Właśnie w tym czasie Jan Smuga, towarzysz wypraw Tomka, otrzymał propozycję wyjazdu do Brazylii. Kompania "Nixon – Rio Putumayo" chciała powierzyć mu zorganizowanie zbrojnej ochrony dla swych robotników, zbierających kauczuk w brazylijskiej selwie. Kompania Nixona nie stosowała przemocy wobec indiańskich robotników i sumiennie wypłacała zarobki. Z tego też powodu popadła w ostry zatarg z konkurentem, Pedrem Alvarezem, którego ludzie również zbierali kauczuk w okolicach Putumayo i często umykali od bezwględnego spekulanta do obozu Nixona.
Smuga lubił niebezpieczne przygody. Skorzystał więc z przerwy w wyprawach łowieckich z przyjaciółmi i przyjął propozycję Nixona. Zbyszek zwrócił się do Smugi o znalezienie mu zajęcia w kompanii kauczukowej. Dzięki jego wstawiennictwu sprawa została pomyślnie załatwiona. W ten sposób młode małżeństwo już prawie od roku mieszkało w Manaos.
Wkrótce po przybyciu do Brazylii Karscy zrozumieli, dlaczego wzrost zapotrzebowania na kauczuk spowodował tyle tragicznych następstw dla tubylców. Drzewa kauczukowe rosły w amazońskiej selwie. Sok z tych drzew potrafili wydobywać tylko Indianie, nie nawykli jednak do najemnej, ciężkiej pracy. Tymczasem prócz Indian innych ludzi nad Amazonką prawie nie było [17]. Toteż spekulanci kauczukowi, żądni wzbogacenia się za wszelką cenę, urządzali krwawe polowania na krajowców, porywali ich, palili osady i siłą zmuszali do niewolniczej pracy. Wprawdzie w 1775 roku Indianie w Brazylii zostali zrównani pod względem prawnym z wolną ludnością, a w 1888 ostatecznie zniesiono niewolnictwo, lecz mimo to w głuszach amazońskiej puszczy nadal bat i kula ustanawiały prawo. Dziesiątki tysięcy indiańskich niewolników zginęły w czasach gorączki kauczukowej, a biali spekulanci zazdrośnie strzegli swych interesów i walczyli między sobą o najlepsze tereny.
W tej sytuacji Natasza szczególnie niepokoiła się o Zbyszka, który nieco młodzieńczo ulegał złudnemu nieraz urokowi wielkiej przygody. Doświadczony Smuga roztaczał nad nim opiekę, ale gdyby go zabrakło, Zbyszek mógłby znaleźć się w matni. Instynkt ostrzegał Nataszę, że teraz właśnie nadeszła krytyczna chwila. Smuga w milczeniu sprawdzał broń. Groźne błyski w jego szarych oczach nie wróżyły niczego dobrego. Natasza wierzyła w jego rozwagę i celność strzału, lecz czy obecnie nie podejmował zbyt ryzykownego zadania?
Smuga tymczasem nie rozmyślał o niebezpieczeństwie. Od dawna był zdecydowany odpowiedzieć ciosem na cios. Przygotowując broń układał plan działania. Nim minął kwadrans, wstał z krzesła i założył na biodra pas z rewolwerami. Zdjął z wieszaka pilśniowy kapelusz z szerokim rondem.
– Czy mogę pójść z panem? – nieśmiało zagadnęła Natasza. Smuga spojrzał na nią, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o jej obecności. Zaraz też rozchmurzył się i uśmiechnął.
– Do biura Nixona możemy pójść razem – odparł. – Zapewne jesteś ciekawa alarmujących wieści? Dziękuję za herbatę.
Podszedł do stolika.
– Może dolać trochę rumu? – zaproponowała Natasza.
– Dziękuję, nie mam tak tęgiej głowy jak kapitan Nowicki. Jemu nie zadrży ręka nawet po całej butelce!
Serce zamarło w Nataszy. A więc nadeszło najgorsze! Smuga pijąc herbatę obserwował spod oka młodą kobietę.
– Proszę się nie obawiać. Zbyszkowi nic nie będzie groziło – uspokoił ją. – W Manaos zachowuje się jeszcze pozory praworządności, a nad Rio Putumayo nie wezmę go ze sobą.
– Pan wszystko najgorsze zawsze bierze na siebie – cicho odparła Natasza. – Boję się… Jaka szkoda, że nie ma tu reszty naszych przyjaciół!
– To prawda – przytaknął Smuga. – Szczególnie kapitan i Tomek są nieocenieni w takich sytuacjach. Chodźmy, Nixon czeka!
Wyszli z domu. Miasto leżało na wzgórzu, wąskimi, krętymi uliczkami opadało ku portowi na brzegu rzeki. Południowy upał wyludniał ulice. Zamożni biali mieszkańcy zażywali sjesty w swoich willach o czerwonych dachach, ocienionych pióropuszami smukłych palm. Wokół ich wygodnych domostw słały się kobierce barwnych kwiatów. Tubylcy natomiast przeważnie gnieździli się w pływających, drewnianych chatkach z dachami krytymi trzciną lub słomą, zbudowanych na prymitywnych tratwach, przymocowanych do nabrzeża rzeki. Ponad miastem górowały białe wieżyce kościoła i frontony kilku dużych gmachów. Wzniesiono je może zbyt pospiesznie, licząc na dalszy szybki rozwój miasta [18].
Natasza zasępiona szła obok Smugi. Tego dnia nie zwracała uwagi ani na wspaniałe budynki, ani na robotników wylegujących się w cieniu magazynów. Uliczkami opustoszałymi o tej porze tylko od czasu do czasu przemykał jakiś mężczyzna w wielkim kapeluszu ze słomy i z bronią u pasa.
Tuż za placem stał parterowy budynek. Żaluzje w oknach były zasłonięte z powodu upału. Przy drzwiach wejściowych znajdował się szyld z napisem Nixon – Rio Putumayo. Smuga otworzył drzwi, przepuścił przed sobą Nataszę i sam wszedł za nią. Po chwili obydwoje znaleźli się w gabinecie Nixona. Zastali tam również Zbyszka Karskiego i dwóch innych pracowników.
Na widok Smugi Nixon wyjął z ust wygasłe cygaro i rzekłŕ- Przyjechał Wilson znad Putumayo. Przywiózł bardzo złe wiadomości. Napadnięto na obóz, mój bratanek został zabity. Część naszych Indian porwano do niewoli, reszta zbiegła w selwę.
– Proszę przyjąć wyrazy współczucia, panie Nixon – poważnie powiedział Smuga. – Kiedy to się stało?
– Dokładnie dwadzieścia dni temu – pospieszył z wyjaśnieniem Wilson. – Wyruszyłem ku Amazonce zapaz po wypadku.
– Gdzie znajdował się pan w czasie napadu? – indagował Smuga.
– Pan John wysłał mnie do obozu nad Japurą. Jeden z naszych Indian przybiegł tam do mnie z wiadomością o napadzie. Zaskoczono ich po gwałtownej burzy. Gdy padł młody Nixon, a nasi poszli w rozsypkę, Indianin natychmiast ruszył po mnie. Szedł całą noc mimo uprzedzeń Indian do nocnych wędrówek po selwie. Dzięki temu znalazłem się na miejscu napadu następnego dnia w południe.
– Czy czaty były rozstawione, tak jak poleciłem? – zapytał Smuga.
– Niestety, zaniechano tej ostrożności…
– Wilson nie chce powtarzać przykrej dla mnie prawdy – wtrącił Nixon. – Mój bratanek pił alkohol tego wieczoru. Gdybym nie ściągnął pana do Manaos, prawdopodobnie uniknąłbym nieszczęścia.
– Ostrzegałem pana, że ten młody człowiek źle znosi długi pobyt w puszczy – powiedział Smuga. – Prosiłem też, żeby pan odwołał go stamtąd.
Nixon opuścił głowę na piersi i milczał.
– Gdzie pochowano zamordowanego, panie Wilson? – dalej pytał Smuga.
– W obozie… miał odciętą głowę… Uczynili to Indianie, którzy brali udział w napadzie pod wodzą dwóch białych.
– A więc łowcy głów…! Czy ktoś rozpoznał tych białych?
– Nie! – zaprzeczył Wilson.
– Postaram się odszukać morderców. Nietrudno domyślić się, kto zorganizował napad. Jutro wyruszam nad Putumayo.
– Jadę z panem! – oświadczył Nixon! – Pan Karski zastąpi mnie tutaj.
– Może ja mógłbym pojechać zamiast pana? – wtrącił Zbyszek.
– Zostaniesz w Manaos – kategorycznie oświadczył Smuga. – Teraz, panie Nixon, pójdziemy porozmawiać z Pedrem Alvarezem. Ten chciwy Metys na pewno maczał w tym palce.
– Idę z panem! – odezwał się Zbyszek. – W razie awantury mogę się przydać.
– Ja także pójdę! – zawtórował Wilson.
– Dobrze! – zgodził się Smuga. – Zabierzcie broń! Strzelać wolno tylko na mój wyraźny rozkaz. Nataszo, zostań w biurze. Idziemy!
Było około piątej po południu. O tej porze Pedro Alvarez przebywał zazwyczaj w "Tesouro", jednym ze swoich szynków, gdzie bawił się do późnej nocy. Tam też poprowadził Smuga swoich towarzyszy. Wkrótce zatrzymali się przed parterowym budynkiem; z okien zasłoniętych żółtymi kotarami płynęły krzykliwe dźwięki muzyki.
– Zbyszku i panie Wilson, stańcie przy drzwiach. Pilnie obserwujcie wszystkich – rozkazał Smuga.