Pamiętasz, że odkryłem tam trzy mapy. Każda z nich pokazywała w coraz większym powiększeniu ten sam, nieokreślony region. Region ów, nawet naszkicowany moją niezdarną ręką, swoim zarysem niewątpliwie przypominał uskrzydloną bestię. Długa rzeka, wijąc się w kierunku południowego wschodu, tworzyła jakby splątany ogon smoka. Kiedy studiowałem ten drzeworyt, serce biło mi niespokojnie. Uzbrojony w kolce ogon potwora zakończony byl strzałą wskazującą - tu aż głośno sapnąłem, zapominając o kilkunastu tygodniach, podczas których starałem się pozbyć swej obsesji – wskazującą miejsce Bezbożnego Grobowca.
Podobieństwo obu wyobrażeń nie mogło być przypadkowe. Jak mogłem nie zauważyć tam, w stambulskim archiwum, że tereny przedstawiane przez mapy miały kształt smoka o rozpostartych skrzydłach. Jakby potwór rzucał na nie z góry swój cień. Drzeworyt, nad którym tyle się nagłowiłem przed moją wyprawą, musiał mieć konkretne znaczenie – stanowił przesłanie. Miał na celu zastraszać i onieśmielać, a jednocześnie utrwalać w pamięci jego władzę i potęgę. Ale ta uporczywość mogła być jednocześnie śladem. Ogon potwora z całą pewnością wskazywał grobowiec, tak jak wskazuje się palcem na siebie i mówi: to ja. Tu jestem. Ale co lub kto był tam, w tym centralnym punkcie, w tym Bezbożnym Grobowcu? Odpowiedź smok trzymał w swych okrutnie ostrych szponach: «Draculya ".
Poczułem w gardle cierpki, drażniący smak jakby własnej krwi. Zdawałem sobie sprawę z tego, że powinienem się trzymać jak najdalej od takich wniosków – mówił mi to instynkt naukowca – lecz moje przekonanie było silniejsze niż zdrowy rozsądek. Na żadnej z map nie było jeziora Snagov, gdzie jakoby miał być pochowany Vlad Jepes. Z całą pewnością więc świadczyło to, iż Tepes – Dracuła – ma swój grób gdzie indziej, w miejscu, o którym nie wspominają nawet legendy. Ale gdzie? Nie zdając sobie z tego sprawy, wypowiedziałem to pytanie na głos. I dlaczego miejsce tego grobu otacza aż taka tajemnica?
Gdy tak siedziałem, próbując złożyć wszystkie ełementy łamigłówki, zza drzwi, z uniwersyteckiego korytarza, dobiegi mnie odgłos znajomych kroków – lekko szurających, lecz miłych dla ucha. Pomyślałem z przerażeniem, że muszę ukryć materiały, nad którymi pracuję, nalać sobie szklaneczkę sherry i przygotować się na towarzyską pogawędkę. Zbierałem właśnie gorączkowo papiery z biurka, kiedy odgłos kroków za drzwiami ucichł. Było to jak fałsz w muzyce, gdy jedna nuta ciągnie się zbyt długo, co natychmiast przykuwa uwagę słuchacza. Znajomy i tak bliski memu sercu dźwięk kroków ucichł tuż przed mymi drzwiami. Ale Hedges nie pukał tak, jak miał w zwyczaju. Serce zaczęło gwałtownie mi bić. Poprzez szelest przewracanych na biurku papierów i bulgot deszczowej wody w rynnie umieszczonej nad moim oknem, teraz już ciemnym, usłyszałem w uszach oszalały łoskot krwi. W jednej chwili rzuciłem książkę, pośpiesznie podbiegłem do drzwi, przekręciłem klucz i otworzyłem je na oścież.
Hedges leżał na wypolerowanej posadzce. Głowę miał odrzuconą do tyłu, a ciało wygięte w jedną stronę, jakby jakaś straszna siła cisnęła go na ziemię. Ogarnęła mnie fala mdłości. Uświadomiłem sobie, że nie słyszałem ani jego krzyku, ani odgłosu padającego na podłogę ciała. Oczy miał otwarte, spoglądał gdzieś w przestrzeń za moimi plecami. Przez niekończącą się chwilę sądziłem, iż nie żyje. Ale wtedy poruszył lekko głową i cicho jęknął. Natychmiast przyklęknąłem obok niego.
«Hedges!"
Ponownie jęknął i gwałtownie zamrugał oczyma.
«Czy słyszysz mnie? " – zapytałem zdławionym głosem, bliski łez z ulgi, że jednak żyje.
W tej samej chwili konwulsyjnie przekręcił głowę, a ja ujrzałem krwawe rany na boku jego szyi. Nie były duże, ale bardzo głębokie, jakby pies zanurzył mu w ciele kły, a następnie je wyszarpnął. Z ran obficie broczyła krew na kołnierzyk koszuli i tworzyła na podłodze rozległą, szkarłatną kałużę ".
«Pomocy!" – wrzasnąłem.
Wątpię, by ktokolwiek w kilkusetletniej historii uczelni tak brutalnie zmącił ciszę panującą w wyłożonym dębową boazerią uniwersyteckim holu. Wątpiłem też, aby ktokolwiek usłyszał mój krzyk. Był już późny wieczór i większość wykładowców udała się do uczelnianej stołówki na kolację. Jednak w odległym końcu korytarza otworzyły się drzwi i wybiegł z nich lokaj profesora Jeremy 'ego Forestera, przemiły gość nazywający się Ronald Egg. Od razu pojął, co się dzieje. Mimo iż z przerażenia oczy prawie wychodziły mu z orbit, dzielnie ukląkł obok Hedgesa i chusteczką do nosa owinął mu rany.
«Tutaj, proszę pana -powiedział. – Musimy go posadzić tak, by rany były wysoko. Jeśli oczywiście nie odniósł innych obrażeń ".
Delikatnie obmacał sztywne ciało rannego, a kiedy mój przyjaciel ani razu nie zaprotestował z bólu, wspólnymi siłami posadziliśmy go na podłodze, opierając plecami o ścianę. Podpierałem go ramieniem, żeby ponownie nie osunął się na bok na posadzkę. Oczy miał zamknięte.
«Biegnępo lekarza" – oświadczył Ronald, ruszając spiesznie długim korytarzem.
Zbadałem Hedgesowi puls. Choć głowa opadła mu bezwładnie na moje ramię, praca serca zdawała się równa. Próbowałem przywrócić go do przytomności.
«Hedges, co się wydarzyło? Czy ktoś cię uderzył? Hedges, słyszysz mnie? "
Otworzył oczy i popatrzył na mnie. Przechylił bezwładnie na bok głowę, ale odpowiedział całkiem zrozumiale:
«Kazał mi tobie powiedzieć… "
«Co? Kto?"
«Kazał mi tobie powiedzieć, że nie ścierpi wkraczania na jego teren ".
Hedges wsparł głowę o ścianę – swą dużą głowę, w której mieścił się jeden z najtęższych umysłów w Anglii. Obejmując przyjaciela ramieniem, poczułem przebiegające po ciele mrówki.
«Hedges, kto? Kto ci to powiedział? Czy to on cię skrzywdził? Widziałeś go? "
W kąciku ust pojawił mu się bąbelek śliny. Zaczął wodzić chaotycznie rękami po ciele.
«Wkraczania na jego teren " -powtórzył bulgoczącym głosem.
«Leż spokojnie – rzekłem zdecydowanie. – Nic nie mów. Za chwilę będzie tu lekarz. Spróbuj się rozluźnić i głęboko oddychaj ".
«Czyżby? – wymamrotał Hedges. – Papież i aliteracja. Słodka nimfa. Jako dowód".
Gapiłem się na niego, czując ucisk w żołądku.
«Hedges?"
«Gwałt na kłódce -powiedział uprzejmie Hedges. – Niewątpliwie ".
Lekarz, który przyjął go do szpitala, oświadczył mi, że pacjent, oprócz ran, doznał wylewu.
«Jest w szoku. Rany na szyi… – dodał, kiedy opuściliśmy jego salę. Zadane zostały czymś ostrym, najprawdopodobniej zwierzęcymi kłami. Czy ma pan psa? "
«Skądże! W pokojach kolegium nie wolno trzymać zwierząt".
Lekarz potrząsnął głową.
«Dziwne. Sądziłem, że w drodze do pańskiego pokoju zaatakowało go jakieś zwierzę. W wyniku szoku dostał wylewu, co zdarza się często. Obecnie zupełnie nie wie, co się z nim dzieje, choć mówi logicznie. Z powodu tych obrażeń zostanie wszczęte śledztwo. Osobiście jestem przekonany, że ostatecznie znajdziemy jakiegoś podwórzowego psa. Niech pan spróbuje zastanowić się, którędy ranny mógł iść do pana kwatery ".
Policyjne śledztwo nie wniosło nic nowego. Mnie o nic nie oskarżano, gdyż policja nie znalazła żadnych dowodów i motywów, dla których mógłbym okaleczyć Hedgesa. Sam Hedges nie był w stanie składać zeznań i ostateczne orzeczenie brzmiało: «samookaleczenie", co rzucało duży cień na jego reputację. Pewnego dnia, kiedy odwiedziłem go w domu wypoczynkowym, zapytałem go cicho, co myśli o słowach: «Nie ścierpł wkraczania na jego teren ".
Popatrzył na mnie obojętnie i dotknął grubymi palcami czerwonej blizny na szyi.
«Jeśli jesteś Boswell [8] – odparł figlarnie, zgoła komicznie. -Jeśli nie, to precz ".
Kilka dni później zmarł. Zabił go w nocy kolejny wylew. Ogłoszono, że nie miał żadnych zewnętrznych ran. Kiedy przełożony kolegium oznajmił mi o jego śmierci, przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, by pomścić przyjaciela. Musiałem tylko wiedzieć jak.
Nie mam serca, by ze szczegółami opisywać ceremonię pogrzebową w kaplicy Świętej Trójcy, stłumionego szlochu jego starych przyjaciół, kiedy chłopięcy chór rozpoczął uroczyste psalmy, by ukoić żałość żyją cych i gniew, jaki czułem ku bezsilnej hostii podawanej z kielicha.
Hedgesa pochowano w Dorset, skąd pochodził. Odwiedziłem jego grób pewnego, pogodnego, listopadowego dnia. Na płycie grobowej widniał napis: «Spoczywaj w pokoju", co byłoby moim największym marzeniem, gdyby tylko zależało to ode mnie. Odczułem trudną do wyjaśnienia ulgę, że jest to jeden z najpiękniejszych cmentarzy w okolicy, a proboszcz nad trumną Hedgesa wygłosił naprawdę ciekawe kazanie. Później, w pubie przy głównej ulicy, nie usłyszałem żadnej legendy o angielskim «vrykolakas ", choć dyskretnie, na różne sposoby, próbowałem poruszać ten temat. Ostatecznie Hedges zaatakowany został tylko raz, a nie kilkakrotnie. Stoker pisał, że człowiek musi być kilkakrotnie ugryziony, by stać się nieumarłym. Sądzę, że Hedges został poświęcony po to, by ostrzec mnie. I Ciebie, nieszczęsny Czytelniku?
Twój, pogrążony w najgłębszym smutku, Bartholomew Rossi
Ojciec zamieszał lód w szklance, jakby chciał uspokoić drżące dłonie i czymś je zająć. Na Wenecję opadał cichy, spokojny wieczór, na kamienne płyty, którymi wyłożony był plac, padały długie cienie budynków i przechadzających się turystów. Z chodnika zerwało się stado wystraszonych gołębi. Ptaki krążyły wielką chmarą nad placem. Poczułam chłód zimnych napojów, jakie piłam. Zadrżałam. Nieopodal ktoś wybuchnął gromkim śmiechem. Ponad gromadą gołębi kołowały z krzykiem mewy. Zagadnął nas młody człowiek w białej koszuli i dżinsach. Na ramieniu dźwigał brezentowy worek. Koszulę miał pobrudzoną farbami.
[8] Termin nieznany w polskim literaturoznawstwie. James Boswell (1740-1795), angielski pisarz, Szkot, przyjaciel Samuela Johnsona i autor głośnej biografii: Żywot dokto ra Samuela Johnsona (1791), wyd. pol. 1962. W literaturoznawstwie anglosaskim i amerykańskim termin «Boswell" stanowi synonim pisarza, który pisze biografie najbliższych przyjaciół.