Człowiek, którego kochała całą duszą, nie należał do niej. Należał do cierpiącej ludzkości – krzyki niewinnych i prześladowanych sterroryzowanej Francji zdawały się przemawiać do niego głośniej niż jej miłość. Nie było go w domu od trzech miesięcy. Żyła jedynie pamięcią o nim i wspomnieniem krótkich jego odwiedzin przed sześcioma tygodniami, gdy zupełnie nieoczekiwany stanął przed nią. A potem znów wyruszył w drogę na groźną wyprawę, która dała wolność i życie niewinnym ofiarom nieomal kosztem jego własnego życia.

Wyjechał tak nagle jak przybył, a teraz już od przeszło sześciu tygodni krzepiła się jedynie wiadomościami, które przywoził jej posłaniec.

Dzisiaj nawet tego była pozbawiona i czuła dręczący niepokój.

Gdyby się zastanowiła nad swymi uczuciami, doszłaby do przekonania, że ciężar, przygniatający jej serce, był niejasnym, złowrogim przeczuciem.

Zamknęła okno i wróciwszy na swoje miejsce przy kominku, wzięła znów do rąk książkę z silnym postanowieniem zapanowania nad nerwami. Ale trudno było skupić myśl na przejściach mr. Toma Jonesa, gdy wyobraźnię dręczyły losy sir Percy'ego Blakeney'a.

Turkot kół na żwirowym dziedzińcu zbudził ją z zadumy. Odłożyła książkę i drżącymi rękami chwyciła poręcz krzesła, natężając słuch. Powóz o tej godzinie w wilgotną, ciemną noc?… Zastanawiała się, kto to mógł być.

Lady Ffoulkes bawiła w Londynie, sir Andrew nie wrócił jeszcze, ma się rozumieć, z Paryża, a jego królewska wysokość, choć często ją odwiedzał, nie przyjeżdżałby teraz do Richmond w taką niepogodę; goniec zaś przybywał zawsze konno.

Usłyszała szmer rozmów w przedpokoju i głos Edwarda doszedł jej uszu:

– Jestem pewien, że milady przyjmie cię, pani. Ale pójdę na górę i oznajmię twoje przybycie.

Małgorzata pobiegła do drzwi i otworzyła je z radością.

– Zuzanno! – zawołała – moja najdroższa Zuzanno! Myślałam, że jesteś w Londynie. Chodź prędko na górę do mego buduaru. Cóż za szczęśliwa gwiazda przyprowadziła cię tutaj?

Zuzanna rzuciła się w jej ramiona, tuląc mocno do serca przyjaciółkę tak gorąco kochaną, a twarz mokrą od łez ukryła w fałdach szala Małgorzaty.

– Chodź do pokoju, kochanie – powtórzyła lady Blakeney – o, jakże zimne masz ręce!

Już miała przejść próg buduaru, gdy naraz spostrzegła sir Ffoulkesa, stojącego na schodach.

– Sir Andrew!… – zawołała, ale nagle umilkła.

Okrzyk radości zamarł na jej ustach, uczuła, jakby ostre ciernie wbijały się w jej serce, rozdzierając je na strzępy. Krew ścięła się w jej żyłach.

Weszła do saloniku, trzymając wciąż za rękę Zuzannę; sir Andrew udał się za nimi i zamknął drzwi. Małgorzata odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy.

– Percy!… Coś mu się stało… czy… nie żyje?…

– Ależ nie, nie – zaprzeczył żywo sir Andrew.

Zuzanna otoczyła ramieniem szyję przyjaciółki i usadowiła ją na krześle przy kominku. Uklękła u jej nóg, przyciskając rozpalone usta do lodowatych rąk Małgorzaty.

Milczenie zapadło w ślicznym białym saloniku. Małgorzata siedziała z przymkniętymi oczyma, starając się opanować i znieść mężnie czekającą ją wiadomość.

– Powiedz mi wszystko – rzekła w końcu, a głos jej brzmiał głucho, jakby pochodził z wnętrza grobu – nie bój się, mogę dużo znieść; wytłumacz mi dokładnie, co się stało.

Sir Andrew oparł rękę o stół i zwiesił głowę na piersi. Pewnym, silnym głosem opowiedział jej wydarzenia ostatnich dni. Starał się, o ile możności, zamilczeć o nieposłuszeństwie Armanda, którego w głębi duszy uważał za głównego sprawcę katastrofy. Wspomniał o ucieczce delfina z Temple, o nocnej wyprawie w wozie z węglami i o spotkaniu z lordami Tony i Hastingsem w lasku sosnowym. Wytłumaczył na swój sposób powód zatrzymania się Armanda w Paryżu, który zmusił Percy'ego do powrotu do stolicy, choć jego główny plan został już wykonany.

– Armand – zdaje mi się, zakochał się w pięknej paryskiej aktorce – lady Blakeney – rzekł sir Andrew, widząc zdziwienie, malujące się na bladej twarzy Małgorzaty. – Aresztowano ją dzień lub dwa przed ucieczką delfina z Temple i twój brat pozostał w Paryżu, nie mając odwagi jej opuścić. Jestem pewien, że go rozumiesz.

Małgorzata nie odrzekła nic, a on ciągnął dalej.

– Dostałem rozkaz powrotu do bramy La Villette, gdzie w ciągu dnia pracowałem jako robotnik. W nocy miałem czekać na powrót Percy'ego. Przez dwa dni nie otrzymywałem od niego żadnych wiadomości, ale miałem taką wiarę w jego szczęśliwą gwiazdę i pomysłowość, że pomimo niepokoju nie pozwalałem sobie na zwątpienie. Lecz trzeciego dnia doszły mnie smutne wieści…

– Jakie wieści? – spytała machinalnie Małgorzata.

– Że Anglik, znany pod mianem „Szkarłatnego Kwiatu”, został zaaresztowany przy ulicy de la Croix Blanche i uwięziony w Conciergerie.

– Przy ulicy de la Croix Blanche? Gdzież to jest?

– W dzielnicy Montmartre; tam mieszkał Armand. Sądzę, że Percy starał się wyprowadzić go z Paryża, ale ci zbóje przytrzymali go.

– Cóżeś uczynił, sir Andrew, gdy usłyszałeś te wiadomości?

– Wróciłem do Paryża i przekonałem się o prawdziwości tych pogłosek.

– Nie ma wątpliwości co do nich?

– Niestety żadnych. Poszedłem na ulicę de la Croix Blanche, Armanda nie było w domu, ale udało mi się nakłonić odźwierną do wyjawienia mi prawdy. Zdaje mi się, że była szczerze oddana Armandowi. Wśród łez opowiedziała mi kilka szczegółów aresztowania Blakeney'a. Czy masz dość sił, by je usłyszeć, madame?

– Tak, opowiedz mi wszystko, nie obawiaj się – powtórzyła tym samym bezdźwięcznym głosem.

– Wczesnym rankiem we wtorek syn odźwiernej, piętnastoletni chłopiec, został wysłany przez jej lokatora z listem na ul. St. Germain l'Auxerrois. Było to mieszkanie, w którym przebywał Percy przez cały ostatni tydzień. Tam ukrywał przebrania dla siebie i nas wszystkich, tam schodziliśmy się na narady. Widocznie Percy liczył na to, że Armand skomunikuje się z nim pod tym adresem, gdyż w chwili zjawienia się chłopca przy drzwiach owego domu zaczepił go, jak twierdzi wysoki robotnik, który usiłował wydrzeć powierzony mu list i w końcu wcisnął mu sztukę złota do ręki. Tym robotnikiem był naturalnie Blakeney. Sądzę, że pisząc ten list, Armand nie wiedział, że panna Lange odzyskała już wolność dzięki staraniom Blakeney'a. W liście wspominał widocznie o strasznym położeniu, w jakim się znajdował i o swych obawach o ukochaną kobietę. Percy nie zostawia nigdy przyjaciela w potrzebie. Nie byłby człowiekiem, którego kochamy i podziwiamy, za którego każdy z nas chętnie oddałby życie, gdyby, urągając wszelkim przeszkodom, nie przychodził zawsze z pomocą uciśnionym. Armand zawołał i Percy przyszedł. Wiedział niezawodnie, że szpiegowano Armanda, gdyż St. Just, niestety, był już skompromitowany i ludzie z tych piekielnych komitetów paryskich poszukiwali go. Szpiedzy poszli za synem dozorczyni i zobaczyli, jak oddawał list robotnikowi na ulicy St. Germain l'Auxerrois; czy dozorczyni na ulicy de la Croix Blanche nie była niczym innym jak płatnym agentem H~erona, czy komitet bezpieczeństwa publicznego trzymał wciąż kompanię żołnierzy na czatach przy mieszkaniu Armanda – tego nie dowiemy się nigdy. Wiemy tylko, że Percy przestąpił próg fatalnego domu o jedenastej, a w kwadrans później dozorczyni zobaczyła żołnierzy, schodzących z pierwszego piętra z jakimś ciężarem. Wyszła ze swej loży i przy świetle lampy, palącej się na korytarzu, rozpoznała, że ciężar był ciałem człowieka silnie skrępowanego sznurami. Oczy miał zamknięte, a ubranie powalane krwią. Widocznie był nieprzytomny. Na drugi dzień organ oficjalny rządu donosił o schwytaniu „Szkarłatnego Kwiatu” i dla uczczenia tego radosnego zdarzenia ogłoszono dzień wolny od pracy.

Małgorzata wysłuchała w milczeniu tego straszliwego opowiadania; siedziała wciąż nieruchomo, nieświadoma łez Zuzanny, spadających na jej ręce, i obecności sir Ffoulkesa, który upadł na krzesło i zakrył twarz rękoma. Zdawało jej się, że cały wszechświat stanął w biegu wobec tego wstrząsającego kataklizmu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: