Przy śniadaniu Charlie nadal prowadził swoje obserwacje, był jedynie nieco bardziej dyskretny. Nie oderwał wzroku od jedzonych przez siebie jajek, dopóki nie uznał, że nie patrzę w jego stronę.

– Jakie masz plany na dzisiaj? – spytał, niby to od niechcenia. – Znowu jadę do Blacków.

– Ach, tak.

– A co? – udałam troskę. – Mogę zostać, jeśli chcesz. Rzucił mi spojrzenie pełne paniki.

– Nie, nie, jedź. Nie będę sam – Harry przyjdzie na mecz. – Może Harry mógłby przywieźć Billy'ego? – zasugerowałam przebiegle. Im mniej świadków, tym lepiej.

– Ty masz łeb. Zaraz do obu zadzwonię.

Nie byłam pewna, czy ten cały mecz to nic więcej jak pretekst, żeby wygonić mnie z domu, ale ojciec wyglądał na dostatecznie podekscytowanego. Kiedy poszedł zatelefonować, założyłam kurtkę. W kieszeni miałam książeczkę czekową. Czułam się z nią nie swojo. Nigdy wcześniej nie nosiłam jej przy sobie.

Na dworze lało jak z cebra. Widoczność była fatalna. Musiałam jechać jeszcze wolniej, niż to miałam w zwyczaju, a na prowadzącej do domu Blacków gruntowej drodze nieomal ugrzęzłam w błocie. Zanim jeszcze zgasiłam silnik, Jacob wybiegł mi na spotkanie z wielkim czarnym parasolem w dłoni.

Przytrzymał go nade mną, kiedy wysiadałam.

– Dzwonił Charlie – wyjaśnił z uśmiechem. – Powiedział, żeby ciebie wyglądać.

– Cześć.

Odwzajemniłam uśmiech zupełnie machinalnie i bez najmniejszego wysiłku. Chociaż deszcz był lodowaty, poczułam, że po moim ciele rozlewa się przyjemne ciepło.

– Miałaś świetny pomysł z tym zaproszeniem Billy'ego – ciągnął Jacob. – Przybij piątkę.

Musiałam wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć jego podniesionej dłoni. Widząc moje wysiłki, roześmiał się.

Kilka minut później zjawił się Harry, żeby zabrać Billy'ego. Żeby zabić jakoś czas do wyjazdu mężczyzn, Jacob pokazał mi swój maleńki pokoik.

– To dokąd teraz pan rozkaże? – spytałam, kiedy zamknęły się za nimi drzwi.

Jacob wyjął z kieszeni kartkę papieru i starannie ją rozprostował.

– Zaczniemy od wysypiska, tak na wszelki wypadek. A nuż się nam poszczęści. Bo uprzedzam raz jeszcze, to droga impreza. Będziesz musiała zainwestować w te motory naprawdę dużo pieniędzy. – Moja twarz nawet nie drgnęła, więc dodał z powagą.

– W grę może wchodzi suma powyżej stu dolarów.

Wyciągnęłam książeczkę czekową i powachlowałam się nią nonszalancko.

– Mamy za co szaleć.

To był niezwykły dzień. Świetnie się bawiłam. Nawet na wysypisku – w deszczu, po kostki w błocie. Z początku zastanawiałam się czy to nie wynik szoku wywołanego moim oprzytomnieniem, ale stwierdziłam, że to naciągana koncepcja. Bardziej skłaniałam się ku hipotezie, że moje dobre samopoczucie jest efektem przebywania w towarzystwie Jacoba. Nie chodziło tylko o to, że traktował mnie inaczej niż pozostali. Owszem, zawsze bardzo cieszył się na mój widok i nie zerkał na mnie po kryjomu, żeby nakryć mnie na czymś sugerującym, że oszalałam lub wpadłam w depresję, ale to jak się do mnie odnosił, nie odgrywało decydującej roli. Liczyła się przede wszystkim jego osobowość. Jacob był niesłychanie wesołą osobą. Wrodzona radość życia biła od niego niczym aura i udzielała się każdemu, kto znalazł się w pobliżu. Przypominał słońce. Natura obdarzyła go wewnętrznym ciepłem, którym ogrzewał wszystkich szczodrze i bezwarunkowo.

Trudno się było dziwić, że nie mogłam się doczekać naszego spotkania.

Nie straciłam dobrego humoru nawet wtedy, kiedy chłopak zauważył, że w desce rozdzielczej mojej furgonetki zieje wielka dziura.

– Słyszałem, że dostałaś super radio – napomknął. – I co, zepsuło się?

– Tak – skłamałam.

Przyjrzał się otworowi.

– Kto ci je demontował? To wygląda na robotę złodzieja, a nie serwisanta.

– Sama je wyjęłam – wyznałam.

Jacob zachichotał.

– Chyba nie powinnaś tykać tych dwóch motorów.

– Proszę cię bardzo.

Zdaniem Jacoba, na wysypisku dopisało nam szczęście: zabraliśmy stamtąd z sobą kilkanaście poczerniałych od smaru części. Byłam pełna podziwu dla mojego przyjaciela za to, że potrafił powiedzieć, do czego służą.

Następnie udaliśmy się do sklepu Checker Auto Parts w Hoquiam. Jazda moją furgonetką na południe zajęła ponad dwie godziny, ale z Jacobem czas mijał szybko. Opowiadał o swoich znajomych i o szkole, a ja z własnej woli zadawałam mu wiele pytań, autentycznie zainteresowana jego życiem.

Tylko ja gadam – poskarżył się, skończywszy długą Opowieść o tym, jak to Quil wpakował się w tarapaty, gdy zaprosił na randkę dziewczynę faceta z ostatniej klasy. – Może teraz dla odmiany ty przejmiesz pałeczkę? Co słychać w Forks? Nie powiesz mi, że w La Push więcej się dzieje.

– Mylisz się – westchnęłam. – Twoi znajomi mają o wiele ciekawsze przygody od moich. I masz fajnych kumpli. Quil jest taki zabawny.

Jacob posmutniał.

Chyba mu się spodobałaś. Zaśmiałam się.

Jest dla mnie odrobinkę za młody.

Mój towarzysz jeszcze bardziej się zasępił.

– Między wami nie ma wcale takiej dużej różnicy wieku. Tylko rok z kawałkiem.

Podejrzewałam, że nie o Quilu już mowa. Postanowiłam sprowadzić wszystko do żartu.

– Teoretycznie tak, ale trzeba też brać pod uwagę to, że dziewczyny szybciej dojrzewają psychicznie. Jakby spojrzeć na to pod tym kątem, wyszłoby, że jestem od niego starsza o jakieś pięć, sześć lat.

Rozweseliłam go.

– Niech ci będzie, ale jeśli chcesz być taka wybredna, musisz wziąć poprawkę na to, że sama mocno odbiegasz od normy: Quil – psychicznej, a ty – fizycznej. Jesteś strasznie niska. To ze trzy punkty karne, trzy lata do odjęcia.

– Metr sześćdziesiąt trzy to zupełnie przyzwoity wynik – żachnęłam się. – To ty jesteś wybrykiem natury.

Przekomarzaliśmy się całą drogę do Hoquiam, to dodając, to ujmując sobie lat, zależnie od różnych naszych cech i uzdolnień bądź ich braku. Straciłam jeszcze dwa lata za to, że nie umiałam zmieniać, koła, ale Jacob zgodził się oddać mi jeden rok, bo sprawowałam pieczę nad domowymi rachunkami. Przerwaliśmy zabawę dopiero w Checker, gdzie musiał skoncentrować się na zakupach. Jako że znaleźliśmy wszystko, co było na liście, zapewnił mnie, że doprowadzenie motorów do porządku to tylko kwestia czasu.

Kiedy wróciliśmy do La Push, ja „miałam” dwadzieścia trzy lata, trzydzieści Jacob trzydzieści – widać było, kto walczył jak lew, żeby wyszło na jego.

Mimo bogatego we wrażenia przedpołudnia, nie zapomniałam bynajmniej, po co bawię się w mechanika. Chociaż (dzięki Jacobowi) sprawiało mi to o wiele większą przyjemność, niż się tego spodziewałam, moje pierwotne postanowienie nie straciło na ważności nadal pragnęłam złamać dane Komuś słowo. Nie miało to większego sensu, ale nie dbałam o to – nie zamierzałam jako jedyna dotrzymywać warunków umowy. Zamierzałam za to być nierozważna aż do bólu.

Billego jeszcze nie było w domu, więc mogliśmy spokojnie przenieść nasze zdobycze do garażu. Gdy tylko rozłożyliśmy je schludnie na płacie folii, Jacob zabrał się do roboty. Nie przerywając pogawędki, manipulował z wprawą przy metalowych elementach. Przyglądałam się poczynaniom chłopaka z nieskrywaną fascynacją.

Trudno było uwierzyć, że palce jego wielkich dłoni mogą wykonywać tak delikatne i precyzyjne zadania. Gdy wstał, z powodu jego wzrostu i olbrzymich stóp wydawał się równie niezdarny, co ja, ale teraz jego ruchom nie można było odmówić gracji.

Quil i Embry nie pojawili się – chyba potraktowali wczorajsze groźby Jacoba serio.

Ani się obejrzeliśmy, jak zapadł zmrok, a jakiś czas później moich uszu dobiegło wołanie.

Rozpoznałam głos Billy'ego i rzuciłam się pomóc Jacobowi uprzątnąć części, ale zawahałam się, nie wiedząc, co mogę ruszyć.

– Zostawmy je tak, jak są – stwierdził chłopak. – Jeszcze tu dziś wrócę.

– Tylko nie zapomnij odrobić wpierw zadań domowych – ostrzegłam, czując lekkie wyrzuty sumienia. Nie chciałam, żeby z powodu motocykli spotkały go jakieś kłopoty. Szaleć miałam tylko ja.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: