Na ekranie pojawił się ponownie Fred Słone.

– A teraz pozostałe wiadomości…

Jupiter wyłączył telewizor.

– Wszystko razem wywierało wrażenie chwytu reklamowego, ale to chyba niemożliwe. Ten technik z laboratorium był poważnie ranny. Marvin Gray zaś przeoczył wspaniałą okazję nadmienienia o wspomnieniach panny Bainbridge. Gdyby chodziło o reklamę, powiedziałby coś o nich.

W tym momencie na frontowym ganku rozległ się jakiś trzask.

– Och, do diabła! – wykrzyknął ktoś z irytacją. Jupiter otworzył drzwi. Stał przed nim Beefy Tremayne.

– Potknąłem się o doniczkę. Przepraszam. Jupe, potrzebuję pomocy.

Jupiter wprowadził go do pokoju. Zauważył, że Beefy ma podkrążone oczy.

– Szukam prywatnego detektywa – mówił. – Worthington powiedział, że jesteście dobrzy w tej specjalności. Czy zechcecie mi pomóc? Wuj Will nie zapłaci za wynajęcie zawodowego detektywa.

Pete i Bob przyszli do kuchni zaciekawieni.

– O co chodzi? – zapytał Jupiter.

– O wspomnienia panny Bainbridge. Rękopis znikł. Ktoś go ukradł!

Rozdział 4. Czyżby sztuczka czarnoksięska?

– Zgoda, przyznaję, że jestem niezdarny – mówił Beefy Tremayne – wypuszczam wszystko z rąk i stale na coś wpadam. Jeśli jednak chodzi o sprawy wydawnictwa, jestem naprawdę uważny i dobrze, starannie pracuję. Nie gubię maszynopisów!

– Gadanie! – skwitował tę wypowiedź William Tremayne. Beefy przyprowadził Trzech Detektywów z Rocky Beach do mieszkania, które dzielił z wujem i które znajdowało się w wykwintnym budynku w zachodniej dzielnicy Los Angeles. Dom miał nowoczesne zabezpieczenie. Garaż otwierało urządzenie akustyczne, a drzwi z holu wejściowego na wewnętrzny dziedziniec były kontrolowane przez kamerę.

Williama Tremayne'a zastali spoczywającego na sofie w salonie. Palił długie, cienkie cygaro i wpatrywał się bezmyślnie w sufit.

– Nie zamierzam poświęcać czasu i wysiłku na krzątaninę wokół tego rękopisu – oświadczył. – Zapodziałeś go jak zwykle i gdzieś się go pewnie odnajdzie. Niepotrzebni są nam tutaj żadni ambitni młokosi węszący wszędzie ze szkłem powiększającym i proszkiem do zbierania odcisków palców.

– Zostawiliśmy dziś proszek w domu, proszę pana – powiedział Jupiter chłodno.

– Bardzo miło to usłyszeć – pan Tremayne nie odrywał wzroku od sufitu. – Beefy, był tu pod twoją nieobecność agent ubezpieczeniowy. Zadawał masę idiotycznych pytań, a jego ton nie podobał mi się. To, że dbam o twoje interesy i że pieniądze za szkody zostaną mi wypłacone, nie jest powodem, żeby ktoś przybierał ton, jakbym coś zyskiwał na tym pożarze.

– Wuju, oni muszą zadawać sprawdzające pytania – tłumaczył Beefy.

– Chcesz powiedzieć, iż muszą udawać, że zapracowali na swoje pieniądze? – warknął William Tremayne. – Mam tylko nadzieję, że ustalą naszą należność bez zwłoki. Urządzenie biura w nowym miejscu i uruchomienie wydawnictwa będzie kosztowało fortunę.

– Mógłbym je już uruchomić, gdybym tylko odzyskał ten rękopis! – powiedział Beefy.

– Więc go szukaj!

– Szukałem! Nie ma go tutaj!

– Beefy, czy pozwolisz, że my poszukamy? – zapytał Jupiter. – Jeśli mówisz, że go tu nie ma, to pewnie tak jest, ale nie zawadzi sprawdzić.

– Dobra, szukajcie – Beefy usiadł i utkwił wzrok w swoim wuju, a chłopcy wzięli się do przeszukiwania całego pomieszczenia.

Zajrzeli pod wszystkie meble, do każdego kredensu i do szafy bibliotecznej. Nigdzie nie było rękopisu wspomnień dawnej gwiazdy.

– Rzeczywiście, Beefy, tu go nie ma – powiedział w końcu Jupiter. – Zacznijmy teraz od początku. Kiedy ostatnio miałeś manuskrypt?

Bob wyjął z kieszeni notes i usiadł obok Beefy'ego, gotów do zapisywania.

– Zeszłego wieczoru – mówił Beefy – jakiś kwadrans po dziewiątej lub wpół do dziewiątej. Wyjąłem manuskrypt z teczki i zacząłem go czytać, ale nie mogłem się skupić, bo byłem zbyt wzburzony pożarem i widokiem tego zakrwawionego człowieka. Odczuwałem potrzebę ruchu. Położyłem więc rękopis na stoliku i zszedłem na dół, na basen, popływać.

