MAUREEN

W centrum Providence Griffin i Waters wyszli razem z sądowego dziedzińca. Griffin uznał, że powinien coś powiedzieć.

– Opowiedz mi o sprawie Eddiego Como. – No dobra, pewnie powinien był zacząć od czegoś bardziej osobistego.

Waters wzruszył ramionami.

– Niewiele na ten temat wiem. Miejscy prowadzili śledztwo.

– To powiedz przynajmniej, co pisała prasa.

– Cztery kobiety zostały zaatakowane, jedna umarła. Pierwsza, Meg Pesaturo, była studentką Providence College. Wygląda na to, że jej rodzina ma powiązania z mafią. Chociaż to dla mnie nowość. Następna ofiara nazywa się Rosen, mieszka w jednym z tych dziewiętnastowiecznych dużych domów niedaleko Browna. Po tym gwałcie, jak się możesz domyślić, całe East Side zaczęło się domagać lepszej policyjnej ochrony. Trzeci atak miał miejsce na terenie kampusu Browna. Ofiarą była znowu studentka, tyle że podczas gwałtu zjawiła się jej starsza siostra. Como mocno ją poturbował, a studentka zmarła. Z powodu alergii na lateks, o ile pamiętam.

– Facet miał rękawiczki?

– Tak. Poza tym wiązał ofiary lateksowymi opaskami. Takimi, jakich się używa przy pobieraniu krwi. Właśnie przez to wpadł. Okazało się, że ofiary oddały krew w uniwersyteckim punkcie krwiodawstwa niedługo przed gwałtem. Policja zaczęła węszyć i w końcu go znaleźli. Eddie Como pracował w Stanowym Centrum Krwiodawstwa. Wybierał potencjalne ofiary podczas pobierania krwi, a potem odszukiwał ich adresy w bazie danych.

Griffin rozmasował kark.

– Oskarżenie oparte na poszlakach? – zapytał.

– Nie, mieli jego DNA. We wszystkich trzech przypadkach. To był na pewno Como.

– Załatwiliby go na procesie? Waters pokiwał głową.

– Miał to jak w banku.

– Ciekawe. Eddie dostałby najprawdopodobniej dożywocie, a szeryfowie twierdzą, że te trzy kobiety mimo wszystko chciały go zabić.

– Nie widziałeś, co z nimi zrobił – odparł Waters.

Zbliżyli się do dziennikarzy.

– Sierżancie, sierżancie, sierżancie! – podnieśli wrzask reporterzy.

– Czy Eddie Como nie żyje?

– Co ze strażnikami?

– Są jakieś inne ofiary?

– A eksplozja? Czy to była bomba samochodowa?

– Kto poprowadzi sprawę? Policja miejska czy stanowa? Kiedy odbędzie się konferencja prasowa? Kiedy nam coś powiecie?

Griffin uniósł rękę. Natychmiast błysnęły flesze. Skrzywił się, na wspomnienie prasowej nagonki sprzed półtora roku, ale zdołał się opanować.

– Okej. Układ jest następujący. Nie odpowiadamy na żadne pytania. Chóralny jęk zawodu.

– Jesteśmy tu po to, żeby wam zadawać pytania. Szum zainteresowania.

– Wiem, wiem – oznajmił szorstko Griffin – też bardzo się z tego cieszymy. Gdyby ktoś jeszcze nie zauważył, wszyscy byliście świadkami strzelaniny.

– Chodziło o Eddiego Como, prawda? Ktoś zabił Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego!

Dziennikarze zaczęli znowu swoje, jak dzieci w piaskownicy.

– Kiedy odbędzie się konferencja prasowa?

– Kto poprowadzi śledztwo?

– Co możecie powiedzieć o wybuchu na parkingu?

– Czy ktoś przesłuchał już kobiety? Co mają do powiedzenia ofiary?

Griffin westchnął. Przemówienie dziennikarzom do rozsądku graniczyło z cudem. Ale cóż, trzeba było robić to, co było do zrobienia. Obaj z Watersem wyprężyli się, odsunęli na bok dwóch mundurowych i mężnie wkroczyli w tłum. Przed nosem Griffina natychmiast wyrosły cztery mikrofony. Odepchnął je i podszedł do jednego z reporterów.

– Hej, ty. Zaczniemy od ciebie i twojego operatora. Zapraszam.

Poprowadzili obu dziennikarzy na bok. Nie wyglądali na zadowolonych, lecz Griffin i Waters wcale się tym nie przejęli. Griffin przesłuchał reportera, a Waters kazał sobie puścić nagranie kamerzysty. W końcu ich wysiłki zostały nagrodzone ziarnistym i nieostrym obrazem pleców człowieka biegnącego po dachu. Operator zrobił zbliżenie na reportera stojącego przed gmachem sądu, a kiedy usłyszał strzał i podniósł kamerę, snajper był już za daleko.

– Był ubrany na czarno – oświadczył reporter. – I miał coś na głowie. Może pończochę. Wie pan, jak rabusie na filmach.

Griffin mruknął, że rozumie. Waters zapisał nazwiska dziennikarzy i nazwę ich stacji, a potem ruszyli dalej. Druga para okazała się jeszcze bardziej pomocna. Operator tak się przejął hukiem, że upuścił warte pięć tysięcy dolców narzędzie pracy na trawę.

– Nie najlepiej znoszę hałas – wyjaśnił skruszony.

– Na litość boską, Gus – ofuknęła go koleżanka – a co będzie, jak nas wyślą do Afganistanu?

– Pracujemy dla UPN w najmniejszym stanie w kraju, Sally. Niby jakim cudem mieliby nas wysłać do Afganistanu?

– Czy przynajmniej spojrzał pan w stronę dachu? – przerwał im Griffin.

– Tak – odparł Gus. – Widziałem jedną biegnącą osobę.

– Osobę? – zapytał Waters.

Gus wzruszył bezradnie ramionami.

– Widziałem tylko czarną sylwetkę. Mógł to być mężczyzna, mogła to być kobieta. W naszych czasach wszystko jest możliwe.

– Słusznie, Gus, bardzo wnikliwa obserwacja. Griffin zwrócił się do Sally.

– A pani?

Dziennikarka spojrzała na niego z dumą.

– Myślę, że to był mężczyzna. Szerokie ramiona. Niski, ciemne włosy. Ubrany w czarny kombinezon. W taki, w jakich chodzą mechanicy samochodowi. Dobrze pan wygląda po wakacjach, sierżancie Griffin. Detektyw z kryminalnego, który nie ma na głowie innych spraw, bo długo go nie było. Dwadzieścia do jednego, że przydzielą panu to śledztwo. Więc może przeprowadzimy wywiad? Pięć minut. Mój szef załatwi to z pańskim. Co pan na to?

Waters dziwnie spojrzał na kolegę. Prawdopodobnie jeszcze się nie zastanawiał, kto zostanie wyznaczony do kierowania śledztwem. Zwykle takich decyzji nie podejmowano od razu. Ale Sally miała rację. Griffin był sierżantem, miał doświadczenie i w tym momencie nie zajmował się żadną inną sprawą.

– Jestem pewien, że komisarz wkrótce złoży stosowne oświadczenie – odrzekł Griffin, po czym podszedł do tłumu dziennikarzy. – Następni!

Przesłuchanie reporterów zajęło im dwie godziny. Pod koniec dysponowali rysopisem białego mężczyzny, który miał od stu sześćdziesięciu do stu osiemdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, ciemne albo jasne włosy, był mocno zbudowany lub chudy jak tyczka, nosił na twarzy gogle narciarskie, maskę Zorro, pończochę albo nic, a także był łudząco podobny do Jamesa Gandolfiniego w Rodzinie Soprano albo i nie.

– Po prostu świetnie. Możemy już urządzić konfrontację za weneckim lustrem – podsumował Waters.

– A mnie się zdawało – dodał Griffin – że potrzebny będzie cały dzień, żeby się dowiedzieć, że nikt niczego nie widział. Człowiek uczy się całe życie. Ile nam to zajęło? Dwie i pół godziny?

– Szef pęknie z zachwytu – zgodził się Waters.

Westchnęli ciężko i odeszli od reporterów, którzy właśnie wypatrzyli po drugiej stronie ulicy majora i znowu podnieśli krzyk, domagając się konferencji prasowej.

– Co o tym sądzisz? – spytał cicho Waters, upewniwszy się, że żadnego dziennikarza nie ma w pobliżu. W powietrzu wciąż unosił się duszący dym i obaj detektywi zdążyli się nabawić chrypki.

– Szczamy pod wiatr – zawyrokował Griffin. – Pojedynczy strzał w głowę, więc facet musiał być zawodowcem. Zostawił wszystko na dachu, więc wiedział, że broń nie doprowadzi nas do niego. Założę się, że gdy tylko załatwił Como, przebrał się w cywilne łachy i zszedł do sądu, gdzie wtopił się w tłum.

– I jak gdyby nigdy nic poszedł na parking – dodał Waters.

– Tylko że jego ucieczka okazała się bardziej spektakularna, niż mógł przypuszczać.

– Rysopis na niewiele się zda, chyba że w kostnicy – zgodził się Waters.

Musimy się dowiedzieć, kim był, żeby znaleźć tego, kto go wynajął – Bo ja wiem? Sądząc po tym, co usłyszeliśmy, wujek Vinnie wyrasta na głównego podejrzanego. Miał motyw i możliwość zatrudnienia płatnego zabójcy. Coś mi się zdaje, że Tom miał rację. Albo… – Waters zamyślił się. – Mężatka z East Side też ma pieniądze. Może to ona zaangażowała snajpera. A może wszystkie trzy są w to zamieszane. Słyszałem, że założyły coś w rodzaju grupy wsparcia. Chociaż nie mam pojęcia, czemu miałyby zabijać wynajętego zabójcę. Z drugiej strony, skoro już się zdecydujesz zabić jednego zbira, to co zmieni śmierć jeszcze jednego?

Griffin tylko chrząknął. Nie lubił wyciągać przedwczesnych wniosków, kiedy pracował nad sprawą. Przerzucił kartki notesu.

– Hej, Mike, co się stało z NBC?

– Nie wiem. Skończyli nadawać Seinfelda, Ostry dyżur stracił Clooneya?

– Nie, nie. Chodzi mi o to, że nie przesłuchaliśmy nikogo z WJAR. Wątpię, żeby Kanał Dziesiąty nie wysłał tu swojego zespołu.

Waters zmarszczył brwi. Rozejrzał się po parku. I otworzył szeroko oczy.

– Tam, na końcu ulicy. Czy na tym białym wozie nie ma przypadkiem napisu Wiadomości Kanału Dziesiątego?

– No, no. Kto by pomyślał? Dwóch reporterów oddzieliło się od stada. Ciekawe dlaczego trzymają się na uboczu?

– Mają coś.

– Nie, Mike. To my coś mamy. Dorwijmy ich.

Po minucie Griffin zapukał w rozsuwane drzwiczki furgonetki. Nie otworzyły się jak od magicznego zaklęcia. Zapukał mocniej. Głosy wewnątrz wozu natychmiast ucichły.

– Tu sierżant Griffin z policji stanowej – zawołał. – Otwierać! Albo rozwalę wam samochód.

Nastąpiła długa cisza. W końcu drzwiczki rozsunęły się. Z wnętrza wychynęła twarz Maureen Haverhill, która obdarzyła detektywów najsłodszym ze swych profesjonalnych uśmiechów.

– Griffin! – powiedziała ciepło. – Słyszałam, że wróciłeś.

Maureen pracowała dla lokalnej stacji NBC od pięciu lat. Jako drobna energiczna blondynka nadawała się na prezenterkę jednego z porannych programów ogólnokrajowych i pewnie uważała, że awans był w jej wypadku tylko kwestią czasu. Teraz jej błękitne oczy lśniły bardziej niż zwykle. Wyglądała jak narkomanka, która przed chwilą wzięła świeżą działkę. Albo jak dziennikarka, która właśnie zdobyła sensacyjny materiał. Jej kamerzysta chował się w głębi kabiny. Pewnie kopiował kasetę. A niech to.

– Oboje z wozu – burknął Griffin.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: