– Zaczekaj chwilę, Jay. – Krótka przerwa. – Połączę cię z doktorem Urschelem, który jest moim przyjacielem i najlepszym kardiochirurgiem w Dallas.
Po chwili Coburn odpowiadał na kolejne pytania lekarza.
– Niech pan nic nie robi – zakończył Urschel. – Porozmawiam z tamtejszymi lekarzami. Niech pan zostanie przy telefonie, żebyśmy nie stracili z panem kontaktu.
– Dobrze, proszę pana – odpowiedział oszołomiony Coburn. Znowu odezwał się Perot.
– Wszystko jasne? Jak się czuje Liz?
„Skąd on u diabła zna imię mojej żony” – zastanawiał się Coburn.
– Nie za dobrze – odpowiedział. – Jest tu nasz lekarz, dał jej środki uspokajające.
Podczas gdy Perot pocieszał Coburna, doktor Urschel poganiał personel szpitala. Przekonał ich, żeby przenieśli Scota do Centrum Medycznego Uniwersytetu Nowy Jork. Po chwili Scott i Coburn jechali karetką pogotowia do miasta.
Utknęli w korku w tunelu Midtown.
Coburn wyskoczył z karetki, przebiegł ponad milę do kasy opłat drogowych i przekonał urzędnika, żeby zablokował wszystkie pasma ruchu oprócz tego, na którym stała karetka.
Kiedy dotarli do Centrum Medycznego, przed budynkiem czekało już na nich dziesięć czy piętnaście osób. Wśród nich znajdował się najlepszy na wschodnim wybrzeżu kardiochirurg, który przyleciał z Bostonu w tym czasie, w jakim karetka dojechała na Manhattan.
Scotta pospiesznie wniesiono do środka, a Coburn podał lekarce kopertę ze zdjęciami rentgenowskimi, zabranymi z poprzedniego szpitala. Lekarka zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
– A gdzie reszta?
– To wszystkie – odpowiedział Coburn.
– To są wszystkie zdjęcia?!
Nowe prześwietlenie wykazało, że Scott oprócz wady serca, miał również zapalenie płuc. Najpierw wyleczono zapalenie płuc, a potem operowano wadę serca.
I Scott przeżył. Wyrósł na zdrowego, silnego chłopca, pływał, grał w piłkę i wspinał się na drzewa. A Coburn zrozumiał, za co ludzie szanują Rossa Perota. Upór Perota, jego zwyczaj koncentrowania się wyłącznie na jednej sprawie i ignorowania wszelkich przeszkód w dążeniu do wytkniętego celu miały swoje złe strony. Per ot potrafił ranić uczucia innych bez skrupułów. Dzień czy dwa po aresztowaniu Paula i Billa wszedł do pokoju, kiedy Coburn rozmawiał przez telefon z Lloydem Briggsem w Teheranie, Coburn mówił takim tonem, jakby wydawał polecenia. Perot jednak żywił niezłomne przekonanie, że ludzie z centrali nigdy nie powinni rozkazywać ludziom działającym w terenie, tamci bowiem najlepiej znali sytuację. Perot bezlitośnie zbeształ Coburna w obecności wszystkich osób przebywających w pokoju.
Perot miał również inne wady. Kiedy Coburn pracował w dziale personalnym, firma przyznawała co roku komuś tytuł „Najlepszego werbownika”. Nazwiska zwycięzców były wyryte na tablicy pamiątkowej. Zwyczaj ten praktykowano przez wiele lat i zdarzało się, że któryś ze zwycięzców porzucał firmę. Perot wymagał wówczas, aby nazwisko dezertera usunięto z tablicy. Coburn uważał to za dziwactwo. No więc, facet odszedł. I co z tego? Kiedyś, w przeszłości zdobył tytuł „Najlepszego werbownika”, więc po co zmieniać historię? To, że ktoś chce pracować gdzie indziej, Perot traktował jednak jako osobistą zniewagę.
Wady Perota wynikały bezpośrednio z jego zalet. Jego wrogi stosunek do ludzi opuszczających firmę, świadczył tylko o głębokiej lojalności wobec pracowników. Szorstki, nierzadko brutalny, swym sposobem bycia podkreślał ogromną energię i zdecydowanie. Dzięki temu powstała EDS. Coburn wybaczał łatwo Perotowi wszelkie wady.
Wystarczyło, że popatrzył na Scotta.
– Proszę pana – odezwał się w słuchawce głos Sally – dzwoni Henry Kissinger.
Perot ożywił się. Czyżby Kissinger załatwił sprawę z Zahedim w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin? A może dzwoni, aby zawiadomić o porażce?
– Ross Perot.
– Łączę z Henrym Kissingerem, proszę zaczekać. Po chwili Perot usłyszał znajomy głęboki głos.
– Halo, Ross?
– Tak. – Perot wstrzymał oddech.
– Otrzymałem wiadomość, że pańscy ludzie będą zwolnieni jutro o dziesiątej rano czasu teherańskiego.
Perot wydał długie westchnienie ulgi.
– Doktorze Kissinger, to najlepsza wiadomość od wielu dni. Nie wiem, jak panu dziękować.
– Szczegóły zostaną ustalone dzisiaj przez oficjalnych przedstawicieli ambasady amerykańskiej i irańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. To tylko formalność, zapewniono mnie, że pańscy ludzie wyjdą na wolność.
– To po prostu wspaniale. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pańską pomoc.
– Nie ma za co.
W Teheranie była właśnie dziewiąta trzydzieści rano, a w Dallas – północ. Perot siedział w biurze i czekał. Prawie wszyscy poszli do domu, żeby nareszcie wyspać się we własnych łóżkach, uradowani na myśl, że kiedy się obudzą, Paul i Bill będą już na wolności. Perot pozostał w biurze, żeby dopilnować wszystkiego do końca.
W Teheranie Lloyd Briggs czekał w „Bukareszcie”, jeden zaś z irańskich pracowników przebywał w okolicy więzienia. Gdyby Paul i Bill pokazali się, Irańczyk miał zadzwonić do Briggsa, a Briggs – do Perota.
Teraz, gdy kryzys dobiegał końca, Perot miał czas zastanowić się, gdzie popełnił błąd; oto czwartego grudnia, kiedy postanowił ewakuować wszystkich swoich ludzi z Iranu, był za mało stanowczy, pozwolił im ociągać się i zgłaszać sprzeciwy, dopóki nie zrobiło się za późno.
Jednak podstawowym i największym błędem, było otwarcie filii w Iranie. Widział to teraz wyraźnie. Zgadzał się wtedy ze swoimi specjalistami od marketingu oraz z wielu amerykańskimi biznesmenami, że konserwatywny, prozachodni, bogaty w ropę Iran może stanowić wspaniałe możliwości. Perot nie dostrzegał ukrytych napięć, nie wiedział nic o ajatollachu Chomeinim i nie mógł przewidzieć, że pewnego dnia w Stanach dojdzie do władzy prezydent dość naiwny, żeby uparcie stosować amerykańskie wzorce postępowania w kraju leżącym na Bliskim Wschodzie.
Perot rzucił okiem na zegarek. Przed pół godziną minęła północ. Paul i Bill z pewnością właśnie wychodzą z więzienia.
Dobre nowiny przekazane przez Kissingera potwierdził telefon od Davida Newsona, zastępcy Cyrusa Vance’a w Departamencie Stanu. Paul i Bill wychodzili na wolność w nieodpowiednim momencie. Dzisiaj znowu nadeszły złe wiadomości z Iranu. Bakhtiar, nowy premier szacha, został odrzucony przez Front Narodowy, partię obecnie umiarkowanie opozycyjną. Szach ogłosił, że wybiera się na urlop. Amerykański ambasador William Sullivan doradził rodzinom wszystkich zatrudnionych w Iranie Amerykanów powrót do kraju, ambasady zaś kanadyjskie i brytyjskie poszły za jego przykładem. Ale lotnisko zamknięto z powodu strajku i setki kobiet z dziećmi znalazły się w trudnej sytuacji. Nie dotyczyło to jednak Paula i Billa. Perot jeszcze z czasów kampanii na rzecz jeńców wojennych miał przyjaciół w Pentagonie. Zapewne Paul i Bill przylecą do kraju odrzutowcem wojskowym.
O pierwszej w nocy Perot zadzwonił do Teheranu. Nie było żadnych wiadomości. „No nic – pomyślał – przecież wiadomo, że Irańczycy nie mają poczucia czasu”.
Tak naprawdę kłopot polegał na tym, że EDS nie wręczała łapówek ani w Iranie, ani gdzie indziej. Perot nie cierpiał przekupstwa. Każdy nowy pracownik firmy otrzymywał kodeks postępowania EDS, wydany w postaci dwunastostronicowej książeczki. Perot napisał ją osobiście. „Pamiętajcie – pisał – że prawo federalne oraz prawo większości stanów nie zezwala na dawanie prezentów urzędnikom państwowym w celu uzyskania wpływu na decyzje rządowe. Ponieważ zdarza się, że trudno udowodnić brak takich intencji, nie wolno nigdy dawać pieniędzy, ani żadnych wartościowych przedmiotów urzędnikom państwowym, tak federalnym i stanowym, jak i zagranicznym. Stwierdzenie, że prawo nie zabrania podobnych praktyk, jest niewystarczające. Należy się zawsze głębiej zastanowić nad aspektem moralnym. Czy możesz całkowicie ufać partnerowi w interesach, postępującemu tak samo, jak ty? Odpowiedź musi brzmieć: TAK”. Na ostatniej stronie książeczki znajdował się formularz, który pracownik musiał wypełnić na dowód, że otrzymał i przeczytał kodeks postępowania EDS.