Spotkanie z Indianami Tikuna

Po powrocie do obozu Smuga odbył poufną naradę z Nixonem i Wilsonem. Obydwaj byli głęboko wstrząśnięci zdradą, jakiej dopuścił się Mateo.

– A to nikczemny łotr! – zawołał Nixon. – Zawsze okazywałem mu tyle zaufania. Nawet i teraz…! Jaki dureń ze mnie! Gdyby nie pan, mogłoby dojść do nowego nieszczęścia!

– Podły! Bez skrupułów wydał nieszczęsnego Johna w ręce morderców – zawtórował Wilson. – Zasłużył na najsurowszą karę. Nie rozumiem, dlaczego od razu nie wpakował mu pan kuli w łeb!

Smuga, do którego były zwrócone te słowa, zmarszczył brwi i odparłŕ- Nie jestem katem, panie Wilson!

– Skoro dla wydobycia zeznań nie zawahał się pan torturować go jak Indianin, to obowiązkiem pana było również wymierzyć mu zasłużoną karę – zapalczywie dodał Wilson.

– Najpierw pokonałem Matea w równej walce, posiadał broń tak jak ja! – odpowiedział Smuga. – Potem wprawdzie postraszyłem go piraniami, ale nie jestem pewny, co bym zrobił, gdyby dalej milczał uparcie!

– Niech pan nie obraża pana Smugi porównaniem z dzikimi Indianami – surowo wtrącił Nixon. – Okrutna zemsta już nie przywróci życia biednemu Johnowi.

– Naprawdę nie chciałem pana urazić, bardzo przepraszam… – natychmiast odezwał się Wilson zmieszany, lecz Smuga przerwał mu, mówiącŕ- Zapomnijmy o tym, nie obraziłem się wcale. Nie uważam Indian za ludzi gorszych od nas. To właśnie biali sprawili, że życie ich stało się piekłem. Jeśli jednak może się pan zdobyć na dokonanie samosądu nad bezbronnym jeńcem, to proszę wziąć mój rewolwer i zastrzelić Matea. Na pewno na to zasłużył. Jest zamknięty w pana pokoju, ma związane ręce i nogi.

Rzucił broń na stół, a Wilson zawstydzony pospiesznie rzekłŕ- Zasłużyłem na to, co pan powiedział. Jeszcze raz przepraszam. Cóż jednak teraz zrobimy z Mateem? Przecież nie może mu to ujść na sucho!

– Możemy oddać go pod sąd w Manaos, na pewno zostanie ukarany – doradził Nixon.

– To byłoby przedwczesne. Alvarez ma znaczne wpływy – powiedział Smuga. – Proszę nie zapominać, że Mateo jest nie tylko współwinnym zbrodni, lecz również w tej chwili jedynym śwadkiem, którego zeznania, poparte innymi dowodami, umożliwią dosięgniecie właściwego inspiratora napadu. Musimy zebrać więcej świadków.

– Co pan więc zamierza? – zapytał Nixon.

– Najpierw chciałbym dotrzeć do Yahuan, którzy brali udział w napadzie i okaleczyli zwłoki Johna. Może uda mi się odkupić od nich to makabryczne trofeum. Niech głowa nieszczęsnego młodego człowieka spocznie w ziemi razem z jego ciałem.

– To bardzo szlachetnie, że pomyślał pan o wyświadczeniu Johnowi tej ostatniej przysługi – odezwał się wzruszony Nixon. – Obawiam się tylko, czy wojowniczy Yahuanie zechcą pertraktować z nami w tej sprawie.

– Pośrednikiem będzie Mateo, którego przecież znają – wyjaśnił Smuga. – Potem zamierzam odszukać bezpośredniego mordercę, Cabrala i jego kompana. Zmuszę ich do złożenia zeznań. Wtedy będziemy mogli policzyć się z Alvarezem. Czas już położyć kres jego zbrodniczym intrygom.

– A co z Mateem? – odezwał się Wilson.

– Zabiorę go z sobą. Nie będzie to dla niego najweselsza wyprawa – odpowiedział Smuga.

– Nie upilnuje go pan w dżungli. Umknie przy pierwszej okazji – zafrasował się Wilson.

– Nie pozwolę, aby pan sam wchodził wilkowi w paszczę – zaoponował Nixon. – Pójdziemy razem! Pan Zbyszek da sobie radę w Manaos. Zaraz napiszę dla niego polecenia. Wilson dopilnuje pracy w naszych obozach. Wyprawa przecież nie potrwa zbyt długo.

– Nie, nie, panie Nixon. To nie byłoby zbyt rozsądne – odezwał się Wilson. – Jako bliski krewny zamordowanego nie potrafi pan zachować spokoju i rozwagi podczas pertraktacji z Yahuanami. Poza tym nieobecność pana, jako kierownika przedsiębiorstwa, mogłaby spowodować wiele kłopotów. Ja będę towarzyszył panu Smudze, a pan pozostanie tutaj, w obozie. Stąd łatwiej kontaktować się z panem Zbyszkiem w Manaos. Lepiej znam selwę niż pan. Tym samym pan Smuga będzie miał ze mnie większy pożytek.

– Wilson ma słuszność, tak będzie najlepiej – zauważył Smuga.

– Cabral i Jose pracują dla Vargasa, a z nim trzeba postępować ostrożnie.

– Pan decyduje w tych sprawach – rzekł Nixon. – Słyszałem co nieco o Vargasie. Rzeka Tambo daleko stąd. Niebezpiecznie tam. Siłą niewiele wskóracie.

– Podobno Vargas dysponuje setkami ludzi – dodał Wilson.

