– To ma być prawda? Dobrze, powiem ci, co wiem. Widziałem cię tam trzy razy z kobietą. Wysoką brunetką. I co, mówiłaś do niej per „agent X”? – Pochylił się, by spojrzeć jej prosto w twarz. – „Zasada bezczelnego kłamania numer jeden: Bądź cholernie pewna, że osoba, którą okłamujesz, nie może ci tego udowodnić”. – Otoczył ją ramieniem. – Dalej.

– Wie pan, panie Adams, ma pan problem, o którym mógł pan jeszcze nie pomyśleć.

– Coś takiego? Zechciałabyś się tym ze mną podzielić?

– Co właściwie masz zamiar powiedzieć FBI, gdy mnie im wydasz?

– Nie wiem, może po prostu prawdę?

– W porządku. Popatrzmy więc na prawdę. Śledziłeś mnie, bo ktoś, kogo nie znasz i nie potrafisz zidentyfikować, kazał ci to robić. Oznacza to, że na potwierdzenie tego mamy tylko twoje słowo. Udało ci się mnie śledzić, chociaż FBI zapewniało mnie, że nikt nie mógłby tego zrobić. Byłeś dzisiejszej nocy w tym domu. Twoja twarz jest na taśmie. Agent FBI nie żyje. Strzelałeś ze swojego pistoletu. Twierdzisz, że postrzeliłeś jakiegoś mężczyznę, ale nie masz sposobu na to, by udowodnić jego obecność. Wobec tego fakty są takie, że ty byłeś w tym domu i ja tam byłam. Ty strzelałeś, a agent FBI nie żyje.

– Amunicja, która zabiła tego faceta, nigdy nie zmieściłaby się w moim pistolecie. – Gniewnie cofnął rękę.

– Więc wyrzuciłeś broń.

– Dlaczego w takim razie miałbym cię stamtąd zabrać? Dlaczego nie zabiłem cię na miejscu?

– Panie Adams, ja nie mówię, że to ja tak myślę. Sugeruję tylko, o co może cię podejrzewać FBI. Myślę, że jeśli nie masz nic podejrzanego na koncie, to mogą ci nawet uwierzyć. – Z pozorną niedbałością dodała: – Śledztwo będzie się toczyło przez jakiś rok, a potem, jeśli nic się nie ujawni, zostawią cię w spokoju.

Lee ściągnął brwi. Jego niedawna przeszłość była czysta, ale jeśli cofnąć się nieco dalej, to nie wszystko było tak krystaliczne. Kiedy zaczynał pracę prywatnego detektywa zrobił kilka rzeczy, których dzisiaj na pewno by nie zrobił. Nic nielegalnego, ale trudno by to było wyjaśnić prostolinijnym agentom federalnym.

Na dodatek był ten zakaz zbliżania się, który jego eks-żona wywalczyła krótko przedtem, nim Szczęściarz Eddie wynalazł swój złoty patent. Oskarżyła Lee, że ją śledzi i jest brutalny. Lee rzeczywiście byłby brutalny, gdyby udało mu się złapać tego kurdupla. Serce mu zamierało za każdym razem, gdy myślał o sińcach, jakie zobaczył na ramionach i policzku swojej córki. Wpadł wówczas bez zapowiedzi do ich mieszkania, które wtedy było wielkości klatki na myszy. Trish prosto w oczy kłamała, że Renee spadła ze schodów, gdy wyraźnie widać było ślady pięści na miękkiej skórze jego córki. Uderzył lewarkiem w samochód Eddiego i walnąłby też Eddiego, gdyby ten nie zamknął się w łazience i nie wezwał gliniarzy.

Na pewno lepiej byłoby nie dopuścić do tego, by FBI przez następne dwanaście miesięcy grzebało w jego życiu. Z drugiej strony, jeśli pozwoli tej kobiecie odejść, a federalni go znajdą, co wtedy z nim będzie? Tak źle, a tak jeszcze gorzej.

– Chcesz mnie odwieźć do Polowej Kwatery w Waszyngtonie? – zapytała miłym głosem Faith. – To na skrzyżowaniu Czwartej i F.

– Dobrze, dobrze, już powiedziałaś swoje, ale ja nie prosiłem, by to gówno spadło na mój kołnierz.

– Ja też cię nie prosiłam, żebyś się w to mieszał. Ale…

– Ale co?

– Ale gdyby cię tam dziś nie było, już bym nie żyła. Przepraszam, że nie podziękowałam ci wcześniej. Dziękuję.

Pomimo podejrzeń Lee poczuł, jak jego gniew powoli znika. Albo ta kobieta mówiła prawdę, albo była jednym z najsprytniejszych kłamców, jakich spotkał. Albo może nie mówiła całej prawdy ani też całkowicie nie kłamała… W końcu to jest Waszyngton.

– Zawsze z chęcią pomagam damie – odparł sucho. – Dobra, załóżmy, że nie zdecyduję się cię wydać. Jak masz zamiar spędzić tę noc?

– Muszę stąd odejść. Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć.

– FBI nie pozwoli ci tak po prostu odejść. Zakładam, że zawarłaś z nimi jakiś układ.

– Jeszcze nie. A nawet gdyby, to nie uważasz, że mam podstawy, by uznać, że nie dopełnili warunków?

– A ludzie, którzy chcieli cię zabić?

– Kiedy będę miała trochę spokoju, zdecyduję, co robić. Pewnie po prostu skończy się tym, że zgłoszę się do FBI. Ale nie chcę umierać. Nie chcę też, by ktokolwiek umarł przeze mnie. – Uważnie mu się przyglądała.

– Doceniam twoją troskę, ale potrafię dbać o siebie. Dokąd zamierzasz uciekać i jak chcesz się tam dostać?

Zaczęła coś mówić, ale przerwała. Wbiła wzrok w podłogę.

– Faith, jeśli mi nie ufasz, to nie ma o czym mówić. – Lee delikatnie starał się ją przekonać. – Jeśli cię puszczę, to zdecyduję się na grę o wysoką stawkę. Wciąż nie podjąłem decyzji i wiele zależy od tego, co myślisz. Jeśli federalni potrzebują cię po to, by przyskrzynić jakichś ważnych ludzi… Z tego, co widziałem, na pewno nie chodzi tu o włamanie do sklepu… Wtedy będę z nimi współdziałał.

– A jeśli zgodzę się wrócić do nich, gdy zagwarantują mi bezpieczeństwo?

– To brzmi rozsądnie. Ale jaka jest gwarancja, że w ogóle wrócisz?

– Może pójdziesz ze mną? – zaproponowała szybko.

Lee zesztywniał tak, że przypadkiem kopnął Maksa, który wyszedł spod stołu i spojrzał na niego żałośnie. Faith nacierała:

– Prawdopodobnie rozpoznanie twojej twarzy na taśmie jest tylko kwestią czasu. A jest jeszcze ten, którego postrzeliłeś, on też może zidentyfikować cię przed swoim mocodawcą. Na pewno ty też jesteś w niebezpieczeństwie.

– Nie jestem pewny…

– Lee – powiedziała Faith podekscytowana – czy przyszło ci na myśl, że osoba, która cię wynajęła do śledzenia mnie, mogła także kazać śledzić ciebie? Z powodzeniem mogłeś zostać użyty do naprowadzenia na mnie strzelca.

– Jeśli mogli mnie śledzić, to mogli i ciebie – bronił się Lee.

– A jeśli chcieli cię w to wrobić?

Lee pojął beznadziejność swojej sytuacji i wypuścił powietrze z ust. Cholera, co za noc. Jak mógł tego nie przewidzieć? Anonimowy klient. Worek gotówki. Tajemniczy cel. Samotny dom. Czy dopadła go jakaś śpiączka, czy co?

– Słucham.

– Mam depozyt w sejfie w banku w Waszyngtonie. Jest tam gotówka i dwa kawałki plastiku z innymi nazwiskami, które pozwolą nam się oddalić gdzie tylko będziemy chcieli. Jedyny problem polega na tym, że mogą obserwować mój bank. Potrzebuję twojej pomocy.

– Nie mam dostępu do twojego sejfu.

– Ale możesz mi pomóc wybadać teren, sprawdzić, czy ktoś obserwuje. Jesteś w tym na pewno lepszy ode mnie. Ja wejdę, opróżnię sejf i wyjdę tak szybko, jak się da, a ty będziesz mnie osłaniał. Jeśli będzie coś podejrzanego, uciekamy w diabły.

– Trochę to wygląda na plan obrabowania tego banku – powiedział gniewnie.

– Przysięgam na Boga, że wszystko, co jest w sejfie, należy do mnie.

– Dobrze, może się uda. – Lee przeciągnął ręką po włosach. – A co potem?

– Potem jedziemy na południe.

– Gdzie na południe?

– Wybrzeże Karoliny. Outer Banks, mam tam dom.

– Figurujesz jako właściciel? Mogą to sprawdzić.

– Kupiłam to w imieniu korporacji i podpisałam dokumenty innym nazwiskiem, jako pełnomocnik. A co z tobą? Nie możesz podróżować pod własnym nazwiskiem.

– Nie martw się o mnie. W moim życiu grałem więcej ról niż Shirley McLaine i mam na to dokumenty.

– To jesteśmy umówieni.

Lee spojrzał na Maksa, który położył swój wielki łeb na jego kolanach. Delikatnie prztyknął psa w nos.

– Na jak długo?

– Nie wiem. – Pokręciła głową. – Może tydzień.

– Chyba mogę poprosić panią z piętra niżej, żeby zaopiekowała się Maksem.

– Czyli zgadzasz się?

– Dopóki będziesz rozumieć, że co prawda nie mam nic przeciwko pomaganiu komuś, kto tej pomocy potrzebuje, ale też nie jestem największym gapą na świecie.

– Nie wydaje mi się, byś kiedykolwiek mógł w takiej roli występować.

– Jeśli chcesz usłyszeć śmiech, to powtórz to mojej byłej żonie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: