4 Wybudzanie się
Czas przemija nawet wtedy, kiedy wydaje się to niemożliwe. Nawet wtedy, kiedy rytmiczne drganie wskazówki sekundowej zegara wywołuje pulsujący ból. Czas przemija nierówno – raz rwie przed siebie, to znów niemiłosiernie się dłuży – ale mimo to przemija. Nawet mnie to dotyczy.
Charlie uderzył pięścią w stół.
– Dosyć tego, Bello! Odsyłam cię do domu.
Spojrzałam na niego zszokowana znad miski płatków, w których gmerałam od kilku minut, pozorując jedzenie. Nie zwracałam uwagi na to, co do mnie wcześniej mówił – ba, nie zdawałam sobie sprawy, że wcześniej coś do mnie mówił – i nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam.
– Jestem już w domu – wybąkałam.
– Odsyłam cię do Renee, do Jacksonville – wyjaśnił Charlie. Zirytowałam go jeszcze bardziej tym, że tak wolno kojarzę.
– Za co? – spytałam płaczliwym tonem. – Co ja takiego zrobiłam.
Pomyślałam, że to nie fair. Przez te cztery ostatnie miesiące zachowywałam się bez zarzutu. Z wyjątkiem pierwszego tygodnia, którego żadne z nas nigdy nie wspominało, nie opuściłam ani jednego dnia zarówno w szkole, jak i w pracy. Przynosiłam same dobre stopnie. Nie wracałam do domu później, niż obiecałam. Właściwie to w ogóle nie wychodziłam z domu. I bardzo rzadko serwowałam to samo danie dwa dni z rzędu. Charlie patrzył na mnie z wyrzutem.
– Nic nie zrobiłaś. W tym cały kłopot. Nie robisz nic oprócz absolutnego minimum. Żyjesz jak na jakimś cholernym autopilocie.
– Mam zacząć sprawiać ci problemy wychowawcze? – spytałam, zdumiona. Musiałam bardzo się starać, żeby nie odpłynąć i wysłuchać do końca, co ojciec ma mi do powiedzenia. Przyzwyczaiłam się już, że gdy tylko mogę, maksymalnie obniżam liczbę odbieranych bodźców.
– Wszystko byłoby lepsze od tego… tego wiecznego mazgajenia się!
Odrobinę mnie to zabolało. Bardzo się starałam, żeby w żaden sposób nie okazywać smutku – nie płakałam i nie użalałam się nad sobą.
– Wcale się nie mazgaję.
– Rzeczywiście, przesadziłem – przyznał niechętnie. – Żebyś tak chociaż jojczyła, to by było już coś! Jesteś po prostu taka… bezwładna. Przygaszona. To chyba najtrafniejsze określenia.
Z tym już nie mogłam się nie zgodzić. Westchnęłam. – Przepraszam, tato.
Chciałam powiedzieć to energiczniej, z uczuciem, ale mi nie wyszło. I trudno się dziwić – dopiero, co dowiedziałam się, że moje wysiłki z czterech miesięcy poszły na marne. Tylko dla dobra Charliego grałam grzeczną córeczkę, zamiast zupełnie się załamać. Sądziłam, że dał się nabrać. Myliłam się.
– Nie chcę, żebyś mnie przepraszała. Znowu westchnęłam.
– Więc czego ode mnie chcesz?
– Bello… – Zawahał się, ale postanowił zaryzykować i brnąć w to dalej. – Córeczko, nie jesteś pierwszą osobą na świecie, której wydarzyło się coś takiego.
Skrzywiłam się.
– Wiem, tato.
– Tak sobie myślę, że… że może potrzebujesz pomocy.
– Pomocy?
Zastanowił się, jak inaczej to sformułować. Zmarszczył czoło.
Kiedy twoja matka odeszła i zabrała cię z sobą… – Charlie wziął głęboki wdech. – Cóż, było mi bardzo, bardzo ciężko.
– Wiem, tato.
– Ale wziąłem się w garść – podkreślił – a widzę, że ty sobie z tym nie radzisz. Czekałem, miałem nadzieję, że mi to przejdzie. – Zerknął na mnie i zaraz na powrót wbił wzrok w blat stołu. – Chyba oboje wiemy, że to nie przechodzi.
– Nic mi nie jest.
Puścił tę uwagę mimo uszu.
– Wiesz, może gdybyś przed kimś się otworzyła… Przed fachowcem.
– Chcesz mnie wysłać na jakąś terapię?
Tym razem nie musiałam skupiać się na tym, żeby powiedzieć to z uczuciem, tyle, że tym uczuciem było rozdrażnienie.
– Może wyszłoby ci to na dobre.
A może wręcz przeciwnie.
Nie znałam się na psychoanalizie, ale odnosiłam wrażenie, że żeby podziałała, pacjent nie może przed terapeutą niczego ukrywać. Oczywiście nic nie stało na przeszkodzie, żebym powiedziała całą prawdę – musiałam tylko najpierw dojść do wniosku, że resztę życia chcę spędzić w pomieszczeniu bez klamek.
Widząc moją zaciętą minę, Charlie spróbował podejść mnie od innej strony.
– Ja nie jestem w stanie ci pomóc, ale może twoja matka…
– Słuchaj, jeśli ci na tym tak bardzo zależy, mogę gdzieś wyjść dziś wieczorem. Umówię się z Jess albo z Angelą.
– Nie, to nie tak – zaprotestował sfrustrowany. – Już teraz za bardzo się starasz. Nie mogę na to patrzeć. Nigdy jeszcze nie miałem do czynienia z kimś, kto tak dużo robiłby wbrew sobie.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi, tato – udałam głupią. – Najpierw się wściekasz, bo nic nie robię, a teraz nie chcesz, żebym umawiała się z koleżankami.
– Chcę, żebyś była szczęśliwa. Nie, to by był szczyt marzeń, żebyś przestała chodzić taka przybita. I uważam, że zmiana otoczenia ci w tym pomoże.
Po raz pierwszy od miesięcy znalazłam w sobie dość sił, by się z kimś kłócić.
– Zostaję w Forks – oświadczyłam stanowczo.
– Ale jaki to ma sens?
– To ostatni semestr liceum. Jeśli zmienię szkołę, mogę mieć trudności.
– Jesteś dobrą uczennicą. Nie będzie tak źle.
– Nie chcę się narzucać mamie i Philowi.
– Twoja matka o niczym tak nie marzy, jak o tym, żebyś wróciła.
– Na Florydzie jest za gorąco.
Charlie znów uderzył pięścią w stół.
– Oboje wiemy, jaki jest prawdziwy powód, więc przestań kręcić! – Opanował się. – Tak dłużej nie można, Bello, to niezdrowe. Przez te cztery miesiące ani razu nie zadzwonił, nie napisał, nie odwiedził cię. Przyjmij to do wiadomości. Nie możesz wiecznie czekać.
Spojrzałam na niego spode łba. Nieomal się zarumieniłam. Już od dawna nie zareagowałam na nic tak emocjonalnie.
Wspominając Pewną Osobę, ojciec złamał niepisany zakaz i byt tego świadomy.
– Na nic nie czekam. Niczego się nie spodziewam – wydeklamowałam jak wyuczoną formułkę.
– Bello… – zaczął Charlie stłumionym głosem.
Nie miałam ochoty ciągnąć dłużej tego tematu.
– Muszę jechać do szkoły – przerwałam, zrywając się z miejsca – Miskę pełną płatków wsadziłam do zlewu.
– Postaram umówić się z Jessicą na popołudnie – zawołałam Przez ramię, zakładając na nie torbę. Nie patrzyłam ojcu w oczy. – Może nie wrócę na obiad. Pojedziemy do Port Angeles i pójdziemy do kina.
Zanim zdążył coś powiedzieć, wybiegłam na zewnątrz.
Tak spieszno mi było wyjść z domu, że dotarłam do szkoły jako jedna z pierwszych. Miało to swoje wady i zalety. Zaletą było to, że mogłam zająć dobre miejsce na parkingu. Wadą, że do lekcji było jeszcze dużo czasu i musiałam szybko się czymś zająć, żeby nie pozostać sam na sam z myślami. Od czterech miesięcy za wszelką cenę unikałam bezczynności.
Zdecydowanym ruchem wyciągnęłam z torby podręcznik do matematyki. Otworzyłam go na rozdziale, który mieliśmy przerabiać jako następny, i zabrałam się do czytania. Było to jeszcze gorsze niż słuchanie nauczyciela, ale rozszyfrowywanie tekstu szło mi coraz lepiej. W ostatnim kwartale poświęcałam matematyce dziesięć razy więcej czasu niż kiedykolwiek wcześniej i średnia moich ocen z tego przedmiotu zaczęła oscylować w okolicach 4,8. Pan Verner był zdania, że to efekt jego doskonałych metod nauczania. Skoro poprawiało mu to humor, nie miałam zamiaru wyprowadzać go z błędu.
Zmusiłam się do studiowania rozdziału, dopóki parking się nie zapełnił, i w końcu mało brakowało, a spóźniłabym się na angielski. W tym tygodniu omawialiśmy „Folwark zwierzęcy”, co przyjęłam z ulgą. Miałam powyżej uszu tragicznych romansów stanowiących podstawę curriculum. Poza tym, niezależnie od tematu, przedkładałam wykłady pana Berty'ego nad matematykę. Skoncentrowawszy się na jego monologu, nie myślałam też o swoich problemach.
W szkole najłatwiej było mi się zapomnieć. Jak na mój gust, dzwonek zadzwonił za szybko. Zaczęłam się pakować.
– Bella?
Rozpoznałam głos Mike'a. Wiedziałam aż za dobrze, co teraz powie.
– Przychodzisz jutro do pracy?