JILLIAN

Detektyw Fitzpatrick i sierżant Griffin zostali w restauracji jeszcze pięć minut. Oni nacierali, Jillian odpierała ataki. Oni uderzali, ona odparowywała ciosy. Policjanci zaczęli się denerwować. Jillian niewiele to obchodziło. Powiedziała Meg i Carol prawdę. Nie musiały nic mówić ani nigdzie iść. Na razie były wciąż po prostu ofiarami Eddiego Como. Mogły więc korzystać z tego statusu, póki się dało.

Rok temu, kiedy Jillian po raz pierwszy pomyślała o stworzeniu klubu, nie miała złudzeń, co ją czeka. Obudziła się pewnego ranka z miażdżącym poczuciem, że Trisha wciąż jest martwa, a ona nie. Leżała w łóżku, bojąc się każdego dźwięku we własnym domu, boleśnie świadoma, jak jest słaba i bezbronna. I wtedy znowu się zdenerwowała. Nie – wpadła w furię. Miała już dość pytań policji. Miała dość prokuratora w swoim szpitalnym pokoju, gliniarzy wypytujących, co robiła i mówiła w wieczór, kiedy jej siostra została brutalnie zgwałcona i zamordowana. Nie chciała budzić się co rano ze świadomością, że gwałciciel wciąż przebywa na wolności. Ten człowiek zabił Trish. Zaatakował dwie inne kobiety. A policja nie zrobiła nic, żeby go złapać.

Wtedy Jillian wstała z łóżka. I chwyciła za telefon.

Być może Meg i Carol przyłączyły się do klubu, licząc na pocieszenie. Może ostatnimi czasy ich nadzieje rzeczywiście się spełniły. Lecz Jillian nie była jeszcze na to gotowa. Chciała działać w imieniu Trish, w imieniu ich wszystkich. Stworzyła klub, a potem przekuła go w potężny oręż.

– To nie jest Klub Ofiar – oświadczyła na spotkaniu inauguracyjnym. – To jest Klub Ocalonych. Raz zdarzyło nam się utracić kontrolę, ale już nigdy nie pozwolimy, aby to się powtórzyło. Te ataki były atakami przeciwko nam. Ten gwałciciel jest naszym gwałcicielem. I musimy go dopaść. Skontaktujemy się z mediami, naciśniemy na policję. Znajdziemy człowieka, który nam to zrobił. A potem pokażemy mu, co to znaczy zadzierać z nami. Obiecuję wam to. Przysięgam, że dorwiemy tego faceta i spowodujemy, że zapłaci za nasze cierpienie.

Zaledwie trzy tygodnie później policja aresztowała Eddiego Como. To, co nie udało się detektywom z Providence przez prawie dwa miesiące, Klub Ocalonych załatwił w dwa razy krótszym czasie.

Detektyw Fitzpatrick i sierżant Griffin wyszli. Zjawiła się kelnerka. Wyglądała na zaciekawioną, a jednocześnie pełną współczucia.

– Dolać herbaty?

Wszystkie pokręciły głowami.

– Zostańcie, ile chcecie, dziewczyny. I nie martwcie się rachunkiem. Firma stawia. Po tym wszystkim, przez co przeszłyście, należy wam się chociaż tyle.

Kelnerka odeszła. Jillian spojrzała na Carol i Meg. Żadna nie wiedziała, co teraz zrobić.

– Darmowe śniadanie – mruknęła w końcu Carol. – Kto powiedział, że ofiary gwałtu nie mają żadnych przywilejów?

– Nie dostałyśmy darmowego śniadania za gwałt – odrzekła Jillian – a tylko za zabicie Eddiego Como. Szybko, biegnijmy do Federal Hill. Nie macie pojęcia, ile darmowego żarcia tam na nas czeka.

Federal Hill było włoską dzielnicą Providence znaną z restauracji, cukierni i powiązań z mafią. Może udałoby im się zjeść tosta na koszt bossa mafii albo canneloni na rachunek pomniejszych zbirów. To była myśl.

Meg zaczęła obracać w dłoniach pusty kubek. Spojrzała na Carol, potem na Jillian. Po czym zadziwiła je obie, a także samą siebie, poruszywszy poważny temat.

– Może powinnaś im powiedzieć – zwróciła się do Jillian. – No wiesz, o dyskietce.

– Po co? Eddie już wcześniej się z nami kontaktował, a policja nie potrafiła na to nic poradzić.

– Tym razem to było co innego.

– „Kije i kamienie mogą mi połamać kości – zacytowała Jillian – ale słowa mnie nie zranią”.

– Przysłał to nagranie do twojego mieszkania – zauważyła Carol, zgadzając się z Meg. Carol nie potrafiła się pogodzić z myślą, że Eddie Como miał dostęp do ich domów. Jak powiedziała detektywowi Fitzpatrickowi pół roku wcześniej, to było tak, jakby pozwolić mordercy wrócić na miejsce zbrodni. Eddie został oskarżony o trzy gwałty, zabójstwo i napaść z intencją popełnienia gwałtu. I po tym wszystkim pozwalano mu dzwonić i pisać listy? Eddie Como mógł być za kratkami, ale przez większość czasu to one czuły się jak w więzieniu.

– Dzwonił i pisał do nas wszystkich – odparła Jillian. – Nie ma się co oszukiwać. Como lubił gry. Lubił mieszać ludziom w głowach. To była jego ostatnia próba.

– Groził, że cię zabije – zaprotestowała Meg. – Detektyw Fitzpatrick powiedział, że mógłby coś zrobić, gdyby Eddie zaczął nam grozić. A ten plik wideo – zadrżała – z pewnością zawierał pogróżki.

Dyskietka została doręczona do domu Jillian w piątek. Adres zwrotny należał do jej firmy – tak, Eddie był na swój sposób bardzo przebiegły – więc Jillian bez zastanowienia włożyła dysk do stacji, myśląc, że to od Rogera albo Claire. A potem… twarz Eddiego Como spojrzała na nią z ekranu komputera. Kiedy w panice już miała zresetować komputer, wyjąć dyskietkę, cokolwiek… Como zaczął mówić.

– Ty pieprzona suko – powiedział do niej w jej własnym domu, kiedy siedziała pięć metrów od chorej matki, siedem metrów od pielęgniarki, pół metra od zdjęcia uśmiechniętej i pełnej życia Trishy. – Ty pierdolona suko, zniszczyłaś mi życie. Zniszczyłaś życie mojego dziecka, mojej matki, mojej dziewczyny. Dlaczego? Bo jestem Latynosem? Bo jestem mężczyzną? To już zresztą nie ma znaczenia. Dorwę cię, nawet jeśli zajmie mi to resztę życia. Dorwę cię nawet zza grobu.

Wtedy Jillian wyjęła dyskietkę. Wrzuciła ją z powrotem do koperty, którą ponownie zakleiła, jakby miała do czynienia z jadowitym pająkiem, który mógł uciec. Potem długo siedziała, drżąc jak osika, bliska łez.

Jillian nienawidziła płakać. Płacz nigdy nie pomagał. Płaczem jeszcze nigdy nie udało się zmienić świata na lepsze. Płaczem nie można było odgonić ludzi w rodzaju Eddiego Como.

– Gdybym miała powiadomić detektywa Fitzpatricka, to w piątek wieczorem – odparła. – Nie zrobiłam tego.

– Powinnaś mu powiedzieć – rzekła Carol z naganą w głosie. Carol świetnie radziła sobie z naganami. – Może wtedy by coś zrobił.

Jillian przewróciła oczami.

– Kiedy otworzyłam kopertę, było po ósmej. Fitzpatrick już wyszedł z pracy. Wtedy… wydawało mi się to głupie. Potraktowałam tę dyskietkę jako ostatnią próbę zastraszenia. Poza tym, skoro Como wysłał nagranie, prawdopodobnie oczekiwał, że lada chwila wpadną do niego strażnicy albo policja i dadzą mu nieźle popalić. Potem mógłby sobie spokojnie usiąść i napawać się tym, jak bardzo wyprowadził mnie z równowagi. Ale gdybym nic nie powiedziała… Cały weekend czekałby tylko na to, co się stanie. Zastanawiałby się. Nie wiedziałby, co jest grane. Uznałam, że to lepsze wyjście.

– Ukarać go milczeniem. Całkiem nieźle – zauważyła Meg.

Jillian wzruszyła skromnie ramionami.

– Teraz to i tak nieważne, prawda? Nieważne, co Eddie zrobił albo czym groził. Teraz to nie ma żadnego znaczenia. On już nie żyje.

Zapanowała cisza. Po raz pierwszy od uzyskania potwierdzenia śmierci Eddiego Como słowa zaczęły się stawać rzeczywiste, obrastać w znaczenie, zmieniać obraz świata. Kobiety patrzyły na siebie. Żadna nie wiedziała, co powiedzieć. Nie było już Eddiego Como. Nie potrafiły sobie tego wyobrazić. Przez ostatni rok ten człowiek stanowił centrum ich świata. Był wszystkim, czego nienawidziły, czym pogardzały i czego się bały. Spotykały się co tydzień po to, by się wyżalić, jak były przez niego wściekłe i zagubione, jak czuły się bezbronne, pozbawione oparcia, zdruzgotane. Czy w ich głowach pojawiła się choćby jedna myśl, która nie wiązałaby się w żaden sposób z Eddiem Como? Zdanie, które nie miałoby z nim nic wspólnego? Zły dzień, dobry dzień, złe wydarzenie, dobre wydarzenie – za wszystko odpowiadał jeden człowiek, Eddie Como. Meg nie pamiętała swojego życia. Carol nie potrafiła wyłączyć telewizora. Jillian nie umiała się rozluźnić i uspokoić. A wszystko to w ten lub inny sposób wiązało się z Eddiem Como. Tylko że teraz on nie żył, a świat dalej się kręcił, ludzie w restauracji wciąż jedli i pili.

– Uważam, że nie powinnyśmy o tym rozmawiać – powiedziała Jillian.

– Powinnyśmy o tym porozmawiać – zaprotestowała cicho Meg.

– Musimy o tym porozmawiać! – poparła ją entuzjastycznie Carol. – Porozmawiajmy o tym! Ja na przykład…

– Nie możemy – przerwała jej stanowczo Jillian. – Jesteśmy podejrzanymi. Jeżeli zaczniemy gadać o zabójstwie albo o tym, że Como nie żyje, ktoś, może nawet Ned D’Amato, wykorzysta to, dowodząc, że działałyśmy w spisku.

– Na litość boską! – oburzyła się Carol. – Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego nie żyje, a ty wciąż ustalasz reguły i obmyślasz strategię. Daj sobie spokój, Jillian! Ostatni rok spędziłyśmy na przygotowaniach do procesu, a teraz nagle okazało się, że procesu nie będzie. Mój Boże, nawet nie wiem, od czego zacząć.

– Nie możemy…

– Zagłosujmy. – Carol wpadła w euforię. – Kto jest za tym, żeby zatańczyć na grobie Eddiego Como, ręka do góry!

Podniosła rękę. Po chwili Meg zrobiła to samo. Spojrzała na Jillian przepraszająco i wyznała cichym głosem:

– Kiedy w telewizji powiedzieli, że Como nie żyje, byłam pewna, że się pomylili. Jak ktoś tak zły jak Eddie mógłby rzeczywiście umrzeć? Czy zabójca używał srebrnych kul? Ale potem zjawili się policjanci, więc chyba to się dzieje naprawdę i… jestem trochę skołowana. On nie żyje, ale coś mówi mi, że nie mógł umrzeć. Wszystko się zmieniło, ale wszystko jest takie, jak było. To takie… nierealne.

Jillian siedziała obrażona. Wciąż nie otrząsnęła się po krytyce Carol. Ale po chwili…

Jej skóra zrobiła się jakaś dziwna, jakby za ciasna na kości. Poczuła chłód na policzkach. Meg miała rację. Wszystko się zmieniło, ale wszystko pozostało bez zmian. Czy przez ten rok choćby raz Jillian kładła się do łóżka, nie życząc Eddiemu Como śmierci? Czy nie modliła się o jego śmierć, nie pragnęła jej każdą cząstką jestestwa?

Zwyciężyła. Klub Ocalonych zwyciężył. I wtedy nagle zdała sobie sprawę, co jest nie tak. Eddie Como nie żył. Ale ona nie czuła się jak zwycięzca.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: