– Tak? Och, rozumiem. To fatalnie. Filmy Madeline Bainbridge musiały być bardzo drogie.

– Po zapłaceniu okupu będą jeszcze droższe.

– To chyba tym gorzej dla pana. Pan grał przecież w jednym z tych filmów, prawda?

– “Opowieść z Salem” była bardzo złym filmem. Prawdę mówiąc, był to taki kicz, że nigdy nie dostałem następnej roli. Prawdziwą karierę zrobiłem dopiero jako reporter zajmujący się przestępczością.

– A Madeline Bainbridge zarzuciła aktorstwo – Jupiter wracał do tematu z uporem dziecka. – Moja ciocia ją pamięta i twierdzi, że było coś dziwnego w niej i jej przyjaciołach. Mówiono o zgromadzeniu magicznym Madeline Bainbridge.

– Magiczne zgromadzenie? – w zachowaniu Longa pojawiła się nagle ostrożność. – To śmieszne. Tak, jakby należały do tego jakieś czarownice?

– Tak. Pan pracował z Madeline Bainbridge. Czy istniało jakieś zgromadzenie czarownic?

– Oczywiście, że nie! To znaczy, ja nic o tym nie wiem! Przyjaciele Bainbridge byli… po prostu ludźmi, z którymi pracowała.

– Pan ich znał?

– Naturalnie. Byłem jednym z nich.

– Może inni wiedzieli o czymś, o czym pan nie wiedział – Jupe patrzył na Longa bez mrugnięcia powiek. – Czy utrzymuje pan kontakty z tymi ludźmi? Czy wie pan, jak mógłbym do nich trafić? A może mógłby pan mnie skontaktować z samą Madeline Bainbridge?

– Ależ skąd! – wykrzyknął Long. – Nie mam teraz nic wspólnego z tymi ludźmi! Mam przyjaciół jedynie wśród strażników prawa i porządku. Co do Madeline Bainbridge, to nie widziałem jej od trzydziestu lat i nie mam ochoty jej widzieć przez następne trzydzieści! Ta rzekoma aktorka była osobą zepsutą i kapryśną. Była niemal równie złą aktorką jak ten typek Desparto, z którym się zaręczyła. To był dopiero fatalny aktor!

– Umarł zaraz po przyjęciu u niej, prawda?

– Tak – Long wyglądał teraz staro i w oczach miał pustkę. – Po przyjęciu. Tak.

Wyprostował się i otrząsnął, jakby odpędzał złe wspomnienie.

– Ale… ale to było tak dawno temu. Nie wracam już myślą do tamtych czasów. Nie ma sensu rozpamiętywać przeszłości. Ale dlaczego właściwie o tym rozmawiamy? Myślałem, że chcesz się ze mną zobaczyć, bo interesuje cię mój program o walce z przestępczością.

– Przyszedłem z powodu Madeline Bainbridge – odparł Jupe po prostu. – Piszę pracę z zakresu historii filmu. Jeśli praca będzie dobra, zostanie opublikowana w szkolnej gazecie.

Jefferson Long wyraźnie stracił zainteresowanie gościem.

– Życzę ci sukcesu – powiedział chłodno. – A teraz musisz mi wybaczyć. Nie mogę ci poświęcić więcej czasu. Mam umówione spotkanie.

– Rozumiem – Jupe podziękował Longowi i opuścił biuro.

– No i co? – zapytał Beefy, gdy detektyw wsiadł z powrotem do samochodu.

– Jefferson Long nie lubi panny Bainbridge i nie podoba mu się pomysł nadawania jej filmów w telewizji. Firma Wideo wydała za dużo na te filmy i nie będzie finansować jego programów o narkotykach. Poza tym nie widział Madeline Bainbridge od trzydziestu lat i nie utrzymuje stosunków z żadnym z jej dawnych przyjaciół. Zaprzeczył też istnieniu jakiegoś zgromadzenia czarownic. Może o innych sprawach mówił prawdę, ale sądzę, że kłamał co do zgromadzenia. Myślę, że w Jeffersonie Longu jest coś dziwnego, tylko nie mogę uchwycić, co.

Pete zachichotał.

– Wpadniesz na to, jak zwykle… Ale teraz mamy coś innego do roboty. Pod twoją nieobecność telefonowałem do taty. Zdobył już dla nas jeden adres. Adres Elliota Farbera, ulubionego operatora panny Bainbridge i członka jej magicznego kręgu na przyjęciu Akademii Nagród. Już nie pracuje z kamerą. Ma zakład naprawy telewizorów na Melrose. Jedźmy tam!

Rozdział 10. Klątwa czarownicy

Trzej Detektywi nie musieli zmyślać żadnych historii o szkolnej gazecie, żeby zobaczyć się z Elliotem Farberem. Nie było broniącej do niego dostępu recepcji, i żeby porozmawiać z byłym operatorem, chłopcy weszli po prostu do jego małego, zakurzonego warsztatu. Była to wąska nora, wciśnięta między zakład fryzjerski i tapicerski.

– Proszę pana, czy to prawda, że był pan ulubionym kamerzystą Madeline Bainbridge? – zapytał zwyczajnie Jupe.

Elliot Farber był chudym człowiekiem o pożółkłej cerze. Mrużąc oczy, patrzył na chłopców poprzez chmurę dymu, który wydobywał się z tkwiącego w jego ustach papierosa.

– Dajcie mi zgadnąć: jesteście miłośnikami starych filmów, prawda? – spytał.

– Coś w tym rodzaju – przytaknął Jupe.

Farber się uśmiechnął i wsparł plecami o kontuar.

– Pracowałem z Madeline Bainbridge niemal przy wszystkich jej filmach. Była wspaniała. Wielka aktorka! – Farber rzucił na podłogę niedopałek papierosa i rozdeptał go butem. – I niezwykle piękna. Niejedna z tak zwanych olśniewających piękności potrzebowała dobrego makijażu i specjalnego oświetlenia, by wyglądać korzystnie. Operator musiał się nieźle napracować dla dobrego efektu. Dlatego rzuciłem tę pracę. Miałem dość obwiniania mnie o to, że jakaś pani nie jest wystarczająco dobra jako Kleopatra, królowa Nilu. Ale z panną Bainbridge cudownie się pracowało. Była po prostu prawdziwie piękna. Nie sposób było popełnić błędu, kiedy się filmowało jej sceny.

– Nie było więc trudno z nią pracować? – zapytał Jupe.

– Och, kiedy zdobyła już uznanie, lubiła narzucać to, co chciała. Tak wrobiła nas wszystkich w ten straszny kicz o czarownicach i purytanach.

– “Opowieści z Salem” – podsunął Jupe.

– Właśnie. Ramonowi Desparto zdawało się, że to będzie wspaniałe. Madeline oszalała dla niego i robiła wszystko, by miał, czego pragnął. Martwiliśmy się, że zniszczy jej karierę.

– I tak się stało, prawda? – odezwał się milczący dotąd Pete. – Po jego śmierci tak się załamała, że już nie grała więcej.

– Czuła się winna jego śmierci – powiedział Farber. – Przed wypadkiem pokłóciła się z Despartem. Powiedziała mu bardzo przykre rzeczy. Nie dziwię się jej. Flirtował z inną aktorką, Estelle Du Barry i Madeline była zazdrosna. Jeśli organizujecie jakiś klub miłośników Madeline albo opracowujecie artykuł do jakiegoś pisemka młodzieżowego, pomińcie w nim to, co wam właśnie powiedziałem. Po co odgrzebywać stare waśnie.

– Czy widział się pan ostatnio z Madeline Bainbridge, albo może z nią rozmawiał? – zapytał Jupiter.

– Nie. Nikt ani jej nie widuje, ani nie ma z nią żadnego kontaktu.

Bob pokazał panu Farberowi fotokopię zdjęcia znalezionego w bibliotece.

– Czy Estelle Du Barry nie była jedną z najbliższych osób Madeline Bainbridge? Jest na tej fotografii z przyjęcia.

– Ach, to – Farber wziął od Boba fotografię. – Tak. Magiczny krąg. Są tu wszyscy, łącznie ze mną. Cała trzynastka.

– Trzynaścioro gości przy jednym stole. Czy to nie feralna liczba? – zapytał Jupe.

– Dla czarownicy nie.

– Więc rzeczywiście istniało czarodziejskie zgromadzenie! – wykrzyknął Bob.

Farber roześmiał się na głos.

– A pewnie! Madeline była czarownicą, a w każdym razie myślała, że nią jest. Nazywała to Starym Obrządkiem. Nie miało to nic wspólnego z lataniem na miotle ani sprzedawaniem duszy diabłu, ale Madeline była przekonana, że ma jakąś magiczną siłę. Daliśmy się wszyscy wciągnąć w tę grę. Była w końcu gwiazdą i gdyby sobie zażyczyła, żebyśmy się pomalowali na fioletowo, też byśmy to zrobili. Zostaliśmy członkami zgromadzenia. Estelle Du Barry, Lurine Hazel, Janet Pierce i nawet biedna nudziara Klara Adams – wszystkie zostały czarownicami.

– A Jefferson Long? – spytał Jupe.

– Pewnie. Nie sądzę, by sobie dzisiaj życzył, żeby o tym wiedziano. Bardzo się teraz puszy w swoich programach telewizyjnych. Ale był czarownikiem.

Jupiter się uśmiechnął.

– Czy utrzymuje pan kontakty z którąś z tych osób?

– Z nielicznymi. Jefferson Long rozmawia obecnie wyłącznie z policjantami, nikt więc spośród nas nie ma z nim styczności. Biedna mała Estelle, która wywołała straszliwy konflikt między Madeline i Despartem, nigdy nie zrobiła kariery. Nie miała naprawdę talentu i czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wygląda teraz jak moja babcia i prowadzi mały motel w Hollywoodzie. To nie jest zła kobieta.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: