Rozdział 8

– Jakoś dziwnie się zachowuje – rzekł Arlen.

– Obejrzeliśmy tę taśmę kilka razy i dalej nic nie rozumiemy.

Przenieśli się na dół, do sali konferencyjnej szpitala.

W rogu stał telewizor i magnetowid, w szafce na kółkach. Canady kazał Arlenowi włączyć oba urządzenia, a sam zasiadł z pilotem w ręku. Operowanie pilotem dodawało ważności, a Canady chciał być najważniejszy. Arlenowi było wszystko jedno.

Canady wsunął kasetę z taśmą do magnetowidu i powiedział: – Zaraz się okaże, czy bostońska policja odgadnie, o co tu chodzi.

– Wyglądało to na rzucenie rękawicy.

Nacisnął guzik odtwarzania.

Na ekranie pojawił się widok korytarza. Na jego końcu widniały zamknięte drzwi.

– Ujęcie pochodzi z kamery zamontowanej na korytarzu parteru – objaśnił Arlen.

– Drzwi prowadzą bezpośrednio na parking dla personelu, po wschodniej stronie budynku.

To jest jedno z czterech wyjść. U dołu ekranu widać czas nagrania.

– Piąta dziesięć – odczytała.

– Według zapisu w rejestrze izby przyjęć więzień został przewieziony do sali operacyjnej o czwartej czterdzieści pięć, więc to, co widzimy, zostało sfilmowane dwadzieścia pięć minut później. Zobacz teraz, co się będzie działo o piątej jedenaście.

Sekundy mijały, ale nic się nie działo.

Kiedy zegar pokazał 11.13, na ekranie pojawiła się postać zmierzająca wolnym, spokojnym krokiem ku wyjściu. Była odwrócona plecami do kamery. Nad kołnierzem białego płaszcza laboratoryjnego widniała głowa porośnięta krótko przystrzyżonymi, brązowymi włosami. Postać miała na sobie zielone spodnie chirurgiczne, i na butach papierowe ochraniacze. Doszła do końca korytarza i podniosła rękę, żeby nacisnąć guzik otwierający drzwi, gdy nagle się zatrzymała.

– Uważaj teraz – powiedział Arlen.

Postać powoli odwróciła się i spojrzała prosto w obiektyw kamery.

Rizzoli poczuła suchość w ustach.

Pochyliła się w stronę ekranu i wbiła oczy w twarz Hoyta. Miała wrażenie, że ją widzi, choć zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. Zaczął wracać w stronę kamery. Kiedy podszedł bliżej, zauważyła, że pod lewym ramieniem ma jakiś węzełek. Zbliżał się coraz bardziej, na koniec stanął pod samym obiektywem.

– Teraz nastąpi coś dziwnego – mówił dalej Arlen.

Patrząc prosto w obiektyw, Hoyt podniósł prawą rękę, dłonią do kamery, jakby przysięgał w sądzie. Lewą ręką pokazywał otwartą dłoń prawej, uśmiechając się przy tym.

– Co to, do diabła, ma znaczyć? – zapytał Canady.

Rizzoli nie odpowiedziała.

Patrzyła w milczeniu, jak Hoyt się odwraca, idzie ku wyjściu i znika za drzwiami.

– Puść to jeszcze raz – poprosiła cicho.

– Domyślasz się, co miał znaczyć ten gest?

– Puść to jeszcze raz.

Canady z nachmurzoną miną nacisnął guzik przewijania, a potem odtwarzania.

Po raz drugi Hoyt powędrował ku drzwiom, odwrócił się, podszedł do kamery i wbił wzrok w obserwujących go detektywów.

Siedziała sprężona, z bijącym sercem, czekając na jego gest. Na gest, który już rozumiała.

Podniósł dłoń.

– Zatrzymaj – powiedziała.

– Teraz!

Canady nacisnął guzik pauzy.

W zatrzymanym kadrze Hoyt stał, uśmiechając się, wskazującym palcem lewej ręki pokazywał otwartą dłoń prawej. Poczuła się jak ogłuszona.

Pierwszy przerwał ciszę Arlen.

– Co to znaczy? Domyślasz się?

Przełknęła ślinę.

– Tak.

– No to mów – warknął Canady.

Zamiast odpowiedzi pokazała im dłonie, które do tej pory trzymała zaciśnięte na kolanach. Na obu widniały blizny, ślady ataku Hoyta sprzed roku: grube węźlaste narośla na otworach powstałych po przewierceniu jej dłoni skalpelem.

Arlen i Canady patrzyli na jej blizny.

– To dzieło Hoyta? – zapytał Arlen.

Skinęła głową.

– Obiecuje mi coś.

Dlatego podniósł rękę jak do przysięgi.

– Popatrzyła na ekran, na którym Hoyt się uśmiechał, a otwartą dłoń trzymał wyciągniętą ku kamerze.

– To nasz intymny, mały żart. Pozdrowienie od Chirurga.

– Musiałaś nieźle zajść mu za skórę stwierdził Canady.

Wskazał pilotem ekran.

– Spójrz na niego. Wygląda, jakby chciał ci powiedzieć: Idź do diabła! – Albo: Wkrótce się zobaczymy! dodał cicho Arlen.

Dreszcz przebiegł jej po plecach.

Arlen miał rację. Gest Hoyta znaczył: Dopadnę cię. Jeszcze nie wiem kiedy i gdzie, ale na pewno cię dopadnę.

Canady nacisnął odtwarzanie.

Patrzyli, jak Hoyt opuszcza głowę, odwraca się i zmierza ku wyjściu.

Rizzoli zwróciła uwagę na zawiniątko, które trzymał pod ramieniem.

– Zatrzymaj taśmę – poprosiła.

Canady nacisnął pauzę.

Pochyliła się i dotknęła palcem ekranu.

– Co on trzyma pod pachą? To wygląda jak zwinięty ręcznik.

– Bo to jest zwinięty ręcznik – odparł Canady.

– Czemu zabiera go z sobą?

– Jemu nie chodzi o ręcznik, ale o jego zawartość.

Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, co ją uderzyło w sali operacyjnej.

Pusta taca na instrumenty obok stołu.

Popatrzyła na Arlena.

– Instrumenty chirurgiczne – powiedziała.

– Zabrał je ze sobą.

Arlen pokiwał głową.

– Brakuje kompletu narzędzi do laparotomii.

– Laparotomia?

Cóż to takiego?

– W języku medycznym oznacza rozcinanie brzucha – oznajmił Canady.

Na ekranie Hoyt powędrował ku wyjściu i zamknął za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo.

Canady wyłączył telewizor.

– Wygląda na to, że twój faworyt ma zamiar wrócić do pracy – dodał.

Wzdrygnęła się, słysząc nagły świergot jej telefonu komórkowego. Sięgając po niego, czuła przyspieszone bicie serca.

Obaj mężczyźni wpatrywali się w nią, więc wstała, podeszła do okna i dopiero wtedy podniosła do ucha aparat.

Telefonował Gabriel Dean.

– Pamiętasz, że o trzeciej mamy spotkanie z antropologiem? – zapytał.

Spojrzała na zegarek.

– Spróbuję zdążyć.

– Gdzie jesteś w tej chwili?

– Nieważne.

Będę na czas.

– Przerwała rozmowę.

Patrząc przez okno, westchnęła głęboko. Nie daję rady, pomyślała. Te potwory mnie wykańczają…

– Coś nowego? – odezwał się Canady.

Odwróciła się ku niemu.

– Przepraszam, muszę wrócić do miasta.

Zadzwonisz do mnie, kiedy dowiecie się czegoś o Hoycie?

Uśmiechnął się i kiwnął głową.

– Mam nadzieję, że to będzie niebawem.

Dean był z pewnością ostatnią osobą, z którą miała ochotę porozmawiać. Pech chciał, że gdy dojechała do parkingu za budynkiem, w którym urzędował lekarz sądowy, zobaczyła, jak wysiada z samochodu.

Wjechała szybko na wolne miejsce i wyłączyła silnik, mając nadzieję, że jeśli poczeka parę minut, Dean zdąży wejść do budynku i w ten sposób uniknie niepotrzebnej konwersacji. Na nieszczęście zauważył ją wcześniej i teraz stał na parkingu, czekając na nią. Nie miała alternatywy – musiała stawić mu czoło.

Wysiadła z chłodnego samochodu w dziki upał i podeszła do niego krokiem osoby, która nie ma czasu.

– Nie wróciłaś dziś rano na zebranie – powiedział.

– Marquette mnie wezwał.

– Powiedział mi o tym.

Zatrzymała się i spojrzała na niego.

– Co ci powiedział?

– Że jeden z twoich bandziorów uciekł z więzienia.

– To prawda.

– I że czujesz się wstrząśnięta.

– Marquette tak ci powiedział?

– Nie.

– Ale skoro nie wróciłaś na zebranie, doszedłem do wniosku, że to cię zmartwiło.

– Byłam zajęta innymi sprawami.

– Ruszyła w stronę budynku.

– Detektyw Rizzoli, kierujesz śledztwem w bostońskiej sprawie – zawołał za nią.

Stanęła i odwróciła się, żeby mu spojrzeć w oczy.

– Skąd ci przyszło do głowy, żeby mi o tym przypomnieć?

Podszedł do niej wolnym krokiem, tak blisko, że się przestraszyła. Może zrobił to celowo. Stali teraz twarzą w twarz i choć nie ustąpiła nawet o milimetr, poczuła, że się czerwieni. Rumieniec nie brał się ze strachu przed jego fizyczną przewagą: nagle uzmysłowiła sobie, że jest atrakcyjnym mężczyzną – taka reakcja przy jej rozdrażnieniu była absolutnie zaskakująca. Próbowała zdusić w sobie to wrażenie, lecz było za późno; szpony wyobraźni zamknęły się i nie puszczały.

– Ta sprawa będzie wymagała od ciebie zaangażowania – powiedział.

– Wiem, że jesteś zdenerwowana ucieczką Hoyta. Taka rzecz wytrąciłaby z równowagi każdego gliniarza…

– Prawie mnie nie znasz. Nie bądź moim psychoanalitykiem.

– Myślę tylko o tym, czy będziesz w stanie skoncentrować się na naszym śledztwie. Może chcesz załatwić jakieś własne porachunki, które będą ci w tym przeszkadzały. Musiała zaangażować całą siłę woli, żeby opanować wzburzenie.

Zapytała spokojnym głosem: – Agencie Dean, czy wiesz, ile osób zabił dziś rano Hoyt? Troje. Mężczyznę i dwie kobiety. Podciął im gardła i zniknął. Dokładnie tak samo, jak kiedyś.

Pokazała mu swoje blizny na rękach.

– To są pamiątki po nim sprzed roku. Zrobił te dziury, a za chwilę miał mi poderżnąć gardło.

Opuściła ręce i roześmiała się.

– Zgadza się, mam z nim porachunki.

– Masz też zadanie do wykonania. Tu, na miejscu.

– Pracuję nad tym.

– Hoyt cię rozprasza. Pozwalasz, żeby wszedł ci w drogę.

– Jeśli ktokolwiek wszedł mi w drogę, to przede wszystkim ty. Nawet nie wiem, czego tu szukasz.

– Jestem tu w ramach współpracy międzyresortowej. Czyżby nasze cele były odmienne?

– Jeśli któreś z nas współpracuje, to tylko ja. Co dostaję w zamian od ciebie?

– A czego żądasz?

– Na początek powiedz mi, dlaczego biuro wmieszało się do tej sprawy. Nigdy do tej pory nie wtrąciło się do żadnego z moich śledztw. Czym różni się sprawa Veagerów od innych? Co takiego wiesz o Veagerach, czego ja nie wiem?

– Wiem tylko tyle co ty – odparł.

Czy mówił prawdę?

Nie wiedziała. Był nieprzenikniony. Pociąg fizyczny, który nagle do niego poczuła, przyćmił jej jasność widzenia, zakłócając możliwe porozumienie między nimi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: