Na chwilę przestałem oddychać. Zmrożony strachem, niezdarnie odwróciłem się w kierunku ciemnych, niewidocznych w zalegającym ulicę mroku okien. Kierowany nagłym impulsem podbiegłem do drzwi, którymi opuściłem budynek, ale były już zamknięte na głucho. W fasadzie domu nie paliło się żadne światło. O tej porze za każdym wychodzącym zamykano dokładnie drzwi. Była to normalna procedura. Stałem przez chwilę niezdecydowany. Zastanawiałem się, czy nie spróbować dostać się do środka innym wejściem, ale w tej samej chwili rozbłysły uliczne latarnie. Byłem kompletnie zdezorientowany. Nigdzie nie widziałem dwójki studentów, którzy wraz ze mną opuścili gmach uczelni. Zapewne poszli w przeciwną stronę.
Pojawiła się kolejna, hałaśliwa grupa studentów, ulica nie była już wymarła. A jeśli Rossi, po zgaszeniu światła w gabinecie i zamknięciu za sobą drzwi, wyjdzie na ulicę i mnie zobaczy? Oświadczył wszak, że nie chce więcej o tym ze mną rozmawiać. Jak mu wyjaśnię mój irracjonalny lęk o niego, lęk, jaki mnie ogarnął w progu jego gabinetu, kiedy zaciągał kurtynę milczenia na ów temat… zapewne schorzały i patologiczny? Zmieszany odwróciłem się na pięcie i szybko, by się na mnie nie natknął, pomaszerowałem w stronę swego domu. Tam, nie wyciągając zapieczętowanej koperty z teczki, od razu poszedłem do łóżka. Przespałem całą noc, choć dręczyły mnie jakieś nieokreślone koszmary.
Następne dwa dni spędziłem bardzo pracowicie i nie miałem nawet czasu zajrzeć do papierów Rossiego. W rzeczywistości z premedytacją wyrzucałem z myśli wszelkie ezoteryczne sprawy. Lecz wszystko wróciło do mnie w najbardziej nieoczekiwanej chwili. Drugiego dnia, późnym popołudniem, dopadł mnie jeden z moich kolegów z wydziału.
«Słyszałeś o Rossim? – zapytał, chwytając mnie za ramię i odwracając w swoją stronę. – Paolo, poczekaj!"
Tak, dobrze zgadujesz. – Ojciec kiwnął głową. – To był Massimo. Kiedy skończył uniwersytet, był zwalistym, hałaśliwym mężczyzną. Jak sądzę, jeszcze bardziej hałaśliwym niż obecnie. Bardzo mocno ścisnął mnie za ramię.
«Rossi? – zapytałem. – Co z nim?"
«Nie ma go. Zniknął. Policja przeszukuje właśnie jego gabinet".
Pobiegłem do budynku, który teraz wyglądał całkiem normalnie. W środku kłębili się studenci, opuszczający sale wykładowe. Na pierwszym piętrze, przed gabinetem Rossiego, dziekan naszego wydziału rozmawiał z policjantem. Wokół kręciło się kilku mężczyzn. Nigdy ich wcześniej nie widziałem. W chwili kiedy się pojawiłem, z gabinetu Rossiego wychodziło dwóch ludzi w ciemnych marynarkach. Zamknęli za sobą drzwi i skierowali się ku schodom prowadzącym do sal wykładowych. Minąłem ich i zwróciłem się do policjanta:
«Gdzie jest profesor Rossi? Co się z nim stało?"
«Czy pan go znał?" – zapytał stróż prawa znad notatnika.
«Był moim promotorem. Widziałem się z nim dwa dni temu. Kto twierdzi, że zniknął bez śladu?"
Podszedł do mnie dziekan i uścisnął mi dłoń.
«Czy wie pan cokolwiek o tej sprawie? Gospodyni profesora Rossiego zadzwoniła w południe, mówiąc, że nie wrócił do domu od dwóch dni. Oświadczyła, że nigdy się to nie zdarzało. Nie pojawił się też dzisiaj na radzie wydziału bez telefonicznego uprzedzenia. To również nigdy mu się nie zdarzało. Przed jego gabinetem czekali umówieni studenci, ale profesor nie przybył. Gdy opuścił dzisiejszy wykład, zmuszony byłem włamać się do jego gabinetu".
«I co, był tam?" – spytałem schrypniętym głosem.
«Nie".
Ruszyłem na oślep w kierunku drzwi gabinetu Rossiego, ale policjant chwycił mnie za ramię.
«Powoli, powoli! – zawołał. – Mówił pan, że widział się z nim przed dwoma dniami".
«Zgadza się".
«O której ostatnio pan go widział?"
«Około wpół do dziewiątej".
«Czy ktoś kręcił się w tej okolicy?"
Przez chwilę się zastanawiałem.
«Tak, dwóch studentów z naszego wydziału… Bertrand i Elias opuszczali budynek razem ze mną".
«Doskonale. Zapisz – polecił policjant jednemu z mężczyzn. – Czy zauważył pan jakieś dziwne zachowanie profesora Rossiego?"
Cóż miałem mu odpowiedzieć? Tak, naturalnie… twierdził, że wampiry istnieją naprawdę, że książę Dracula krąży wokół nas, że być może spadła na mnie klątwa spowodowana jego badaniami, a poza tym na własne oczy widziałem, jak jakiś olbrzym zasłania światło bijące z okna jego gabinetu…
«Nic – odparłem. – Rozmawialiśmy o mojej dysertacji prawie do dwudziestej trzydzieści".
«Czy wyszliście razem?"
«Nie. Odprowadził mnie do schodów, po czym wrócił do swego gabinetu".
«A po wyjściu z budynku czy dostrzegł pan kogoś podejrzanego? Może pan coś usłyszał?"
Znów się zawahałem.
«Nic. Na chwilę zgasły uliczne latarnie. Zapadła ciemność".
«Tak, wiemy o tym. Ale czy słyszał pan lub widział coś niezwykłego?"
«Nie".
«Jak dotąd jest pan ostatnim człowiekiem, który widział profesora Rossiego – nastawał policjant. – Niech pan sobie przypomni. Kiedy rozmawialiście ze sobą po raz ostatni, czy powiedział coś albo zachowywał się nienormalnie? Czy przejawiał oznaki depresji, manii samobójczej… wie pan, coś w tym stylu? Może wspomniał o odejściu, o dalekiej podróży…?"
«Nic".
Policjant obrzucił mnie wrogim spojrzeniem.
«Proszę podać mi swoje imię, nazwisko i adres".
Kiedy mu je podałem, zwrócił się do dziekana.
«Czy ręczy pan za tego młodego człowieka?"
«Z całą pewnością jest tym, za kogo się podaje".
«W porządku – mruknął stróż prawa. – Chciałbym, by wszedł pan ze mną do środka. Może zauważy pan coś niezwykłego. Zwłaszcza jakieś zmiany, które zaszły w gabinecie przez ostatnie dwa dni. Proszę niczego nie dotykać. A mówiąc szczerze, większość takich nagłych zaginięć okazuje się bardzo prozaiczna, sprawy rodzinne, lekkie załamanie nerwowe… Delikwent, jakby nigdy nic, pojawia się po dwóch, trzech dniach. Miałem do czynienia z setkami podobnych przypadków. Ale ślady krwi na biurku nie pozostawiają większych złudzeń".
«Krew na biurku?"
Poczułem, że uginają się pode mną nogi. Jak pijany ruszyłem za przedstawicielem władzy. Pokój wyglądał tak samo, jak podczas moich wielokrotnych wizyt – schludny, miły, fotele i krzesła zapraszały wręcz, by na nich usiąść. Na stolikach i biurku leżały książki oraz różnorodne papiery. Podszedłem bliżej. Na wyłożonym brązowym suknem blacie biurka widniała długa, ciemna, zakrzepła już plama. Policjant położył uspokajająco dłoń na moim ramieniu.
«Niewielka utrata krwi. Z całą pewnością nieszkodliwa dla ludzkiego organizmu – oświadczył. – Może poszła mu z nosa. Czy profesor Rossi miewał takie krwotoki? Czy tamtego wieczoru sprawiał wrażenie niezdrowego?"
«Ależ skąd – odparłem słabym głosem. – Nigdy nie widziałem, by… leciała mu z nosa krew. Zresztą nigdy nie mówił mi nic o swoim zdrowiu".
Uświadomiłem sobie nagle z budzącą dreszcz zgrozy jasnością, że rozmawiamy o nim w czasie przeszłym. Coś ścisnęło mnie w gardle na wspomnienie Rossiego, kiedy stał w progu swego gabinetu i z serdecznym uśmiechem patrzył, jak odchodzę. Czyżby w chwili załamania nerwowego zaciął się jakimś ostrym narzędziem… celowo?… a następnie wybiegł z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi? Próbowałem sobie wyobrazić, jak zziębnięty i głodny pałęta się po parku lub wsiada do pierwszego lepszego autobusu, zdążając w wybranym na chybił trafił kierunku. Wszystko to nie trzymało się kupy. Rossi był człowiekiem solidnym, opanowanym, jednym z najwspanialszych ludzi, jakich spotkałem w życiu.
«Proszę się dokładnie rozejrzeć po gabinecie" – poprosił policjant, zdejmując rękę z mego ramienia.
Patrzył na mnie twardym wzrokiem. Za plecami czułem obecność stojącego w progu dziekana. Zaświtała mi w głowie myśl, że jeśli nie wyjdą na światło dzienne jakieś inne okoliczności, będę jednym z głównych podejrzanych o zamordowanie profesora. Ale Bertrand i Elias przemówią na moją korzyść, podobnie jak ja postąpiłbym na ich miejscu. Dokładnie rozglądałem się po pokoju. Ale wszystko było normalne, zwykłe, tyle tylko że Rossi zniknął, jakby się zapadł pod ziemię.
«Nie, wszystko tu jest, jak było" – oświadczyłem w końcu.
«No dobrze. – Policjant odwrócił mnie w stronę okien. – Proszę zatem popatrzeć w górę".
Na białym, gipsowym suficie nad biurkiem widniała ciemna smuga, długa na jakieś dziesięć centymetrów. Sprawiała wrażenie, jakby wskazywała coś znajdującego się na zewnątrz.
«Również przypomina krew. Ale proszę się nie przejmować. To może być… choć wcale nie musi… krew profesora Rossiego. Pokój jest zbyt wysoki, by ktoś mógł tak łatwo dosięgnąć do sufitu, nawet z drabinki. Teraz proszę się głęboko zastanowić. Czy Rossi wspomniał, że tamtego wieczoru wpadł do jego pokoju ptak? A może wychodząc już z jego gabinetu, usłyszał pan trzepot skrzydeł? Nie pamięta pan, czy okna gabinetu były pozamykane?"
«O niczym takim nie wspominał – odrzekłem. – A okna były zamknięte na głucho. Tego jestem pewien".
Nie mogłem oderwać wzroku od rdzawej plamy na suficie. Odnosiłem wrażenie, że gdybym przyjrzał się jej wystarczająco wnikliwie, mógłbym coś wyczytać z przerażającego, hieroglificznego kształtu plamy.
«Wielokrotnie już do naszego budynku wlatywały ptaki – wtrącił trzymający się wciąż za naszymi plecami dziekan. – Gołębie. Nieustannie dostają się do środka przez świetliki w dachu".
«To bardzo możliwe – przyznał policjant. – Ale nie znaleźliśmy śladu ich odchodów".
«Albo nietoperze – zasugerował dziekan. – W tych starych budynkach gnieździ się zapewne wiele różnych stworzeń".
«To też możliwe, zwłaszcza jeśli profesor próbował strącić stworzenie za pomocą szczotki lub parasola i przy tym je zranił" – dodał jeden ze zgromadzonych pracowników uczelni.
«I nie widział pan tu żadnego nietoperza czy innego ptaka?" – zapytał ponownie stróż prawa.
Zdobycie się na odpowiedź zajęło mi dłuższą chwilę. Miałem kompletnie suche usta.
«Nie" – odrzekłem, prawie nie rozumiejąc pytania.