– Czy pan był tu w tym czasie? – zapytał Jupiter Williama Tremayne’a.

Starszy pan przecząco potrząsnął głową.

– Grałem w brydża z przyjaciółmi. Do domu wróciłem około drugiej nad ranem.

Jupe zwrócił się do Beefy'ego.

– Kiedy wróciłeś z basenu, rękopisu już nie było, prawda?

– Tak. Zauważyłem jego brak, gdy tylko wszedłem do pokoju.

– Czy drzwi mieszkania zostawiłeś zamknięte, kiedy byłeś na basenie? Czy w ogóle wychodzisz kiedykolwiek z mieszkania, nie zamykając zatrzasku w zamku?

– Nigdy, i jestem pewien, że zeszłego wieczoru były zamknięte, bo zapomniałem zabrać klucze. Musiałem prosić dozorcę, żeby tu przyszedł ze swoim uniwersalnym kluczem i wpuścił mnie do mieszkania.

Jupiter podszedł do drzwi frontowych, otworzył je i obejrzał dokładnie oścież i zamek.

– Nie ma żadnych śladów włamania. Drzwi wejściowe na dole są zawsze zamknięte, prawda? A to mieszkanie znajduje się na dwunastym piętrze. Ktoś więc musiał mieć klucze.

Beefy potrząsnął głową.

– Nikt nie ma zapasowych kluczy, nie licząc dozorcy, a to śmieszne jego podejrzewać. Ten człowiek pracuje tu od lat i nie ukradłby nawet wykałaczki!

Bob spojrzał na niego znad notesu.

– A więc tylko ty i wuj macie po parze kluczy?

– Nie, trzeci komplet kluczy schowałem w moim biurku w wydawnictwie. Trzymałem go tam na wypadek, gdybym zgubił swoje klucze. Ale ten komplet uległ zniszczeniu w czasie pożaru.

– Hmm, chyba tak – Jupe zamknął drzwi wejściowe, podszedł do okna i wyjrzał przez nie na dół na basen. – A więc ktoś wszedł do budynku, do którego niełatwo się dostać. Następnie wszedł do tego mieszkania, zobaczył na stoliku manuskrypt, zabrał go i wyszedł. Jak zdołał tego dokonać?

Pete podszedł do Jupe'a i również wyjrzał przez okno, ale patrzył nie w dół, lecz w górę.

– Przeleciał nad dachem i przez otwarte okno wylądował w mieszkaniu malutkim helikopterem. To jedyna możliwość.

– A może na miotle? – zażartował wuj Will. – Jeśli ktoś miał się tu dostać przez okno, miotła nadawałaby się doskonale i zawęziłaby krąg podejrzanych. Manuskrypt zabrała czarownica.

Beefy wytrzeszczył oczy w osłupieniu.

– Czarownica? – powtórzył. – To… zadziwiające!

– Dlaczego? – zapytał jego wuj. – Wolisz wersję z helikopterem?

– Dziwne, że powiedziałeś o czarownicy. Przed pójściem na basen, przeczytałem fragment rękopisu, w którym przedstawiono szaleńcze plotki o ludziach Hollywoodu. Panna Bainbridge opisuje na przykład przyjęcie u reżysera Aleksandra de Champleya. Pisze, że uprawiał czarną magię i nosił pentagram Szymona Magusa. W manuskrypcie był rysunek pentagramu – Beefy wyjął z kieszeni pióro i zaczął szkicować na odwrocie koperty: – Gwiazda pięcioramienna w kole. Bainbridge pisze, że była złota, a krąg wokół niej wysadzany rubinami. Słyszałem o Szymonie Magusie. Był czarownikiem w starożytnym Rzymie i ludzie wierzyli, że potrafi fruwać!

– Wspaniale! – zawołał wuj Will. – Stary przyjaciel Madeline Bainbridge ubrał się w pentagram Szymona Magusa i przyfrunął tu zabrać rękopis, żebyśmy nie odkryli, że jest złym czarownikiem.

– Jeżeli ktoś tu przyfrunął, to nie był na pewno Aleksander de Champley. Umarł dziesięć lat temu – powiedział Jupe. – Czy w rękopisie były jeszcze jakieś inne elektryzujące historie?

Beefy potrząsnął głową.

– Nie wiem! Przeczytałem tylko tę anegdotę. Zupełnie możliwe, że Madeline Bainbridge zna sekrety wielu osobistości Hollywoodu.

– To więc może być powodem kradzieży – powiedział Jupiter. – Ktoś z jej znajomych chciał zapobiec publikacji jej wspomnień!

– Ależ skąd ta osoba mogła wiedzieć, że rękopis jest tutaj? – zapytał Beefy.

– To proste! – Jupe ze zmarszczonym w skupieniu czołem zaczął chodzić po pokoju. – Beefy, zeszłego wieczoru zatelefonowałeś do Marvina Graya, żeby mu powiedzieć, iż manuskrypt jest bezpieczny u ciebie. Oczywiście Gray powtórzył to Madeline Bainbridge. Następnie Bainbridge zatelefonowała do któregoś z przyjaciół lub postąpił tak Gray. No i wiadomość się rozeszła.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: