«Potrzebuję książki, której akurat nie ma na półce – zacząłem. – Kiedy zostanie zwrócona?"

Bibliotekarka, niska niewiasta o ponurej twarzy, około sześćdziesiątki, uniosła głowę znad biurka.

«Jaki tytuł?" – zapytała.

,J)racula Brama Stokera".

«Proszę chwileczkę poczekać. Sprawdzę. – Przekartkowała niewielki katalożek. – Przykro mi. Książka jest wypożyczona".

«Co za szkoda! A kiedy zostanie zwrócona?"

«Za dwa i pół tygodnia. Wypożyczona została wczoraj".

«Obawiam się, że to dla mnie za długo. Wie pani, piszę pracę doktorską…"

Te słowa wywierały przeważnie skutek magiczny.

«Może pan złożyć zamówienie" – powiedziała obojętnie bibliotekarka i odwróciła posiwiałą, ufryzowaną głowę, wracając do swych zajęć.

«Może to któryś z moich studentów wypożyczył tę książkę, przygotowując się do zajęć. Czy może pani podać mi jego nazwisko? Osobiście się z nim skontaktuję".

Popatrzyła na mnie zwężonymi oczyma.

«Zazwyczaj takich rzeczy nie robimy" – odparła.

«Ale to sytuacja wyjątkowa – wyjaśniłem. – Powiem pani szczerze. Muszę wykorzystać pewne fragmenty tej powieści do egzaminów. Własny egzemplarz pożyczyłem studentowi, ale on gdzieś go zapodział. Mój błąd, ale sama pani wie, jak to jest ze studentami. Powinienem być mądrzejszy".

Jej twarz rozchmurzyła się, popatrzyła na mnie ze współczuciem.

«Rzeczywiście są okropni – odparła, kiwając głową. – Po każdym semestrze tracimy co najmniej jeden regał książek. Dobrze, zrobię dla pana wyjątek, ale proszę o tym nie opowiadać".

Zaczęła grzebać w stojącej za nią szafie, a ja zastanawiałem się nad dwoistością swojej natury. Kiedy nauczyłem się tak gładko łgać? Czerpałem z tego jakąś niemiłą przyjemność. Za wielkim ołtarzem lady pojawił się inny bibliotekarz, który obrzucił mnie bacznym spojrzeniem. Był chudy, w średnim wieku i często go tu widywałem. Miał kolegę nieco wyższego od siebie, ubranego zawsze w podniszczony garnitur i poplamiony krawat. Ponieważ widywałem go wcześniej, zaskoczył mnie jego wygląd. Twarz miał zapadniętą i zniszczoną, jakby trawiła go poważna choroba.

«W czym mogę pomóc? – zapytał nieoczekiwanie, jakby podejrzewał, że mogę coś ukraść.

«Nie, dziękuję, zajmuje się mną ta pani" – odparłem, wskazując bibliotekarkę.

«Rozumiem".

Cofnął się, kiedy wróciła bibliotekarka z paskiem papieru. W pierwszej chwili nie wiedziałem, gdzie patrzeć. Papier zatańczył mi przed oczyma. Kiedy drugi bibliotekarz pochylił się nad zwróconymi książkami, ponad kołnierzykiem jego koszuli ujrzałem dwie świeżo zasklepione rany, z których sączyła się krew. Po chwili wyprostował się i odwrócił, tuląc do siebie książki.

«Czy o to panu chodziło? – zapytała bibliotekarka. Zerknąłem na pasek papieru, który podsunęła mi pod nos. – To rewers na Draculą Brama Stokera. Mamy dwa egzemplarze tej książki".

Niechlujnie ubrany bibliotekarz nieoczekiwanie upuścił jedną z książek, która, spadając na posadzkę, wzbudziła liczne echa w rozległym pomieszczeniu. Mężczyzna wyprostował się i popatrzył mi prosto w oczy. W niczyim jeszcze wzroku nie spotkałem dotąd takiej czujności i nienawiści.

«O to panu chodziło?" – nastawała zniecierpliwiona bibliotekarka.

«O, nie! – powiedziałem, szybko zbierając myśli. – Musiała mnie pani źle zrozumieć. Chodzi mi o Zmierzch i upadek cesarstwa rzymskiego Gibbona. Mówiłem przecież, że prowadzę wykłady na ten temat i potrzebuję egzemplarza tego dzieła".

Kobieta wyraźnie się nasrożyła.

«Myślałam…"

Czułem się paskudnie po tym, co dla mnie zrobiła, ale i okoliczności nie były miłe.

«Nie ma sprawy – odrzekłem. – Zapewne coś mi się pokręciło. Jeszcze raz zajrzę do katalogów".

Kiedy jednak wymówiłem słowo «katalogi", pojąłem, że trochę przesadziłem. Bibliotekarz obrzucił mnie przeciągłym spojrzeniem i potrząsnął głową, jak drapieżnik tropiący swoją ofiarę.

«Dziękuję" – powiedziałem grzecznie i odszedłem od lady, czując wbity w plecy ostry wzrok bibliotekarza, którym odprowadził mnie aż do końca sali głównej. Ostentacyjnie ruszyłem do katalogów i jakiś czas przeglądałem fiszki. Później zamknąłem teczkę i wyszedłem głównymi drzwiami, przez które napływał już tłum wiernych na poranne studia. Na zewnątrz wynalazłem ławkę w najbardziej nasłonecznionym miejscu, plecami oparłem się o neogotycką ścianę i obserwowałem wszystkich wchodzących i wychodzących z biblioteki. Potrzebowałem pięciu minut, by spokojnie wszystko przemyśleć.

Ale wydarzyło się tyle, że krótki namysł nie wystarczał. W jednej oszałamiającej chwili zobaczyłem rany na szyi bibliotekarza i usłyszałem imię i nazwisko czytelniczki, która wyprzedziła mnie, wypożyczając Draculą. Nazywała się Helen Rossi.

Wiatr był zimny i przybierał na sile. Ojciec wyjął z torby dwa wodoodporne skafandry. Były ciasno zwinięte, tak żeby zmieściły się razem z jego sprzętem fotograficznym i apteczką. Bez słowa naciągnęliśmy na siebie kurtki i ojciec podjął opowieść.

– Siedząc tam w promieniach późnowiosennego słońca, obserwując gwarne i ruchliwe życie uniwersytetu, zacząłem nagle zazdrościć zwyczajnie wyglądającym studentom i wykładowcom rojącym się na dziedzińcu. Wydaje się im, że na egzaminie wyznaczonym na następny dzień kończy się cały świat – pomyślałem z goryczą. Żaden z nich nie zrozumiałby mojej dramatycznej sytuacji ani nie pomógłby mi z niej się wyplątać. Ogarnęła mnie dojmująca samotność. Nagle zostałem wyrzucony na margines mojego środowiska, mojego wszechświata. Poczułem się jak pszczoła robotnica usunięta z ula. Ze zdumieniem uświadomiłem sobie, że wszystko to zaczęło się zaledwie przed czterdziestoma ośmioma godzinami.

Musiałem teraz kalkulować na zimno i szybko. Po pierwsze, to co osobiście oświadczył Rossi: ktoś z zewnątrz, kto bezpośrednio zagroził Rossiemu – w tym przypadku tym kimś był niedomyty bibliotekarz o dziwacznym wyglądzie – został ugryziony w szyję. Załóżmy – powiedziałem do siebie i prawie wybuchnąłem śmiechem na myśl o tak niedorzecznych rzeczach, w które zaczynałem wierzyć – załóżmy, że naszego bibliotekarza ukąsił wampir i to całkiem niedawno. Rossi został porwany ze swego gabinetu, zostawiając tam ślady krwi – przypomniałem sobie w duchu – zaledwie przed dwoma dniami. Dracula, jeśli rzeczywiście grasował po świecie, najwyraźniej przejawiał szczególne zainteresowanie nie tylko najgenialniejszymi naukowcami (tu przypomniałem sobie nieszczęsnego Hedgesa), ale też bibliotekarzami i archiwistami. Nie. Gwałtownie wyprostowałem się, odkrywając nieoczekiwanie klucz. Przejawiał szczególne zainteresowanie osobami zajmującymi się archiwami, gdzie znajdują się materiały dotyczące starych legend. Najpierw urzędnik w Stambule, który odebrał Rossiemu mapę. Badacz ze Smithsonian również – pomyślałem, przypominając sobie ostatni list Rossiego. No i oczywiście sam Rossi, który posiadał egzemplarz «jednej z tych miłych książek" i badał wszelkie inne dostępne dokumenty mające związek z tą sprawą. A teraz ten bibliotekarz, choć nie miałem żadnych dowodów, że to on zajmował się jakimiś materiałami dotyczącymi Draculi. A na końcu… ja?

Sięgnąłem po teczkę i ruszyłem do budki telefonicznej usytuowanej w pobliżu studenckiej stołówki.

«Z informacją uniwersytecką, proszę".

Byłem przekonany, że nikt za mną nie szedł, ale dla pewności zamknąłem się dokładnie w kabinie, z której bacznie obserwowałem każdą przechodzącą w pobliżu osobę.

«Czy macie na liście pannę Helen Rossi? Tak, absolwentka" – zaryzykowałem.

Uniwersytecka telefonistka była bardzo lakoniczna. Przez dłuższą chwilę słyszałem, jak wertuje jakieś papiery.

«Na liście mieszkanek żeńskiego akademika mamy H. Rossi" – powiedziała.

«Tak, to ta. Serdecznie dziękuję".

Wykręciłem podany mi numer. W słuchawce rozległ się ostry głos kierowniczki akademika.

«Panna Rossi? Tak? A kto dzwoni?"

Boże, nie przewidziałem tego szczegółu.

«Jej brat – wyjaśniłem szybko. – Powiedziała, że znajdę ją pod tym numerem".

Usłyszałem dźwięk oddalających się kroków, a niebawem odgłos innych, bardziej energicznych. Szelest podnoszonej słuchawki.

«Dziękuję, panno Lewis – usłyszałem stłumiony głos, a następnie w słuchawce słowa wypowiedziane niskim, zdecydowanym tonem, jaki zapamiętałem z biblioteki: – Nie mam brata. – W jej głosie kryła się groźba. – Kto dzwoni?"

Ojciec zatarł energicznie zziębnięte dłonie, powodując, że rękawy jego skafandra zmarszczyły się niczym bibułki. Helen – pomyślałam, ale nie odważyłam się wymówić tego imienia na głos. Zawsze bardzo je lubiłam. Kojarzyło mi się z odwagą i urodą, jak prerafaelicki frontyspis przedstawiający Helenę trojańską w książce Iliada dla dzieci, którą miałam jeszcze jako dziecko w Stanach Zjednoczonych. A poza tym imię to nosiła moja matka, ale tego tematu mój ojciec nigdy nie poruszał.

Popatrzyłam na niego twardo, ale on nie dopuścił mnie do słowa.

– Gorąca herbata w jednej z tych kafejek – powiedział. – Tego potrzebuję. Co ty na to?

Po raz pierwszy zauważyłam, że jego przystojne, układne oblicze dyplomaty mąci jakiś smutek, malujący się w jego oczach, i nadaje twarzy taki wyraz, jakby człowieka tego dręczyła bezsenność. Wstał i przeciągnął się. Popatrzyliśmy po raz ostatni na roztaczający się w dole widok.

Ojciec lekko popchnął mnie do tyłu, jakby w obawie, że spadnę w rozciągającą się pod naszymi nogami przepaść.

17

Ateny najwyraźniej denerwowały i męczyły mego ojca. Zauważyłam to już pierwszego dnia pobytu w tym mieście. Mnie natomiast cieszyły i dodawały animuszu. Uwielbiałam tę kombinację rozkładu i żywotności, duszące opary spalin wiszące nad placami, parkami i starożytnymi budowlami, ogrody botaniczne z uwięzionymi w klatkach lwami, podniebny Akropol z przycupniętymi u jego stóp podejrzanymi restauracyjkami. Ojciec obiecał, że w wolnej chwili wejdziemy na to wyniosłe wzgórze. Był luty tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku. Po raz pierwszy od blisko trzech miesięcy podróżował bez bliżej sprecyzowanego celu, a zabrał mnie ze sobą bardzo niechętnie, ponieważ nie znosił widoku greckiego wojska na ulicach. Ale ja napawałam się każdą chwilą.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: