– Tak, Percy, obiecuję.

Radość zabłysła na jego twarzy, a oczy wyraziły głęboką wdzięczność.

– Jeszcze jedna rzecz – dodał. – Są w Paryżu osoby, które czekają na moją pomoc i których opuścić nie mogę, mianowicie Maria de Marmontel i jej brat, wierni słudzy zmarłej królowej. Chcieli ich aresztować, ale ukryłem ich tymczasem w bezpiecznym miejscu i miałem przeprowadzić ich do Anglii. Musisz, kochanie, dać im wiadomości o mnie. Czy obiecujesz, że to uczynisz?

– Obiecuję, Percy – powtórzyła.

– W takim razie idź jutro wieczorem na ulicę de Charonne nr 98. Jest to wąski dom na samym końcu tej długiej ulicy, która prowadzi do fortyfikacji. Na dole mieszka ubogi robotnik. Cała jego rodzina żyje w wielkiej nędzy, ale są to ludzie uczynni i poczciwi i zawsze gotowi za skromną opłatą, nie narażając się zbytnio, przysłużyć się angielskiemu lordowi. Ffoulkes i reszta ligi znają ten dom i tych ludzi. Armand zna ich również.

– U tego robotnika ukrywa się Maria de Marmontel, jej brat i kilku innych emigrantów, jak stary hrabia de L~ezardi~ere i ksiądz de Firmont. Udało mi się wynaleźć dla nich tę kryjówkę, a teraz czekają na mnie z niezachwianym zaufaniem. Ffoulkes ma parę przepustek przy sobie, a robotnik dostarczy wam rozmaitych przebrań. Posiada też kryty wóz, który od niego wypożyczysz. Ffoulkes zawiezie zbiegów do farmy Acharda w St. Germain, gdzie inni członkowie ligi będą ich oczekiwać. Andrew potrafi wszystko jak najlepiej zorganizować; był zawsze moją prawą ręką. Następnie odda Hastingsowi pieczę nad wyprawą, a on przewiezie całą gromadkę do Anglii. Ty zaś, kochanie, zrobisz, jak będziesz chciała; farma Acharda lub mieszkanie przy ul. de Charonne byłyby dla ciebie i dla Ffoulkesa najbezpieczniejszą kryjówką. Widzisz, że nie żądam od ciebie, byś opuściła Francję. Tam pozostaniesz pod opieką Ffoulkesa, dopóki sam nie będę mógł wyjechać z tobą do Anglii lub dopóki… Cicho, cicho, najdroższa, wszystko w ręku Boga; jestem teraz w ciężkim położeniu, cięższym niż kiedykolwiek, ale żyję jeszcze. Powiedz mi, czy wszystko zrozumiałaś i czy wypełnisz dokładnie moją wolę?

I po raz trzeci powtórzyła:

– Zrozumiałam każde słowo, które mi powiedziałeś, Percy, i obiecuję ci na twe drogie życie, że wypełnię wszystko, co mi poleciłeś.

Westchnął z ulgą. Prawie równocześnie doszedł ich ostry głos: – Pół godziny już mija, sierżancie, przestrzeż ich.

– Jeszcze trzy minuty, obywatelu! – brzmiała krótka odpowiedź.

– Trzy minuty, łotry! – syknął Blakeney przez zęby, a oczy jego błysnęły złowrogo. Wcisnął do jej rąk trzeci list.

I znów utkwił w niej głębokie badawcze wejrzenie.

– Schowaj ten zwitek na piersiach, Małgorzato – szepnął. – Niech tam spoczywa aż do ostatniej godziny, czyli do chwili, gdy nic innego jak śmierć nie będzie mogło stanąć między mną a hańbą… Odwagi, najdroższa – dodał czule, gdy gorący protest wyrwał się z jej ust. – Teraz nie mogę ci wytłumaczyć wszystkiego, gdyż nie wiem, co się stanie. Jestem tylko człowiekiem i kto wie, jakie wyrafinowane tortury wymyślą moi wrogowie, by ugiąć niezwyciężonego dotąd awanturnika. W ciągu następnych dziesięciu dni delfin zdążać będzie po gościńcach Francji ku swemu wybawieniu. Obmyśliłem każdy szczegół tej podróży i dlatego będę mógł pomimo murów więziennych towarzyszyć mu krok za krokiem; ale jak ci powiedziałem, jestem tylko człowiekiem, dręczonym brakiem snu i powietrza. Gdy stracę trzeźwość umysłu, Bóg jeden wie, co wówczas uczynię. Oddaj ten list Ffoulkesowi. Zawiera moje ostateczne rozporządzenia, napisane jeszcze z całą świadomością, a on będzie wiedział, co czynić. Przyrzeknij, mi, droga, że nie otworzysz tego listu, dopóki się nie dowiesz, że uległem tym łotrom, polecając członkom ligi wydanie delfina w zamian za moje życie. Obiecaj mi, że nie dopuścisz, bym okrył się hańbą, i że po przeczytaniu dzisiejszego listu uczynicie wiernie, czego żądam od was. Polecam cię Bogu, Małgorzato, i naszemu wiernemu przyjacielowi Ffoulkesowi.

Głos jego stawał się coraz słabszy, coraz bardziej urywany, ale jasność umysłu pozostawała niezmieniona.

– Nie patrz na mnie, droga, z takim lękiem, niech cię moje słowa nie dziwią. Pamiętaj, że mój honor związany jest z losem delfina, a co ze mną będzie, mniejsza o to.

Westchnął głęboko. Zmęczenie znikło z jego twarzy, oczy zabłysły jakby pod wpływem wewnętrznego światła, a niespożyta fantazja i wesołość rozjaśniły całą jego postać.

– Nie przybieraj tak tragicznej miny, droga Małgorzato – rzekł z dziwnym i nagłym wzrostem siły – te łotry nie mają mnie jeszcze.

Ale w tej chwili upadł na ziemię, jak podcięty dąb. Wysiłek był za wielki, przeciągnięto strunę, i osłabiona natura dopominała się o swe prawa – stracił przytomność. Bezradna Małgorzata miała dość panowania nad sobą, by nie wołać o pomoc. Wsparła ukochaną głowę na piersi, całując drogie znękane oczy i pulsujące skronie. Tragiczny widok tego człowieka, który był zawsze w jej oczach uosobieniem siły, energii i odwagi, był może najboleśniejszą chwilą w tym okropnym dniu. A teraz spoczywał w jej ramionach, jak zmęczone dziecko.

Ale ani na chwilę nie zachwiała się jej wiara w niego i słowo hańba, które wyszło z jego ust, nie wywołało w niej nawet cienia strachu.

Wypełni najskrupulatniej jego rozkazy; wiedziała, że Ffoulkes uczyni to samo.

Gdyby mogła się choć wypłakać, ale nie dla niej były kojące łzy. Gdy Percy powróci do przytomności, musi wyczytać w jej twarzy tylko odwagę i siłę.

W małej celi zapadło milczenie. Żołdactwo, posłuszne swemu wstrętnemu zadaniu, osądziło, że nadszedł czas, by przerwać rozmowę. Podniesiono żelazną sztabę i rzucono ją na bok z głośnym brzękiem. Muszkiety zastukały o podłogę i dwóch żołnierzy weszło z hałasem do celi.

– Hola, obywatelu, obudź się! – wrzasnął jeden z nich. – Nie powiedziałeś nam jeszcze dotąd co zrobiłeś z Kapetem.

Małgorzata krzyknęła z oburzenia. Instynktownie po macierzyńsku zasłoniła nieprzytomnego męża.

– Zemdlał – rzekła drżącym głosem. – Mój Boże, czy jesteście szatanami, że nie macie iskry litości?

Żołnierze wzruszyli ramionami i zaśmiali się brutalnie. Widzieli gorsze rzeczy od czasu, gdy służyli republice i nie ustępowali w swym okrucieństwie żołnierzom, którzy w tym samym miejscu naigrawali się niedawno z męki królowej, lub tym, którzy wtargnęli do więzienia Abbaye w okropnych dniach wrześniowych i na jedno słowo swego bezecnego wodza wymordowali osiemdziesięciu bezbronnych więźniów.

– Powiedz mu, aby nam wskazał miejsce pobytu Kapeta – odezwał się znów jeden ze straży. Słowom tym towarzyszył tak gruby żart, że krew nabiegła do bladych policzków lady Blakeney.

Brutalny śmiech, prostackie słowa, obelga rzucona w twarz Małgorzaty doszły do powracającej z wolna świadomości Blakeney'a. Z nagłą siłą, która zdawała się wprost nadprzyrodzoną, zerwał się na równe nogi i zanim zdołano temu zapobiec, uderzył żołnierza w twarz potężną pięścią.

Człowiek zachwiał się, tamci rzucili mu się z pomocą. W jednej chwili zaroiło się od żołnierzy. Odepchnięto Małgorzatę w najodleglejszy kąt celi, ale pomimo tego widziała ponad zbitą masą niebieskich bluz i białych pasów, ponad tym całym morzem głów bladą twarz Percy'ego z szeroko rozwartymi oczyma, które szukały jej w ciemnościach.

– Pamiętaj! – krzyknął silnym i jędrnym głosem – pamiętaj!

A potem zniknął za ścianą lśniących bagnetów i wzniesionych pięści.

Małgorzata była na pół przytomna. Wyprowadzono ją z celi i ciężka żelazna sztaba zapadła znów z głośnym brzękiem. W tej półświadomości usłyszała jeszcze zgrzyt klucza w zamku i nic więcej.

Prąd świeżego powietrza przywołał ją do przytomności.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: