– Czy podejrzewam? – zawołał główny agent – nie podejrzewam, lecz mam pewność. Ten człowiek siedział przed dwoma dniami na tym krześle i pysznił się swymi zamiarami. Powiedziałem mu, że jeżeli porwie się na Kapeta, skręcę mu kark własnymi rękoma.

Długie jego sępie palce, o drapieżnych pazurach, zamykały się i otwierały jak u jastrzębia.

– O kim mówisz? – spytał krótko dyplomata.

– O kim? O kimże, jeżeli nie o tym przeklętym de Batzu! Ma wypchane kieszenie austriackimi pieniędzmi, którymi z pewnością przekupił Simonów, Cochefera i straże.

– I Lorineta, i Lasni~ere'a, i ciebie – dodał sucho Chauvelin.

– To fałsz! – wrzasnął H~eron, i pieniąc się ze złości, skoczył na równe nogi, gotów do walki na śmierć i życie w obronie swej niewinności.

– Fałsz? – powtórzył spokojnie Chauvelin – w takim razie nie bądź tak pochopny w rzucaniu podejrzeń na prawo i lewo. Nic na tym nie zyskasz. Trudna to sprawa i nie tak łatwo da się rozstrzygnąć. Czy jest ktoś obecnie w wieży? – dodał urzędowym tonem.

– Tak, Cochefer i inni są tam jeszcze; naradzają się pomiędzy sobą, w jaki sposób ukryć zdradę. Cochefer zdaje sobie jasno sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa, a Lasni~ere i jego towarzysze wiedzą dobrze, że spóźnili się o kilka godzin. Wszyscy zawinili. A co do de Batza – ciągnął dalej głosem drżącym z wściekłości – to zapowiedziałem mu z góry, że zginie, jeżeli porwie się na Kapeta. Jestem już na jego tropie i zaaresztuję go jeszcze przed nocą. Wezmę ja go w obroty!… Trybunał nie będzie się sprzeciwiał… Posiadamy pod więzieniem ciemny loch, w którym umiemy stosować męki najgorsze, jakie można sobie wyobrazić. Poddamy go takim torturom…

Ale Chauvelin przerwał mu ruchem ręki i wyszedł z pokoju.

Armand w myśli podążył za nim. Powstała w jego głowie niepohamowana chęć, aby uciec, korzystając z tego, że H~eron zatopiony we własnych myślach nie zwraca na niego uwagi. Kroki Chauvelina ucichły w korytarzu; daleko było do wyższego piętra na wieży, a nie tak prędko skończy się rozmowa z komisarzami. Była więc doskonała sposobność; wiedział, gdzie mógł połączyć się z wodzem, gdzie znajduje się róg ulicy, przy którym sir Andrew czeka z wozem węglowym i gdzie zagajnik na drodze do St. Germain. Miał nadzieję, że znajdzie towarzyszy, opowie im o losach Janki i ubłaga ich, aby mu pomogli w niesieniu jej pomocy.

Zapomniał, że nie posiadał już przepustki, że bezwarunkowo zatrzymają go przy bramie i odprowadzą za godzinę w to samo miejsce, gdzie się obecnie znajduje. Powstał z krzesła i skierował się ku wyjściu. H~eron nie podniósł nawet głowy. Ale w chwili, gdy otworzył drzwi, kilkanaście bagnetów skrzyżowały się przed nim, błysnąwszy w słabym świetle latarni. Chauvelin przewidział wszystko z góry i nie było najmniejszej wątpliwości, że Armand St. Just był więźniem. Rozdrażniony powrócił na swoje miejsce koło ognia.

W kwadrans później dyplomata znalazł się znów u H~erona.

Rozdział XX. Świadectwo bezpieczeństwa

– Możesz bezpiecznie zostawić de Batza w spokoju, obywatelu H~eronie – rzekł Chauvelin, zamknąwszy za sobą drzwi – nie przyłożył on ręki do ucieczki delfina.

H~eron zamruczał coś pod nosem niedowierzająco. Chauvelin wzruszył ramionami i spojrzał na kolegę z wyrazem najgłębszej pogardy.

Armand, który przypatrywał mu się pilnie, zobaczył w jego ręku zmięty skrawek papieru.

– Nie trać cennego czasu, obywatelu – rzekł – aresztuj de Batza, jeżeli chcesz, albo zostaw go na wolności – wszystko mi jedno; niebezpieczeństwo nie grozi nam z tej strony.

Nerwowymi, drżącymi palcami począł rozkładać zmięty papier. W rozpalonych jego dłoniach papier zamienił się w bezkształtny strzęp, a pismo zamazało się prawie całkowicie. Rzucił go ze złością na stół przed H~eronem.

– Mamy znów do czynienia z tym przeklętym Anglikiem – rzekł spokojniej. – Zgadłem to zaraz, gdy usłyszałem twoje opowiadanie. Zaprzęgnij do roboty cały swój zastęp szpiegów, obywatelu, inaczej nie dasz mu rady.

H~eron podniósł do oczu zmięty papier i usiłował odczytać pismo przy słabym świetle lampy.

Tymczasem Armand, mimo niepokoju o Jankę i własnych przykrości odczuwał w sercu głęboką dumę. „Szkarłatny Kwiat” zwyciężył, Percy wykonał nałożone na siebie zadanie!

Chauvelin, którego badawcze oczy spoczywały na nim, uśmiechał się z ironią.

– Zostaniesz niebawem obarczony ciężką pracą, obywatelu H~eronie – rzekł, zwracając się do kolegi, ale patrząc uporczywie na Armanda – i dlatego nie chcę przeszkadzać ci w wysłuchaniu dobrowolnej spowiedzi tego młodego obywatela. Pragnę ci tylko powiedzieć, że jest on zwolennikiem „Szkarłatnego Kwiatu”, a nawet jednym z jego najświetniejszych satelitów.

H~eron obudził się z ponurych myśli. Zwrócił na Armanda zjadliwe wejrzenie.

– Schwytaliśmy zatem jednego z tej bandy? – rzekł, jąkając się jak pijany.

– Tak – odparł Chauvelin – ale za późno dziś na formalną denuncjację i aresztowanie. St. Just nie może w żaden sposób opuścić Paryża, a jedyną rzeczą jest teraz strzec go pilnie. Gdybym był na twoim miejscu, obywatelu, odesłałbym go do domu jeszcze dziś wieczorem.

H~eron zamruczał coś, czego Armand nie zrozumiał, ale słowa Chauvelina napełniły go radością. Wypuszczą go na wolność dziś jeszcze – na względną wolność co prawda, skoro szpiegi śledzić go będą, ale w każdym razie na wolność! Nie mógł jednak zrozumieć taktyki Chauvelina i czuł się trochę dotknięty na myśl o tym, że ci ludzie tak mało wagi przywiązywali do jego osoby.

– A zatem żegnam cię, obywatelu – rzekł dyplomata ironicznie, zwracając się do Armanda. – Jak widzisz, główny agent komitetu bezpieczeństwa publicznego jest zanadto zajęty w tej chwili, by przyjąć ofiarę z twego życia, tak wspaniałomyślnie nam oddawanego.

– Nie rozumiem cię, obywatelu – rzekł Armand zimno – i nie prosiłem cię o żadną łaskę. Zaaresztowaliście niewinną kobietę pod mylnym zarzutem udzielenia mi schronienia. Przyszedłem tu dobrowolnie i oddałem się w ręce sprawiedliwości, aby ją uwolnić.

– Dobrze. Bardzo słusznie, ale dziś już późno, obywatelu – rzekł sucho Chauvelin – dama, o którą się tak troszczysz, śpi już niezawodnie w swojej celi; nie wypada jej niepokoić, a przy tym czas jest okropny.

– A więc, monsieur – rzekł Armand – czy panna Lange wyjdzie z więzienia, gdy oddam się w wasze ręce jutro rano?

– Bez wątpienia – odparł Chauvelin. – Jeżeli obiecasz nam swą pomoc, panna Lange zostanie uwolniona jutro rano. Nieprawdaż, obywatelu H~eronie? – dodał, zwracając się do kolegi.

Ale H~eron był tak przybity, że wyszeptał tylko niezrozumiałe słowa.

– Dasz mi na to słowo, obywatelu Chauvelin? – spytał Armand.

– Przyrzekam ci najsolenniej, że dotrzymam obietnicy.

– Nie wystarcza mi to jeszcze, daj mi nieograniczone świadectwo bezpieczeństwa, a uwierzę ci.

– Na co ci się to przyda? – spytał Chauvelin.

– Zdaje mi się, że pojmanie mojej osoby ma dla ciebie więcej znaczenia, niż uwięzienie panny Lange – odparł spokojnie Armand. – Użyję tego świadectwa dla siebie lub dla jednego z mych przyjaciół, jeżeli złamiesz dane słowo.

– Hm… to zupełnie logicznie pomyślane, obywatelu – rzekł Chauvelin z ironicznym uśmiechem. – Masz zupełną słuszność. Jesteś dla nas o wiele cenniejszym atutem, niż urocza pani, która, mam nadzieję, będzie przez wiele lat jeszcze czarowała wytworny Paryż swym talentem i pięknością.

– Amen, obywatelu, niech się tak stanie – rzekł Armand z zapałem.

– Wszystko zależeć będzie od ciebie, monsieur. Patrz – dodał, przeszukawszy papiery, leżące na biurku H~erona – oto świadectwo bezpieczeństwa. Komitet rozdaje bardzo mało takich świadectw. Jest to cena życia ludzkiego. Przy żadnej bramie w żadnym mieście to świadectwo nie może być odebrane. Pozwól, niech ci je wręczę, jako dowód prawdziwości mojej obietnicy.

Uśmiechając się dziwnie, z wyrazem jakby rozbawienia Chauvelin wręczył Armandowi doniosły dokument.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: