– Jest jedno miejsce, które będzie go ciągnęło jak magnes. Jedna osoba…

– Twój dom jest obserwowany.

Jeśli tylko Hoyt zjawi się w pobliżu, aresztują go.

Zaległo dłuższe milczenie.

Po chwili Moore powiedział cicho: – Nie pozwolę jej wrócić do domu. Będę ją trzymał tutaj, gdzie jest bezpieczna. Usłyszała w jego głosie strach, nie o siebie, lecz o żonę.

Jakie to uczucie, kiedy jest się tak bardzo kochaną? – pomyślała, doznając ukłucia zazdrości.

– Czy Catherine wie, że on jest na wolności? – spytała.

– Tak.

Musiałem ją ostrzec.

– Jak na to zareagowała?

– Lepiej niż ja sam.

Doszło do tego, że teraz ona stara się uspokoić mnie.

– Catherine ma najgorsze za sobą, Moore.

Wygrała z nim dwukrotnie. Udowodniła, że jest silniejsza od niego.

– Jej się zdaje, że jest silniejsza, dlatego to się dopiero teraz zaczyna robić niebezpieczne.

– Za to ma ciebie.

– Ja natomiast jestem sama. Jak dotąd i jak zapewne będzie zawsze.

Musiał poznać po jej głosie, że jest zmęczona, bo powiedział: – Dla ciebie to też jest piekło.

– Daję sobie radę.

– W takim razie znosisz to lepiej niż ja.

Roześmiała się jakimś ostrym, nie swoim śmiechem, który w jej intencji miał zabrzmieć nonszalancko.

– Nawet nie mam czasu martwić się z powodu Hoyta.

Jestem pasterzem nowego zespołu do rozwiązania najnowszej sprawy. Odkryliśmy wysypisko trupów w rezerwacie Stony Brook.

– Ile ofiar?

– Dwie kobiety, uprowadzone, a potem zabite, plus mężczyzna zabity w trakcie napadu.

Mamy następnego potwora, Moore. Musi być wyjątkowy, skoro Zucker nadał mu przezwisko. Nazywamy go Hegemonem.

– Dlaczego Hegemonem?

– Z racji tego, co go rajcuje.

Poczucie władzy. Całkowite panowanie nad mężem ofiary. Kolejna bestia postępująca zgodnie z rytuałem.

– Zanosi się na to, że powtórzy się sytuacja z ubiegłego lata.

Tylko tym razem nie mnie będziesz chronił. Ktoś inny ma pierwszeństwo przede mną.

– Jest jakiś postęp? – zapytał.

– Niewielki.

Włączyli się nowi gracze: policja w Newton, a na dodatek pieprzone biuro.

– Co?

– No właśnie.

Zjawił się jakiś federalny. Nazywa się Gabriel Dean. Twierdzi, że jest doradcą, ale w rzeczywistości wszędzie go pełno. Spotkałeś go kiedyś?

– Nie.

Przerwał.

– Coś tu nie gra, Rizzoli.

– Wiem.

– Co na to Marquette?

– Liże tyłki facetom z Komendy Głównej, która kazała nam współpracować z Deanem.

Przed nami udaje, że nie wie dlaczego.

– A co mówi Dean?

– Trzyma język za zębami.

Znasz typ faceta: jeśli-ci-powiem-to-będę-musiał-cię-zabić.

– Zrobiła przerwę, przypomniawszy sobie spojrzenie Deana, jego świdrujący wzrok i oczy jak odłamki niebieskiego szkła. Była pewna, że potrafi bez zmrużenia powiek pociągnąć za spust.

– Prawdę mówiąc, Warren Hoyt nie jest w tej chwili moim największym zmartwieniem.

– Ale moim tak – powiedział Moore.

– Jeśli wyjdzie coś nowego, natychmiast dam ci znać.

Położyła słuchawkę.

Brawura, którą udawała w trakcie rozmowy z Mooreem, opuściła ją. Znów była sama, ze swoim strachem, w zaryglowanym mieszkaniu, a jej jedynym towarzyszem był pistolet. Możliwe, że to ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, pomyślała.

Zabrała broń do sypialni.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: