Neghabat był zdumiony.

– Dlaczego jesteście tutaj? Paul wzruszył ramionami.

– Właśnie miałem nadzieję, że pan nam to wyjaśni.

– Ale o co jesteście oskarżeni?

– O nic – odparł Paul. – Wczoraj przesłuchiwał nas pan Dadgar, urzędnik, który prowadzi śledztwo pańskiego byłego ministra, doktora Sheika. Aresztował nas. Bez zarzutów, bez oskarżenia. Podobno mamy być koronnymi świadkami.

Bill rozejrzał się dookoła. Po obu stronach celi stały dwie potrójne prycze i takie same dwie przy oknie. Razem osiemnaście posłań, podobnie jak w podziemiach: cienkie piankowe materace i szare wełniane koce. Dolną pryczę zastępował rozłożony na podłodze materac. Jednakże tutaj kilku więźniów miało również prześcieradła. Okno, umieszczone na wprost drzwi, wychodziło na podwórze. Bill widział trawę, drzewa i kwiaty, a także zaparkowane samochody, należące przypuszczalnie do strażników. Widział również niski budynek, gdzie przed chwilą rozmawiali z Jordanem i Sorensonem.

Neghabat przedstawił Paula i Billa współlokatorom z celi. W porównaniu z więźniami na dole wydawali się pełni życzliwości i całkiem niegroźni. Kilka prycz było wolnych – cela nie była tak zatłoczona, jak poprzednia – więc Paul i Bill wybrali sobie łóżka na obu stronach drzwi. Bill miał pryczę środkową, ale Paul znowu musiał spać na podłodze.

Neghabat pokazał im też sąsiednie pomieszczenia. Obok ich celi mieściła się kuchnia wyposażona w stoły i krzesła, gdzie więźniowie mogli parzyć kawę i herbatę albo po prostu spędzić czas na pogawędce. Pokój ten, nie wiadomo dlaczego, nazywano Chattanooga. Dalej, na samym końcu korytarza, znajdowały się zaryglowane drzwi. Była to kantyna – jak wyjaśnił Neghabat – czasami można było w niej kupić mydło, ręczniki i papierosy.

Wracając długim korytarzem minęli swoją celę – numer 5 – oraz dwie inne, zanim dotarli do hallu. Pokój, do którego Bill wcześniej zajrzał, stanowił połączenie biblioteki i pomieszczenia dla strażników, z książkami nie tylko w języku farsi, ale także po angielsku. Dalej były dwie następne cele. Naprzeciwko znajdowały się łazienka z prysznicami, umywalkami i toalety. Toalety były w stylu perskim – pusta kabina z dziurą pośrodku. Bill musiał pożegnać się z marzeniami o prysznicu: jak zwykle, brakowało ciepłej wody.

Za stalowymi drzwiami – jak oznajmił Neghabat – znajdował się niewielki gabinet używany przez dochodzącego lekarza i dentystę. Biblioteka była przez cały czas otwarta i co wieczór włączano telewizor, programy nadawano oczywiście w języku farsi. Dwa razy w tygodniu więźniów z tego oddziału wypuszczano na podwórze, gdzie przez pół godziny spacerowali w kółko. Golenie było obowiązkowe. Strażnicy pozwalali zapuszczać wąsy, ale nie brody.

Po drodze spotkali jeszcze dwóch znajomych. Jednym z nich był dr Towliati, konsultant techniczny ministerstwa, o którego wypytywał Dadgar. Drugim zaś był Hussein Pasha, zajmujący się finansami w kierowanej przez Neghabata Organizacji Ubezpieczeń Społecznych.

Paul i Bill ogolili się elektryczną maszynką przyniesioną przez Jordana i Sorensona. Potem nadeszło południe i pora obiadowa. W ścianie korytarza znajdowała się zasłonięta kotarą nisza. Stamtąd więźniowie wyjęli matę z linoleum, którą rozłożyli na podłodze, oraz trochę tandetnych naczyń. Posiłek składał się z gotowanego ryżu z odrobiną jagnięcia, chleba, jogurtu oraz herbaty lub Pepsi – Coli. Jedli, siedząc na podłodze z podwiniętymi nogami. Dla Paula i Billa, dwóch smakoszy, był to bardzo nędzny obiad. Jednakże Bill stwierdził, że odzyskał apetyt, może dzięki temu, że było tu dość czysto.

Po obiedzie mieli następnych gości: adwokatów irańskich. Prawnicy nie wiedzieli, dlaczego Paul i Bill zostali aresztowani, nie wiedzieli, co będzie dalej, nie wiedzieli też, w czym mogą pomóc. Była to bezsensowna, przygnębiająca rozmowa. Paul i Bill nie ufali im za grosz, ponieważ ci sami adwokaci zapewniali Lloyda Briggsa, że kaucja nie przekroczy dwudziestu tysięcy dolarów. Rozmowa nie wniosła nic nowego ani nie dodała im otuchy.

Paul i Bill spędzili resztę popołudnia w pokoju zwanym Chattanooga na pogawędce z Neghabatem, Towliatim i Pashą. Paul szczegółowo zrelacjonował swoją rozmowę z Dadgarem. Każdy z Irańczyków koniecznie chciał wiedzieć, czy podczas przesłuchania wymieniono jego nazwisko. Paul poinformował doktora Towliati, że jego nazwisko padło w związku z podejrzeniem o sprzeczność interesów. Towliati oznajmił, że Dadgar przesłuchiwał go dokładnie tak samo przed aresztowaniem. Paul przypomniał sobie także, że Dadgar pytał go o wykaz, który sporządził Pasha. Była to zwykła formalność wymagana dla celów statystycznych i nikt nie rozumiał, co w tym nadzwyczajnego.

Neghabat miał własną teorię na temat przyczyny aresztowania ich wszystkich:

– Szach zrobił z nas kozłów ofiarnych, żeby pokazać narodowi, że rozprawił się z korupcją. Ale wybrał resort, w którym korupcji nie było. U nas nie ma się czego przyczepić, tylko że jeśli teraz nas wypuści, straci twarz. Gdyby zamiast tego przyjrzał się dokładnie gospodarce budowlanej, znalazłby, czego chciał: niewiarygodną korupcję…

To wszystko było bardzo mętne. Neghabat po prostu szukał racjonalnego wytłumaczenia. Natomiast Paul i Bill chcieli wiedzieć dokładnie, kto zarządził czystkę, dlaczego wybrano Ministerstwo Zdrowia, o c o ich podejrzewano i k i m byli informatorzy, którzy donieśli na osoby przebywające obecnie w więzieniu. Neghabat nie wykręcał się od odpowiedzi – on po prostu tego nie wiedział. Jego mętny sposób mówienia był typowo perski: zapytajcie Irańczyka, co jadł na śniadanie, a zacznie wam wyjaśniać swoją filozofię życiową.

O szóstej wrócili do celi na kolację. Była obrzydliwa – wymieszane resztki z obiadu ugniecione na papkę, chleb i herbata.

Potem oglądali telewizję. Neghabat tłumaczył wiadomości. Szach zaproponował przywódcy opozycji, Shahpour Bakhtiarowi, utworzenie rządu cywilnego w miejsce generałów, którzy rządzili Iranem od listopada. Neghabat wyjaśnił, że Shahpour jest naczelnikiem plemienia Bakhtiarów i nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z reżimem szacha. W każdym razie tylko od ajatollaha Chomeiniego zależało, czy rząd Bakhtiara położy kres zamieszkom.

Szach zaprzeczył również pogłoskom, jakoby zamierzał wyjechać z kraju. Zdaniem Billa, całkiem nieźle to brzmiało. Jeśli Bakhtiar zostanie premierem, szach wprawdzie utrzyma się przy władzy, ale przynajmniej rebelianci będą wreszcie mieli udział w rządzeniu własnym krajem.

O dziesiątej wyłączono telewizor i więźniowie powrócili do cel. Współlokatorzy Paula i Billa zawiesili na pryczach ręczniki i rozmaite szmaty, zasłaniając się przed światłem. Tutaj, tak samo jak na dole, paliło się ono przez całą noc. Neghabat doradził Paulowi i Billowi, aby poprosili odwiedzających o przyniesienie ręczników i prześcieradeł.

Bill owinął się cienkim wełnianym kocem, ułożył na pryczy i usiłował zasnąć.

„Widocznie posiedzimy tu przez jakiś czas – pomyślał z rezygnacją. – Musimy sobie jakoś radzić. Nasz los spoczywa w rękach innych ludzi”.

* * *

Ich los spoczywał w rękach Rossa Perota, którego nadzieje rozwiały się doszczętnie w ciągu następnych dwóch dni.

Początkowo nadchodziły dobre wiadomości. Kissinger zadzwonił w piątek, 29 grudnia, żeby powiedzieć, że Ardeshir Zahedi dopilnuje zwolnienia Paula i Billa. Najpierw jednak urzędnicy ambasady muszą odbyć dwa spotkania: jedno z ludźmi z Ministerstwa Sprawiedliwości, drugie z przedstawicielami dworu szacha. Spotkania te miał zorganizować osobiście zastępca ambasadora w Teheranie, poseł Charles Naas.

W Waszyngtonie Henry Precht z Departamentu Stanu również rozmawiał z Zahedim. Szwagier Emily Gaylord, Tim Reardon, spotkał się z senatorem Kennedym. Admirał Moorer wykorzystał swoje znajomości w irańskim rządzie wojskowym. Jedynym niewypałem okazał się Richard Helms, były ambasador USA w Teheranie: przyznał otwarcie, że jego dawni przyjaciele nie mają już żadnych wpływów.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: