Dawid cały czas był w przepoconym dresie, ponieważ zaraz po odwieszeniu słuchawki złapał ubranie z szafki i popędził do samochodu.

– Nie wydaje mi się – odparł. – Zważywszy na to, w jakiej instytucji pan pracuje, chyba nie może pan czekać zbyt długo.

– Usiądź, Dawidzie. – Marie St. Jacques Webb weszła do pokoju z dwoma ręcznikami. – Zechce pan spocząć, panie McAllister.

Obaj mężczyźni zajęli miejsca naprzeciw siebie, po dwóch stronach wygaszonego kominka. Marie podała mężowi jeden z ręczników, a drugim zaczęła wycierać jego kark i ramiona. Blask stojącej na stole lampy podkreślał rdzawy odcień jej włosów i piękno rysów skrytej w półcieniu twarzy. Utkwiła wzrok w przedstawicielu Departamentu Stanu.

– Proszę mówić – zachęciła go. – Jak pan wie, posiadam takie same upoważnienia, jak mój mąż.

– Czyżby były co do tego jakieś wątpliwości? – zapytał Dawid z nie ukrywaną wrogością w głosie.

– Absolutnie żadnych – odparł McAllister z lekkim, ale szczerym uśmiechem. – Nikt, kto wie, czego dokonała pańska żona, nie śmiałby jej wykluczyć. Poradziła sobie tam, gdzie zawiodło wielu innych.

– To prawda – skinął głową Webb. – Choć jednocześnie nic to nie znaczy.

– Ejże, Dawidzie! Nie bądź taki spięty!

– Przepraszam, masz rację. – Webb próbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. – Jestem chyba uprzedzony, a nie powinienem, prawda?

– Ma pan do tego wszelkie prawo – odparł podsekretarz. – Ja na pańskim miejscu na pewno bym był. Choć nasza kariera przebiegała do pewnego czasu bardzo podobnie, gdyż ja także przez wiele lat przebywałem na Dalekim Wschodzie, to nikomu nawet przez myśl by nie przeszło powierzyć mi takie zadanie jak pańskie. To, co pan przeszedł, jest o całe lata świetlne nad moją głową.

– Nad moją też.

– Nie wydaje mi się. Wszyscy wiedzą, że to nie pan zawiódł.

– Jest pan bardzo miły. Proszę nie brać tego do siebie, ale tak ciepłe słowa od kogoś zajmującego pańskie stanowisko wywołują u mnie dreszcze.

– W takim razie może przejdziemy od razu do rzeczy?

– Bardzo proszę.

– Mam nadzieję, że nie osądził mnie pan zbyt pochopnie, panie Webb. Nie jestem pańskim wrogiem, a chciałbym zostać przyjacielem. Wiem, za które pociągnąć sznurki, żeby pana ochronić.

– Przed czym?

– Przed czymś, czego nikt się nie spodziewał.

– To znaczy?

– Za pół godziny od tej chwili pańska obstawa zostanie podwojona – powiedział McAllister, patrząc Dawidowi prosto w oczy. – To ja tak zadecydowałem, a jeśli uznam za stosowne, wzmocnię ją czterokrotnie. Każda osoba przyjeżdżająca do miasteczka uniwersyteckiego będzie dokładnie sprawdzana, a cały teren bezustannie patrolowany. Strażnicy przestaną wtapiać się w tło. Otrzymają polecenie, żeby jak najbardziej rzucać się w oczy.

– Boże! – Webb zerwał się z fotela. – Carlos!

– Raczej nie – odparł McAllister, kręcąc głową. – Oczywiście nie możemy tego wykluczyć, ale wydaje się to zbyt mało prawdopodobne.

– Rzeczywiście – zauważył znacznie spokojniej Dawid. – Gdyby to był on, wasi ludzie staraliby się być zupełnie niewidoczni. Pozwolilibyście mu się zbliżyć, a gdyby mnie zabił, to i tak by się opłaciło.

– Nie mnie. Może mi pan nie wierzyć, ale naprawdę tak uważam.

– Dziękuję. Ale w takim razie, o czym właściwie mówimy?

– Ktoś dostał się do pańskich dokumentów, to znaczy do dokumentów Treadstone-71.

– Nielegalnie?

– Początkowo wszystko było jak najbardziej legalne. Stanęliśmy w obliczu poważnego kryzysu i w pewnym sensie nie mieliśmy wyboru. Dopiero potem okazało się, że coś jest nie w porządku i dlatego teraz boimy się o pana.

– Proszę trochę wolniej. Kto dobrał się do akt?

– Człowiek z wewnątrz, bardzo wysoko postawiony. Nikt nie mógł kwestionować jego uprawnień.

– Kto to był?

– Funkcjonariusz brytyjskiego MI 6 z Hongkongu, od lat cieszący się zaufaniem CIA. Przyleciał do Waszyngtonu i od razu poszedł do pewnego człowieka z Agencji, który utrzymywał z nim kontakt. Zażądał dostępu do wszystkich informacji, jakie posiadamy na temat Jasona Bourne'a. Twierdził, że mają kłopoty bezpośrednio związane z projektem Treadstone, a także dał oględnie do zrozumienia, iż udostępnienie mu tych akt stanowi warunek kontynuowania dobrej współpracy między naszymi wywiadami.

– Musiał chyba podać jakieś konkretne powody.

– Podał. – McAllister umilkł na chwilę, mrugając nerwowo powiekami i pocierając dłonią czoło.

– Jakie?

– Jason Bourne wrócił – powiedział cicho funkcjonariusz Departamentu Stanu. – Znowu zabija. W Koulunie.

Marie wciągnęła gwałtownie powietrze i zacisnęła palce na ramieniu męża, wpatrując się z napięciem w siedzącego naprzeciwko nich mężczyznę. Dawid nie poruszył się, ale jego utkwiony w McAllisterze wzrok przypominał spojrzenie człowieka, który nagle ujrzał przed sobą jadowitą kobrę.

– Co pan wygaduje, do cholery? – szepnął wreszcie, a potem uniósł głos. – Jason Bourne… ten Jason Bourne już nie istnieje! Nigdy nie istniał!

– Pan o tym wie i my o tym wiemy, lecz w Azji jego legenda ciągle żyje. Pan ją stworzył, panie Webb, zresztą w znakomity sposób, jeśli chce pan znać moje zdanie.

– Nie interesuje mnie pańskie zdanie, panie McAllister – powiedział Dawid. Odsunął dłoń żony i wstał z miejsca. – Nad czym pracuje ten agent MI 6? Ile ma lat? Jaki był jego dotychczasowy przebieg służby? Chyba wzięliście go natychmiast pod lupę, prawda?

– Oczywiście, ale nie znaleźliśmy niczego szczególnego. Londyn potwierdził jego najwyższe kwalifikacje, obecny przydział, jak również wszystko, co nam powiedział. Jest szefem placówki MI 6 w Hongkongu i nawet brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wyraziło o nim bardzo pochlebną opinię. Został wciągnięty do sprawy przez policję w Hongkongu, podejrzewającą jakieś poważne komplikacje.

– To nieistotne! – krzyknął Webb, potrząsając głową. – On zdradził, panie McAllister! – dodał nieco ciszej. – Ktoś zaproponował mu fortunę za uzyskanie dostępu do tej teczki, a on posłużył się jedynym kłamstwem mającym pozory prawdopodobieństwa, które wy połknęliście bez zmrużenia oka!

– Obawiam się, że to nie jest kłamstwo. Zarówno on sam, jak i Londyn nie mieli co do tego żadnych wątpliwości. Jakiś Jason Bourne zjawił się ponownie w Azji.

– Zapewniam pana, że nie byłby to pierwszy przypadek zdrady wieloletniego i cieszącego się zaufaniem, ale nisko opłacanego agenta.

Tyle lat ciężkiej, ryzykownej pracy, tyle niebezpieczeństw, a właściwie żadnych konkretnych efektów. Uczepił się okazji, która miała mu zapewnić spokojne, dostatnie życie. W tym wypadku chodziło o te dokumenty.

– Nawet jeśli rzeczywiście tak było, to niewiele na tym skorzystał. Nie żyje.

– Co takiego?

– Dwa dni temu zastrzelono go w jego biurze w Koulunie, zaledwie w godzinę po tym, jak przyleciał do Hongkongu.

– Do diabła, to niemożliwe! – wykrzyknął ze zdumieniem Dawid. – Pierwszą rzeczą, jaką robi facet zdradzający swego dotychczasowego chlebodawcę, jest poinformowanie nowego, że w razie, gdyby przydarzyło mu się coś nieoczekiwanego, odpowiednie informacje dotrą do właściwych osób! To jedyne zabezpieczenie, jakie może mieć!

– Był czysty – powtórzył z uporem McAllister.

– Albo głupi.

– Tego byśmy nie powiedzieli.

– A c o byście powiedzieli?

– Że szedł intrygującym tropem, według wszelkiego prawdopodobieństwa prowadzącym do wydarzeń, które mogą zaowocować niesamowitą eskalacją przemocy w podziemnym świecie Hongkongu i Makau. W szeregi przestępczych organizacji wkrada się coraz większy chaos, zupełnie nieznany podczas wojen gangów w latach dwudziestych i trzydziestych. Mnożą się zabójstwa. Rywalizujące grupy wszczynają otwarte zamieszki. Portowe nabrzeża zamieniają się w pola bitew, wylatują w powietrze całe statki, wysadzone z zemsty lub w celu wyeliminowania konkurencji. Może się za tym kryć tylko walka potężnych sił… albo Jason Bourne.

– Bourne nie istnieje, więc to sprawa dla policji, a nie dla MI 6!

– Pan McAllister powiedział przed chwilą, że ten człowiek został,,wciągnięty do sprawy” przez policję z Hongkongu – odezwała się Marie, nie spuszczając wzroku z twarzy podsekretarza stanu. – Ta decyzja z pewnością została zatwierdzona przez MI 6. Dlaczego?

– To wszystko nie trzyma się kupy! – parsknął Dawid.

– Jason Bourne nie został stworzony przez policję, lecz przez wywiad USA, we współpracy z Departamentem Stanu – dodała Marie, stając przy swoim mężu. – Podejrzewam, że MI 6 włączył się do akcji z ważniejszego powodu, niż tylko po to, by ująć mordercę podającego się za Jasona Bourne'a. Czy mam rację, panie McAllister?

– Całkowitą, pani Webb. To znacznie ważniejszy powód. Podczas trwających niemal bez przerwy od dwóch dni dyskusji doszliśmy do wniosku, że pani zrozumie to lepiej niż ktokolwiek z nas. Chodzi o istotny problem natury ekonomicznej, który może doprowadzić do ogromnego politycznego zamieszania nie tylko w Hongkongu, ale także na całym świecie. Jest pani znakomitą ekonomistką, współpracującą kiedyś z rządem Kanady. Służyła pani radą waszym ambasadorom i delegacjom w wielu krajach.

– Czy bylibyście uprzejmi mówić nieco jaśniej w obecności człowieka, który w tym domu podpisuje wszystkie czeki? – zapytał uprzejmie Dawid.

– To nie jest odpowiednia chwila na jakiekolwiek zaburzenia rynkowe w Hongkongu, panie Webb. Nawet jeśli chodzi o tamtejsze podziemie gospodarcze. Takie zaburzenia, połączone z eskalacją przemocy, stwarzają wrażenie niestabilności, przede wszystkim rządu, ale być może też poważniejszej, sięgającej znacznie głębiej. To nie jest odpowiedni czas na to, żeby dostarczać ekspansjonistom w czerwonych Chinach więcej amunicji, niż już mają.

– Mógłby pan to wszystko jeszcze raz powtórzyć, ale powoli i wyraźnie?

– Chodzi o chińsko-brytyjski układ w sprawie Hongkongu – odezwała się przyciszonym głosem Marie. – Wygasa w roku 1997, czyli za niespełna dziesięć lat, i Londyn rozpoczął już negocjacje w sprawie nowego. Wszyscy są w związku z tym bardzo nerwowi i podejrzliwi, i lepiej, żeby nikt nie kołysał łodzią. Spokój i stabilizacja, o to teraz przede wszystkim chodzi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: