Haboku spojrzał na niego karcącym wzrokiem i odparł cierpkoŕ- Nie ciesz się, senhor, przedwcześnie. Na atak Yahuan odpowiedzielibyśmy kulami z karabinów. Walka nigdy nie przeraża Cubeów. Pamiętaj jednak, że wycie małp zawsze zwiastuje jakieś nieszczęście!
– To prawda – przytaknął Metys. – Na pewno ktoś z nas zginie. Małpy wyczuwają to nieomylnie!
– Wobec tego miej się na baczności – rzekł Smuga zaglądając Metysowi w oczy. – Złe wróżby przeważnie spełniają się ludziom, którzy mają nieczyste sumienie…
Mateo spochmurniał. Jakiś przesądny strach przed Smugą zaczął wkradać się w jego serce. Może ten biały posiadał nadnaturalną moc? Bo czyż w innym przypadku mógłby natrafić na ślad psa, który był dowodem winy? Czy mógłby dwukrotnie pokonać takiego siłacza jak on, nie używając broni? Gdyby nie Smuga, nikt nie przeszkodziłby mu w ucieczce. Teraz znów przepowiadał mu śmierć…
Cubeowie ciekawie zerkali na zasępionego Matea. Zastanawiali się, dlaczego ten niezwykły biały człowiek mówił, że wyjce wróżyły śmierć właśnie Metysowi? Może naprawdę wiedział…? Cubeowie wierzyli we wróżby, tajemne moce i złe leśne duchy. Ci nieustraszeni w boju wojownicy drżeli zawsze na samą myśl o czarach, czarownicach i truciznach. Każdy zgon spowodowany jakąkolwiek chorobą przypisywali czarom rzuconym przez złego człowieka. Za naturalną śmierć uważali tylko utratę życia podczas walki, wskutek nagłego wypadku lub z powodu starości. Skoro ten biały mówił, że wyjce przepowiadały Mateowi śmierć, to na pewno tak się stanie.
Łowcy glów
Było parne, wczesne popołudnie. Mateo w skupieniu coraz uważniej rozglądał się po brzegach rzeki. Wkrótce też rzekł półgłosemŕ- Już niedaleko do wioski Yahuan, poznaję okolicę!
Za załomem rzeki podróżnicy ujrzeli pień olbrzymiego drzewa ogołocony z gałęzi, który przerzucony w poprzek ponad wodą łączył przeciwległe brzegi. Przy obydwóch końcach tego prymitywnego mostu widniały ścieżki wydeptane przez ludzi. Ginęły one w nadbrzeżnych chaszczach.
– Przybijaj do lewego brzegu! – powiedział Mateo, a odwróciwszy się do Smugi, dodał: – To już tutaj, senhor!
Łódź zbliżyła się do stromego wybrzeża. Cubeo, który siedział najbliżej dzioba wyskoczył na brzeg, po czym wciągnął za sobą przód łodzi.
– Stąd już blisko do wioski Yahuan, teraz musimy iść pieszo – oznajmił Mateo.
– Dobrze, najpierw tylko ty pódziesz ze mną – odparł Smuga rozglądając się po okolicy.
Mateo skinął głową. Smuga przewiesił przez ramię podręczną torbę, a następnie z karabinem w dłoni wysiadł na brzeg. Odwrócił się do towarzyszy i powiedziałŕ- Wilson, pan i Cubeo wie pozostaniecie w łodzi. Dwa strzały rewolwerowe z mojej lub waszej strony będą oznaczały wezwanie o pomoc.
– Będę miał oczy i uszy otwarte na wszystko, może pan być spokojny – zapewnił Wilson.
Smuga z Mateem wspięli się na brzeg dość stromo w tym miejscu opadający ku rzece. Weszli w dżunglę. Smuga zachowywał ostrożność, gdyż kręta ścieżka co chwila niknęła w gąszczu. Nagle tuż za ostrym zakrętem natknęli się na samotnego Indianina. Zapewne podążał na polowanie, w rękach trzymał bowiem długą świstułę, a do pasa miał przytroczoną podłużną plecionkę na strzały. Ubrany był w sutą spódnicę z rafii, zwisającą z bioder niemal aż do ziemi, oraz w dużą perukę na głowie, która niby peleryna, luźno opadała na ramiona i plecy. Na samym czubku głowy nosił przypięty do peruki, okrągły, wyplatany z rafii, płaski wieniec, przypominający aureolę, jaką widuje się u świętych na obrazach.
Na widok obcych Indianin znieruchomiał w pozornie biernej postawie, lecz doświadczony Smuga doskonale się orientował, że było to pełne skupionej uwagi napięcie, które mogło nagle rozładować się w przyjazny lub wrogi sposób. W takiej sytuacji czasem nawet jakiś mało znaczący bądź niezręczny ruch ze strony przybyszów mógł spowodować zgubne następstwa.
Smuga uśmiechnął się przyjaźnie i powoli ruszył ku Indianinowi. Ten zaś szybko cofnął się i uniósł do góry ręce odwracając ku obcym otwarte dłonie, jakby usiłował ich powstrzymać lub odepchnąć od siebie.
– Stój, senhor, stój! – pospiesznie ostrzegł Mateo. – Taki ruch oznacza: "Nie zbliżaj się do mnie!"
– Wiem – spokojnie odparł Smuga. Przystanął, po czym sięgnął ręką do torby przewieszonej przez ramię. Wydobył z niej małą paczuszkę i podając ją Indianinowi, rzekł: – Samiki [41]dla ciebie od przyjaciół!
Indianin cofnął się jeszcze o krok nie opuszczając rąk. Smuga wyjął z kieszeni fajkę, nabił ją tytoniem z paczuszki przeznaczonej dla Indianina i zapalił. Wypuścił kłąb dymu, a następnie znów podał tytoń Indianinowi, mówiącŕ- Samiki!
Indianin opuścił ręce, czającym się krokiem podszedł do Smugi i ostrożnie wziął tytoń. Nie spuszczając wzroku z obcych powąchał podarunek, a następnie wyjął z małej torby wiszącej przy plecionce na strzały pękatą fajeczkę. Nałożył do niej tytoniu. Nie okazał strachu, gdy Smuga podał mu zapaloną zapałkę. Był to znak, że stykał się już z białymi ludźmi.
Indianin i biały pykali z fajeczki stojąc naprzeciwko siebie. Naraz Indianin schował fajkę i zapytał łamaną hiszpańszczyznąŕ- Czego chcecie?
– Przybyliśmy do twojego wodza – odparł Smuga. – Przynosimy podarunki.
– Czy macie tivi [42]? – zaciekawił się Indianin.
– Sól mamy również – potwierdził Smuga.
– Nie wiem, czy wódz Tunai będzie z wami mówić.
– Czy jest w wiosce?
– Jest, ale… To nie wasza sprawa!
– Zaprowadź nas do niego, sami go zapytamy!
– Daj tivi!
Smuga wydobył woreczek i wysypał trochę soli na rękę Indianina, ten zaś dłonią dał znak, aby szli za nim.
Według zwyczaju Indian południowoamerykańskich przewodnik szedł szybkim i krótkim, elastycznym krokiem. Wkrótce znaleźli się na obszernej leśnej polanie. Na jej skraju, w cieniu wysokich drzew, stało kilka domów zbudowanych na palach.
Dwaj przybysze spowodowali wśród mieszkańców wioski duże poruszenie. Mężczyźni siedzący na pniach drzewnych przerwali pogawędki. Przenikliwym wzrokiem mierzyli białego i Metysa. Dzieciarnia z piskiem zaczęła się kryć pod podłogami domów, a kobiety również zdradzały wielką chęć do ucieczki. Z jednego domu zeskoczył na ubitą ziemię rosły Indianin, którego peruka z rafii przyozdobiona była barwnymi piórami papug, zasuszonymi ptakami i myszami. Jego prawe ramię przepasywała bransoletka z trawy, za którą zatknięte miał trzy połyskliwe pióra.
Na jego widok Mateo przytrzymał Smugę za ramię i szepnąłŕ- To właśnie jest wódz Tunai…
– Czy zna ciebie? – zapytał Smuga.
– Tak, już mnie widział…
– Więc powitaj go teraz, ale pamiętaj: jedno nieopatrzne słowo, a zastrzelę cię natychmiast!
– Pamiętam, senhor – zapewnił Mateo.
Smuga bacznie obserwował Metysa. Jego pewna mina świadczyła wymownie, że czuł się bezpieczny wśród wojowniczych łowców głów.
Tunai tymczasem przybliżył się na kilka kroków i stanął wyczekująco.
– Bom dia, compadre [43]! – odezwał się Mateo.
Tunai mierzył go przenikliwym wzrokiem. Drwiący uśmiech pojawił się na jego ustach, po czym rzekł po hiszpańskuŕ- Buenos dias! [44]Czy sami tu przybyliście?
– Buenos dias, Tunai! – odezwał się Smuga. – Nasi towarzysze czekają w łodzi nad rzeką. Chcemy z tobą pomówić. Przywieźliśmy podarki.
– Nie potrzebuję więcej niewolników – pogardliwie odparł Tunai. Słowa te zmieszały Mateo, bowiem w ten sposób wódz Yahuan potwierdził jego winę.
– Nie o napad chodzi… tym razem – odpowiedział Smuga. – Mam pewną sprawę do ciebie, wodzu, którą możemy całkowicie załatwić tutaj.
– Skoro przychodzisz z compadre Mateem, porozmawiamy… później – zgodził się Tunai.