Scott już miał powiedzieć, że mimo tego idealnego zabezpieczenia w końcu Scanlona złapano i wsadzono do pierdla, ale zatrzymał tę uwagę dla siebie.
– Co to ma wspólnego ze mną?
– Zaraz do tego dojdę. – Scott widział, że Scanlon zaczyna się rozkręcać. – Dawniej, a kiedy mówię „dawniej”, mam na myśli okres przed ośmioma, najwyżej dziesięcioma laty, przeważnie korzystaliśmy z budek telefonicznych. Nigdy nie dostawałem nazwiska ofiary na piśmie. Kontakt przekazywał mi je przez telefon.
Scanlon urwał i upewnił się, że Scott uważnie go słucha. Podjął nieco ciszej i nie tak beznamiętnie:
– W tym rzecz, Scott. Dzwonił z budki. Podano mi nazwisko przez telefon, nie na piśmie.
Spojrzał na Scotta wyczekująco. Ten nie miał pojęcia, co usiłuje mu powiedzieć, więc mruknął zachęcająco:
– Uhm.
– Czy rozumiesz, dlaczego podkreślam, że przekazano mi namiary przez telefon?
– Nie.
– Ponieważ ktoś taki jak ja, człowiek z zasadami, może w ten sposób popełnić błąd. Scott zastanowił się.
– Nadal nie rozumiem.
– Nie zabijam kobiet. To moja zasada numer jeden.
– Już mówiłeś.
– Tak więc, gdybyś chciał załatwić kogoś, kto nazywa się Billy Smith, założyłbym, że Billy to mężczyzna. No wiesz, z „y” na końcu. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Billy może być kobietą. Z imieniem pisanym przez „ie”. Rozumiesz?
Scott znieruchomiał. Scanlon to zauważył. Posłał mu krzywy uśmiech i powiedział łagodnie:
– Wspomnieliśmy już o twojej siostrze, prawda, Scott? Scott nie odpowiedział.
– Miała na imię Geri, mam rację? Milczał.
– Dostrzegasz problem, Scott? Geri to jedno z takich imion. Jeśli usłyszysz je przez telefon, zakładasz, że zaczyna „j” i kończy na „y”. Tak więc piętnaście lat temu odebrałem telefon. Dzwonił pośrednik, o którym ci mówiłem… Scott pokręcił głową.
– Dostałem adres. Powiedziano mi, o której dokładnie „Jeny” – Scanlon nakreślił w powietrzu cudzysłów – będzie w domu.
Scott miał wrażenie, że jego własny głos dobiega z daleka.
– Uznano to za wypadek.
– Jak większość podpaleń, jeśli podpalacz zna się na rzeczy.
– Nie wierzę.
Jednak Scott spojrzał mu w twarz i poczuł, że jego świat chwieje się w posadach. Przed oczami przemknął mu szereg obrazów: zaraźliwy śmiech Geri, jej potargane włosy, aparat na zębach, sposób, w jaki pokazywała mu język podczas rodzinnych uroczystości. Przypomniał sobie jej pierwszego chłopaka (przygłupa imieniem Brad), to, że w pierwszej i drugiej klasie nie chodziła na randki, płomienną przemowę, jaką wygłosiła, ubiegając się o stanowisko szkolnej skarbniczki, jej występy z zespołem rockowym (byli okropni) oraz zawiadomienie o przyjęciu na studia.
Łzy napłynęły mu do oczu.
– Miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Scanlon nie odpowiedział.
– Dlaczego?
– Ja nie pytam dlaczego, Scott. Jestem tylko najemnikiem…
– Nie o to chodzi. – Scott podniósł głowę. – Dlaczego mówisz mi o tym teraz?
Scanlon studiował swoje odbicie w lustrze. Po chwili rzekł bardzo cicho:
– Może miałeś rację.
– W czym?
– Tym, co mówiłeś wcześniej. – Odwrócił się do Scotta. – Może kiedy wszystko zostało już powiedziane i przesądzone, chcę się łudzić, że jestem człowiekiem.