, ale do tego czasu, według raportów CIA, połowa jeńców mogła umrzeć. Nawet jeśli ojciec Billy’ego Singletona jeszcze żył, mógł nie dożyć końca wojny.
Perot postanowił coś zrobić.
EDS miała za czasów administracji Nixona dobre kontakty z Białym Domem. Perot pojechał do Waszyngtonu i rozmawiał z doradcą prezydenta do spraw zagranicznych, Henrym Kissingerem. Kissinger wymyślił plan.
Wietnamczycy utrzymywali, przynajmniej dla celów propagandowych, że nie mają żadnych zatargów z obywatelami amerykańskimi – tylko z rządem USA. Co więcej, wobec reszty świata starali się zaprezentować w roli Dawida walczącego z Goliatem. Wyglądało na to, że przywiązują dużą wagę do opinii publicznej. Podając do wiadomości, w jaki sposób traktują jeńców oraz ujawniając nazwiska tych jeńców można było ich skompromitować, twierdził Kissinger. W tym celu należy przeprowadzić międzynarodową kampanię prasową na rzecz jeńców oraz ich rodzin.
Kampania musi być sfinansowana ze źródeł prywatnych, żeby nikt nie podejrzewał powiązań z rządem, chociaż w rzeczywistości będzie szczegółowo kontrolowana przez ekipę z Białego Domu i Departamentu Stanu.
Perot podjął wyzwanie. Zresztą nigdy nie mógł się oprzećwyzwaniu. Jego nauczycielka w jedenastej klasie, niejaka pani Duck, szybko to odkryła. „Wielka szkoda – powiedziała pani Duck – że nie jesteś równie inteligentny, jak twoi przyjaciele”. Młody Perot upierał się, że jest równie inteligentny jak oni. „Więc dlaczego oni mają lepsze stopnie?” Po prostu oni interesują się szkołą, a ja nie, odparł Perot. „Każdy może tak powiedzieć – odparła pani Duck. – Zajrzyj jednak do dziennika: twoi przyjaciele zdobywają dobre stopnie, a ty tego nie potrafisz”. Perot został zapędzony w kozi róg. Obiecał pani Duck, że przez następne sześć tygodni będzie dostawał same piątki. Dostawał same piątki nie tylko przez sześć tygodni, ale do końca szkoły. Owa spostrzegawcza pani Duck odkryła jedyny sposób manipulowania Perotem: należało rzucić mu wyzwanie.
Podjąwszy wyzwanie Kissingera, Perot udał się do firmy J. Waltera Thompsona, największej agencji reklamowej świata i wyjaśnił im, co chce zrobić. Zaproponowali, że opracują plan kampanii w ciągu trzydziestu do sześćdziesięciu dni i przedstawią rezultaty po upływie roku. Perot wyśmiał ich: chciał zacząć dziś i widzieć rezultaty jutro. Wrócił do Dallas i zebrał niewielki zespół pracowników EDS, którzy zaczęli dzwonić do wydawców gazet i zamieszczać w prasie proste, niewymyślne, własnoręcznie zredagowane ogłoszenia.
Otrzymali całe stosy listów.
Dla Amerykanów opowiadających się za wojną sposób traktowania jeńców wojennych stanowił kolejny dowód podłości Wietnamczyków. Dla przeciwników wojny sprawa jeńców była jeszcze jednym powodem, żeby wycofać się z Wietnamu. Tylko najbardziej zatwardziali dysydenci zignorowali kampanię. W 1970 roku FBI poinformowała Perota, że Viet Cong zlecił „Czarnym Panterom” zamordowanie go. W tym zwariowanym okresie pod koniec lat sześćdziesiątych taka wiadomość nikogo specjalnie nie dziwiła. Perot wynajął ochroniarzy. Rzeczywiście, parę tygodni później oddział ludzi sforsował ogrodzenie wokół siedemnastoakrowej posiadłości Perota w Dallas. Przegoniły ich złe psy. Rodzina Perota, włącznie z jego nieugiętą matką, nie chciała nawet słyszeć, żeby miał przerwać kampanię ze względu na ich bezpieczeństwo.
Największy rozgłos Perot zdobył w grudniu 1969 roku, kiedy wynajął dwa samoloty i poleciał do Hanoi wioząc obiady świąteczne dla jeńców wojennych. Oczywiście nie pozwolono mu wylądować, ale w sezonie ogórkowym wywołał ogromne międzynarodowe zainteresowanie tą sprawą. Wydał dwa miliony dolarów, obliczył jednak, że podobna reklama kosztowałaby go sześćdziesiąt milionów. Ankieta agencji Gallupa zaś wykazała później, iż stosunek większości Amerykanów do Wietnamu Północnego stał się zdecydowanie wrogi.
W roku 1970 Perot użył mniej spektakularnych metod. W całych Stanach Zjednoczonych zachęcano grupki ludzi, aby rozpoczęły własne kampanie na rzecz jeńców wojennych. Zebrano fundusze, żeby wysłać przedstawicieli do Paryża na spotkanie z przebywającą tam wówczas delegacją Wietnamu Północnego. Organizowano maratony telewizyjne i budowano repliki klatek, w których trzymani byli jeńcy. Wysłano tak wiele listów protestacyjnych do Hanoi, że poczta w Wietnamie Północnym nie wytrzymała przeciążenia. Perot prowadził agitację w kraju, przemawiając wszędzie, gdzie go zaproszono. Spotkał się z północnowietnamskimi dyplomatami w Laosie i przywiózł ze sobą spis jeńców przebywających w Wietnamie Północnym, napisane przez nich listy oraz film pokazujący warunki ich życia. Zabrał również ze sobą na miejsce pracownika agencji Gallupa i razem sprawdzali wyniki ankiety.
Akcja odniosła skutek. Amerykańscy jeńcy wojenni nie doznawali już tak złego traktowania, zaczęły do nich docierać paczki oraz listy, północni Wietnamczycy zaś stopniowo ujawniali ich nazwiska. Co najważniejsze, jeńcy dowiedzieli się o kampanii od żołnierzy amerykańskich świeżo wziętych do niewoli – i wiadomość ta ogromnie podniosła ich na duchu.
Osiem lat później, jadąc w śnieżnej zamieci do Denver, Perot przypomniał sobie jeszcze jeden rezultat kampanii: fakt ten podówczas tylko go irytował, teraz jednak mógł się okazać ważny i cenny. Rozgłos wokół sprawy jeńców wojennych oznaczał również nieunikniony rozgłos wokół osoby Rossa Perota. Perot stał się powszechnie znaną osobistością. Pamiętano go w kołach rządowych, a zwłaszcza w Pentagonie. W skład waszyngtońskiego komitetu kontrolującego przebieg kampanii wchodzili admirał Tom Moorer, wówczas szef Połączonych Sztabów Marynarki, Lotnictwa i Wojsk Lądowych, Alexander Haig, wówczas doradca Kissingera, obecnie głównodowodzący siłami NATO, William Sullivan, wówczas zastępca sekretarza stanu, obecnie zaś ambasador USA w Teheranie, oraz sam Kissinger.
Ci ludzie pomogą Perotowi dotrzeć do rządu, dowiedzieć się, o co tu chodzi i uzyskać szybką pomoc. Perot zadzwoni również do Richarda Helmsa, który dawniej był dyrektorem CIA i ambasadorem USA w Teheranie. Zadzwoni do Kermita Roosevelta, syna Teddy’ego, zamieszanego w zamach stanu zorganizowany przez CIA w 1953 roku, kiedy to CIA ponownie osadziła szacha na tronie…
„Ale co będzie – pomyślał – jeżeli nic z tego nie wyjdzie?”
Miał zwyczaj planować swoje posunięcia na parę kroków naprzód.
Co będzie, jeśli administracja Cartera nie potrafi lub nie zechce mu pomóc?
„Wówczas – pomyślał – będę musiał zorganizować im ucieczkę z więzienia”.
Jak się do tego zabrać? Nigdy się tym nie zajmowali. Od czego zacząć? Kto mógłby im pomóc?
Pomyślał o zatrudnionych w EDS Mervie Staufferze i T. J. Marquezie oraz swojej sekretarce Sally Walther. Byli oni głównymi organizatorami kampanii na rzecz jeńców wojennych. Telefoniczne załatwienie skomplikowanych spraw na odległość to był dla nich chleb z masłem, ale zorganizowanie ucieczki z więzienia? I kto wykona to zadanie? Od 1968 roku werbownicy EDS dawali pierwszeństwo weteranom z Wietnamu – politykę tę wprowadzono ze względów patriotycznych i kontynuowano, ponieważ Perot przekonał się, że weterani często wyrastają na pierwszorzędnych biznesmenów. Ale teraz ci ludzie, niegdyś sprawni, szczupli, świetnie wyszkoleni żołnierze, zamienili się w otyłych urzędników z zadyszką, posługujących się zręczniej telefonem niż bronią. A kto zaplanuje i poprowadzi akcję?