– Głupia jesteś czy co? Pewnie że ma i może nawet dużo. Nie mam co robić, tylko latać za rębajłą, sama go sobie oglądaj. Na Tamce, zaraz za Cichą. Albo przed Cichą, zależy, z której strony patrzeć.
Pojechałam na Tamkę i obejrzałam amanta. Faktycznie, piękny, młody byk, z wyraźną przewagą opakowania nad zawartością. Pięćdziesiąt kilo przestawiał jedną rączką, jakby to było pudełko zapałek, zaleta u mężczyzny nie do kwestionowania. Nie uzyskałam konkretnej informacji co do czasu, sypia z nim Halusia obecnie czy sypiała przed paroma miesiącami, postanowiłam to stwierdzić naocznie, zakotwiczyłam się na Tamce.
Miałam fart, wystarczyło jedno popołudnie. Baba skończyła handel, zapakowała się na furgonetkę, Halusia podjechała samochodem i zabrała chłopca jak stał. Może wiozła go do szkoły wieczorowej…? Nie, nie do szkoły, do swojego domu. Wiedziałam przecież, gdzie Grzegorz mieszkał, nawet nie musiałam trzymać się jej zderzaka, z daleka patrzyłam, jak wysiadali. Zdobyłam się na cierpliwość, mój samochód na szczęście nieźle grzał, doczekałam godziny drugiej w nocy i wróciłam do domu.
List do Grzegorza napisałam suchy i ostrożny. Przekazałam zdobytą wiedzę bez komentarzy własnych. Pozwoliłam sobie tylko na ostatni akapit:
„Wiem doskonale, że za takie komunikaty można człowieka znienawidzić, i w związku z tym narażam się na wielkie uczucia z Twojej strony. Trudno, wola boska. Ja, na Twoim miejscu, wolałabym to wszystko wiedzieć, a każdy sądzi według siebie. Przez okna Twojego domu do środka nie zaglądałam”.
W odpowiedzi Grzegorz przysłał jedno słowo, ”dziękuję”, po czym trochę pomilczał.
Dosyć długo pomilczał.
Było mi to nawet na rękę, ponieważ mój drugi z kolei wspólnik życiowy okazywał dziką zazdrość o przeszłość. Świat pękał w szwach od moich poprzednich gachów i każdy list mógł od takiego parszywca pochodzić. Tolerował wyłącznie istnienie byłego męża, reszta została mi wzbroniona wstecznie. Widząc w tym dowód miłości nadprzyrodzonej, nie protestowałam zbytnio, a Grzegorza ukrywałam starannie.
Szczęśliwie się złożyło, że pisało do mnie jeszcze dwóch znajomych chłopców z Iraku i jeden kolega z Maroka, kiedy zatem przestał wreszcie milczeć, jego korespondencja zginęła w tłoku. Zawiadamiał mnie, że przyjeżdża na urlop, ryzykując średnio, bo kontrakt ma pewny, Halusia o tym nie wie. Postara się zdążyć na początek czerwca, kiedy u nas okres urlopowy dopiero się zaczyna, najdroższą żonę zatem ma szansę zastać w pracy. Niech się dowiem, na litość boską, kiedy ona wybiera się w plenery. Zadzwoni, odpowiem mu przez telefon, bo listownie nie zdążę.
Dowiedziałam się bez trudu, nikogo nie angażując, pracowała bowiem w przychodni zdrowia, gdzie urlopy lekarskie zostały wystawione na widok publiczny dla wygody pacjentów. Miało jej nie być w sierpniu.
Poczekałam spokojnie, jakie tam spokojnie, w najwyższym stopniu nerwowo, dzikie sztuki czyniąc, żeby w czerwcu być okropnie zajęta i przypadkiem nigdzie nie wyjechać. Zdobyłam informację o terminach przylotów z Damaszku i warowałam przy telefonie, bo o wyjeździe na lotnisko o jedenastej wieczorem mowy nie było. Nie mieszkałam sama.
Grzegorz zadzwonił z Okęcia.
– Cześć, moja miła – powiedział. – No i co?
– W sierpniu – odparłam na to, trzeba przyznać, że lakonicznie.
– Dziękuję.
I odwiesił słuchawkę.
Mój aktualny pan i władca nie omieszkał rzucić się na mnie. Kto dzwonił, dlaczego,
o co mu chodziło, o tej porze…?!
– Janusz – odparłam. – Spytał, kiedy Witek idzie na urlop. Przypadkiem wiem, powiedziałam, że w sierpniu, powiedział „cześć” i wyłączył się. I tyle.
– Nie mógł jutro?
– Nie wiem. O Jezu. Widocznie nie mógł, może się akurat umawia na spływ kajakowy z dziewczyną, opanuj się, ja go i tak widuję codziennie w pracy!
– I wcale mi się to nie podoba…
Moje aktualne nieszczęście polegało na wielkim szczęściu. Obdarzona byłam uczuciami potężnymi, zazdrość zazdrością, ale oprócz tego słyszałam przez szesnaście godzin na dobę, a nawet więcej, bo dzwonił do pracy, że słuchaj, ja cię kocham, nie ma dla mnie życia bez ciebie, ty mnie zaledwie tolerujesz, trzydzieści pięć lat szukałem takiej kobiety jak ty (cholera, zaczął nazajutrz po urodzeniu…?), jesteś dla mnie jedna na świecie, dostałem szału na twoim tle, stracę cię, nie zniosę tego i tak dalej. Poza głupim gadaniem, urok miał ogromny, ogień z niego tryskał ku mnie wręcz wulkaniczny, wyrzekłabym się własnej płci, gdyby mnie to nie chwytało za wszystko, ze Związkiem Radzieckim na czele. Pardon, chciałam powiedzieć z sercem. W dodatku pokochało go dziecko, które miałam z pierwszym mężem. Zaklopsowana byłam radykalnie.
Metodą wyszukanych podstępów udało mi się spotkać z Grzegorzem, oczywiście w godzinach pracy, i całe szczęście, że dysponował samochodem, który wydarł Halusi.
– Śmiesznie nam się zmienia. – zauważył, jadąc w kierunku Puszczy Kampinoskiej.
– Coś tam kiedyś o mnie mówiłaś, teraz mogę chyba powiedzieć to samo o tobie.
Kochasz go?
– Nie wiem – odparłam uczciwie. – Mam do niego słabość i dużo upodobania.
Wierzę w trwałość uczuć, gdyby zaczęły gasnąć, za jakie dwa wieki dojdą do zera. To cenne.
Kretynka.
– Jestem ostatnim człowiekiem na świecie, który chciałby ci bruździć. Co chyba nie przeszkadza…?
Owszem, przeszkadzało. Z natury byłam zawsze monogamiczna, a w dodatku brakiem zaufania tego swojego szaleńca czułam się urażona i właśnie na złość uparłam się wytrwać w wierności. Nie wyznałam prawdy.
– Nie ma warunków – zwróciłam mu uwagę. – Wszędzie ludzie.
– Masz rację. Szkoda…
Chciałam się dowiedzieć, jakie ma plany i czy ten przyjazd mu nie zaszkodził.
Mgliście słyszałam o jakichś podstępnych knowaniach, ktoś tam podobno podkładał mu świnię.
– Nie – odparł. – Tym razem nic mi nie zrobią ze śmiesznego powodu. Jeden z wielbicieli mojej żony ma na to wpływ i wcale sobie nie życzy mojej obecności w kraju, wyobraża sobie głupio, że mógłbym mu przeszkadzać w amorach. Wracam na kontrakt i mogę cię zapewnić, że noga moja nie postanie tu, a Halusi tam. Wkrótce odzyskam równowagę i niczego tak nie żałuję, jak tego, że jesteś zajęta.
Szarpnęło mną. Prawie zabrakło mi tchu i słowa jednego nie zdołałam z siebie wydusić. Po jaką cholerę straciłam nadzieję na niego i dałam się poderwać, po jaką cholerę zrobiłam z tego trwały związek, po jaką cholerę tak idiotycznie zagmatwałam się w uczuciach, nie rzucę się przecież w ślady Halusi, nie wystawia się rufą do wiatru kochającego człowieka! Szlag żeby to trafił, coś tu chyba straciłam nieodwołalnie…
Ogólnie Grzegorz był raczej w złym nastroju i kapała z niego gorycz. Zaangażował adwokata, założył sprawę rozwodową i odjechał. Halusia podobno rozpaczała, ale bardziej była wściekła, bo dała się złapać in flagranti.
Wróciła łączność korespondencyjna. Ostatni list, jaki dostałam z Bliskiego Wschodu, był odpowiedzią na mój jęk rozpaczy i zdołał zatrzymać skromne resztki porzucającego mnie rozumu.
Moja sielanka trwała jeszcze nie dwa wieki, tylko dwa lata, po czym gwałtownie zmieniła oblicze. Znalazłam się w sytuacji nie do przyjęcia i nie umiałam się z niej wygrzebać, utonęłam w nerwicy i straceńczych pomysłach.
„Opamiętaj się – pisał Grzegorz. – Po cholerę masz zostawiać mieszkanie łobuzowi i zakopywać się w Brzanie Dolnej, niech on się wyniesie! A jeśli już musisz ty, to przynajmniej wybierz rozsądniejsze miejsce. Masz kontakty w Europie, wykorzystaj je, jedź na saksy! Może się spotkamy… ”
Te kilka słów okazało się bezcenne, nagle oprzytomniałam, zaczęłam załatwiać sprawę. Załatwiłam, aczkolwiek nigdy nie zdołałam zrozumieć, dlaczego nie udało mi się jechać do Francji, gdzie miałam zapewnione miejsce pracy, tylko do Danii, gdzie ugrzęzłam psim swędem. Kontakt z Grzegorzem urwał się na długo. Dostałam wreszcie jakąś informację, że siedzi w Paryżu, dostałam nawet jego adres, napisałam, korespondencja znów nam ruszyła, po czym nagle przysłał mi dziwne słowa.