– Do licha, czy dla zdemaskowania Alvareza warto się tak narażać?

– zapytał Nixon.

– Nie tylko sprawa Alvareza skłania mnie do odwiedzenia Vargasa

– odparł Smuga. – Jego poplecznicy uprowadzili naszych Indian. Gdyby udało się choćby tylko część z nich wykupić z niewoli, zyskalibyśmy większe zaufanie pracowników. Gra warta ryzyka. Poza tym uważam to za nasz obowiązek. Pracując dla nas popadli w niewolę, która dla nich oznacza śmierć.

– Teraz rozumiem, dlaczego ludzie tak garną się do pana! Uczciwy z pana człowiek – odezwał się Wilson. – Pójdę z panem na tę wyprawę i… może pan na mnie liczyć.

– Nie chcę przeciwstawiać się tym zamiarom. Argumenty pana Smugi są przekonywające – przyznał Nixon. – Będziecie potrzebowali pieniędzy. Nie mam ich przy sobie. To zajmie trochę czasu…

– Nie możemy czekać tutaj na pieniądze. Do Vargasa należy dotrzeć jak najprędzej, jeżeli chcemy ocalić naszych Indian – wyjaśnił Smuga.

– Według relacji Matea plemię Yahua, które brało udział w napadzie, zamieszkuje gdzieś nad Solimoes [28], a więc po drodze do Iquitos [29], skąd popłyniemy Ukajali do rzeki Tambo. W Iquitos bez trudności podejmiemy w banku potrzebną gotówkę.

– Dobrze, dam czek – oświadczył Nixon. – Powinniście również zabrać kilku zaufanych ludzi.

– Myślałem już o tym, lecz nie jestem pewny, czy ktoś z naszych Indian odważy się zapuścić w obce, odległe tereny – odparł Smuga. – Co pan na to, Wilson?

– Dobra zapłata mogłaby zachęcić kilku śmiałków, ale niewielki będzie z nich pożytek. Nie potrafią obchodzić się z bronią palną.

– To najmniejszy kłopot, szybko się nauczą. Do tego mają talent – odpowiedział Smuga. – Niech im pan powie, że szukamy czterech ochotników i wyjaśni, o co chodzi.

– Dobrze, zaraz się zakrzątnę. Kiedy wyruszamy?

– Za dwa dni. Zdąży się pan przygotować?

– Zdążę!

– A więc do dzieła!

Wilson nie miał trudności ze zwerbowaniem Indian na wyprawę. Na wieść, że Smuga zamierza wykupić brańców z niewoli, pierwszy zgłosił się Haboku, mężczyzna o wielkich wpływach, i czynem swym ośmielił innych. Haboku był łowcą jaguarów, które budziły powszechny strach wśród Cubeów. Wierzyli oni, że jaguar jest niebezpiecznym czarownikiem lub jego psem. Stąd też nieliczni łowcy jaguarów cieszyli się wielkim szacunkiem wśród swoich. Jako symbol godności i odwagi Haboku nosił naszyjnik z zębów jaguara oraz przepaskę biodrową ze skóry pancernika.

W ślad za odważnym Haboku jeszcze dziesięciu Cubeów wyraziło chęć wzięcia udziału w wyprawie. Wilson wybrał trzech najsprawniejszych w wiosłowaniu, bowiem do osiedli wojowniczych Yahuan mogli dotrzeć tylko wodą, a i dalej, z Iquitos w górę Ukajali, statki bardzo rzadko płynęły w głąb dzikich krain. Należało więc przygotować się do samodzielnej żeglugi. Smuga uzbroił ochotników w karabiny i już po kilkugodzinnych ćwiczeniach potrafili posługiwać się bronią palną.

Nim minęły dwa dni, ukończono przygotowania do drogi. Trzeciego dnia o świcie Nixon z gromadą Cubeów odprowadził towarzyszy na brzeg Rio Putumayo. Znajdowała się tam prymitywna przystań. Do niej to była przywiązana na sznurze z lian długa, wąska łódź, wyżłobiona w pniu mahoniowego drzewa. Ostro zakończony dziób i rufa wystawały ponad wodę. Wielką zaletę łodzi stanowiła jej lekkość, dzięki czemu mogła być przenoszona po lądzie w miejscach, gdzie progi rzeczne [30]uniemożliwiały żeglugę. Haboku przysiadł na rufie jako sternik, a trzej pozostali Indianie razem z Mateem, usadowieni w szeregu, mieli wiosłować. Smuga z Wilsonem zajęli miejsca pomiędzy sternikiem i wioślarzami. Na przodzie łodzi ułożono bagaże. Po krótkim pożegnaniu Smuga dał znak do odjazdu. Łódź odbiła od przystani i popłynęła w górę Rio Putumayo.

вернуться

[28] Solimoes – brazylijska nazwa górnej części Amazonki, obejmująca odcinek tej rzeki od granicy peruwiańskiej do ujścia do niej Rio Negro.

вернуться

[29] Iquitos – miasto i port rzeczny założony w 1863 r. na brzegu górnej Amazonki w północno-wschodniej części Peru. Jest stolicą departamentu Loreto i zarazem handlowym centrum dla północno-wschodniego Peru, skąd transport towarów odbywa się Amazonką w kierunku Brazylii i jej wschodniego wybrzeża morskiego.

вернуться

[30] Próg rzeczny to jakby schody w korycie rzeki, tworzące się na skutek różnej odporności skał, w których rzeka żłobi swe koryto. Wysokie progi tworzą wodospady. Progami rzecznymi są np. porohy na Dnieprze, katarakty na Nilu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: