– O tyle, o ile – odparł ostrożnie Bob. Ugryzł kawałek dziczyzny. – Widziałem ją z daleka.
– Nikomu nie wolno tam wchodzić – powiedział Daniel. – To święte miejsce. Nazywamy je Doliną Przodków. Stanowi część naszego rezerwatu. Tam chowamy zmarłych. Czasami odprawiamy również obrzędy.
– Nie wchodziłem do doliny – zapewnił Bob. – Twoje plemię musi od bardzo dawna żyć w tych stronach.
– Skąd wiesz?
– Przekonały mnie o tym stopnie i skalne uchwyty. Gdyby nie to, że omal nie porwała mnie lawina, w ogóle bym ich nie zauważył. Chyba wykuto je bardzo dawno temu.
– Są tam od początku, kiedy Stwórca powołał do życia nasze plemię – wyjaśnił Daniel. – On także stworzył lawiny, żeby trzymać z daleka tych, co nie mają wiedzy. Zrobił również wierzby, z których witek pleciemy kosze, by ponieść w nich naszych zmarłych do doliny. Wszystko jest dziełem Stwórcy. – Chłopiec uśmiechnął się. – Wiem, że szukałeś swojego ojca. Przodkowie przyjęliby to ze zrozumieniem.
– Ale nie wykazaliby zrozumienia dla turystów.
– Nigdy – przyznał Daniel.
Jupiter zdążył zjeść połowę swojej porcji i od razu poczuł się lepiej.
– Pewnie dzieje się coś niezwykle ważnego, skoro nie wolno wam opuszczać wioski.
– Zachorowaliśmy – wyjaśnił Daniel. – Mamy zaczerwienione oczy, niektórzy kaszlą, kłuje nas w piersiach. Są też tacy, których piecze w żołądkach, jakby jakieś diabły w nich harcowały. Starszyzna uradziła, by odprawić śpiewane obrzędy, które pozwolą pozbyć się tej okropnej choroby. Do jutra do południa nikomu nie wolno opuścić wioski.
– Czy nie powinniście raczej wezwać prawdziwego lekarza? – spytał Pete.
Jupe dał mu kopniaka pod stołem.
– Każdy ma inne metody – odparł Daniel. – Wy macie swoich doktorów, my swoich. Naszym jest szaman, śpiewający doktor. Odkąd pamiętam, troszczy się o nasze zdrowie. Jest bardzo mądry. Czasami wysyła nas do kliniki w Bakersfieid, ale na ogół tego nie robi. Dotąd zawsze byliśmy zdrowi, a jeśli coś nam dolegało, szybko wracaliśmy do zdrowia. Od kilku miesięcy wszystko się zmieniło.
– Czy wasz zakaz opuszczania do jutra wioski dotyczy również i nas – dopytywał się Bob. – Może jednak ktoś mógłby nas stąd zabrać? Sprawa jest pilna.
– Tego właśnie wujek dowiaduje się od szamana.
Nagle bębny zadudniły głośniej. Zagrzechotały pałeczki. Rozległ się przeraźliwy, nieludzki jęk. Trzej Detektywi i towarzyszący im Daniel zafascynowani obserwowali, co dzieje się na placu.
Tancerze poruszali się w ogromnym kole, uderzając o ziemię stopami obutymi w mokasyny.
– Zauważcie, że podskakują i opadają nierównocześnie – powiedział Daniel. – Robią tak dlatego, że świat przypomina wielką łódź. Gdyby wszyscy oparli się o jedną burtę w tym samym czasie, łódź zakołysałaby się i przewróciła.
Wkrótce kilku tancerzy przesunęło się do środka koła i zaczęło tańczyć solo. Podskakiwali, wykonując dziwne, gwałtowne ruchy.
– Kiedy narodził się świat. Stwórca wyznaczył dzięcioła, by zdawał mu sprawę z tego, co się na nim dzieje – wyjaśnił Daniel. – Teraz więc my wybieramy mężczyzn o czystych sercach, którzy skaczą pośrodku koła i potrząsają głowami w tył i w przód, podobnie jak te ptaki. Rozkładają ramiona, tańczą dokoła i śpiewają pieśń dzięcioła, by przypomnieć jego duchowi, że ktoś jest chory i trzeba przekazać tę informację Stwórcy. Kiedy Stwórca dowie się o wszystkim, może obdarzyć doktora wielką siłą, która pomaga chorym wrócić do zdrowia.
Taniec trwał. Skóra tancerzy lśniła od potu; przemieszczali się dokoła i wewnątrz okręgu. Kobiety i dzieci patrzyły na nich, klaszcząc i śpiewając. Najciężej chorzy leżeli na matach, głowy mieli podparte derkami, by móc obserwować całą ceremonię. Była bardzo kolorowa i pełna ekspresji.
W pewnym momencie wszystko się skończyło. Umilkły bębny, a tancerze i publiczność przeszli do stołów zastawionych jedzeniem. Kobiety zdjęły pokrywy z półmisków. Jupe zauważył, że tancerze mają zaczerwienione oczy. Teraz kilku z nich zaczęło kasłać.
Wkrótce zjawił się wódz, którego Daniel nazywał wujkiem, oraz starszy mężczyzna o surowym wyrazie twarzy. Przyodziani w obrzędowe pióropusze przebijali się przez tłum. Mieszkańcy wioski odnosili się do starszego mężczyzny z tak dużym szacunkiem, że Trzej Detektywi domyślili się, iż właśnie on jest szamanem, tym śpiewającym doktorem. Chociaż obaj zatrzymywali się niekiedy, by porozmawiać z tancerzami, posuwali się jednak wytrwale w stronę Daniela i trójki gości. W końcu stanęli na wprost nich.
– Nie możemy wam pomóc – oznajmił wódz, Amos Turner. – Sami musicie opuścić wioskę. Nasza decyzja jest ostateczna.
ROZDZIAŁ 8. POSZUKIWANIE OBJAWIENIA
– Ryzyko jest zbyt duże – powiedział szaman. – Obrzęd musi pozostać nieskalany. Mamy tu wielu, bardzo wielu chorych.
Na pomarszczonej, zniszczonej przez wichry i słoty twarzy starego Człowieka malował się prawdziwy smutek. Bob, Jupiter i Pete zdawali sobie jednak sprawę, że niewiele to pomoże panu Andrewsowi.
– Lepiej, żebyście zostali w wiosce – nalegał wódz, Amos Turner. – Jutro ktoś was podwiezie, dokąd zechcecie.
– Musimy wyruszyć już dziś – odparł Bob. – Mój tata może być poważnie ranny.
– To ogromne terytorium, o wiele większe, niż wam się zdaje. Jak chcecie trafić do Diamond Lake? – Wódz plemienia wyraźnie nie aprobował pomysłu chłopców.
– Będziemy trzymać się drogi – powiedział Pete.
– Musielibyście przejść około osiemdziesięciu kilometrów – poinformował Trzech Detektywów Amos Turner.
– Osiemdziesiąt kilometrów! – Pete aż przełknął ślinę z wrażenia.
Jupe był już gotów się załamać, po czym nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
– Moglibyśmy pożyczyć od was którąś z półciężarówek – podsunął.
Po raz pierwszy, odkąd przybyli do wioski, ładna twarz Boba rozjaśniła się nieco. “To cały Jupe” – pomyślał. Zawsze potrafi zaproponować najprostsze rozwiązanie, na które nikt inny jakoś nie wpadł.
– Mamy prawo jazdy – powiedział szybko Bob.
– I pieniądze – dodał Pete, wyjmując z kieszeni portfel. Przechowywał w nim oszczędności, które przeznaczył na wakacje w Diamond Lake. – Zapłacimy.
– A także podstawimy ciężarówkę tam, skąd będziecie chcieli ją odebrać – uzupełnił Jupe. – Zadbamy o nią. Pozwolicie państwo, że wręczę wam naszą wizytówkę. Dotąd inni ludzie mieli do nas zaufanie i powierzali swoje sprawy do rozwiązania. Teraz prosimy, byście wy nam pomogli wybrnąć z kłopotów.
Jupiter wręczył wodzowi i szamanowi po małym białym kartoniku. Były to nowe wizytówki, zaprojektowane dla Trzech Detektywów.
Wódz trzymał kartonik przed sobą w sztywno wyprostowanych rękach. Szaman nawet nie spojrzał na wizytówkę, tylko od razu przekazał ją Danielowi, który przeczytał na głos:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
Jupiter Jones…założyciel
Pete Crenshaw…. współpracownik
Bob Andrews…współpracownik
Wódz pokręcił głową.
– To nie jest dobry pomysł.
Szaman zmarszczył brwi.
– Być może, ale moim zdaniem nikomu nie przyniesie szkody. – Stare, wyblakłe oczy popatrzyły taksująco na chłopców. – Ci trzej i tak sobie pójdą, więc lepiej udzielmy im pomocy.
Wódz zacisnął wargi. Był odmiennego zdania, ale decyzja należała do szamana.
– Dobrze. Przygotuję wszystko.
Odszedł, lawirując w tłumie ludzi zgromadzonych przy zastawionych jadłem stołach.
– Dziękujemy! – Bob uśmiechnął się z wdzięcznością.
Stary szaman także się uśmiechnął, w jego oczach przez chwilę zatańczyły wesołe iskierki.
– Ech, wy młodzi – mruknął. – Ciągle tylko same kłopoty. – Potem zwrócił się do Daniela. – No i co? – spytał.
– Zrobiłem, jak kazałeś.
– Opowiedz im o tym – polecił szaman. – Są ciekawi.
– Poszukiwałem objawienia – zaczął Daniel. – Przez dwadzieścia cztery godziny pościłem i biegłem przez las. Zatrzymywałem się tylko na modlitwę. Nocą spałem, by Stwórca mógł mi przekazać wiadomość.