J. D. Robb
Dotyk Śmierci
Eve Dallas and husband Roarke 1
Przemoc jest amerykańska jak placek
z wiśniami.
Rap (Hubert Gerold) Brown
1
Obudziła się w ciemności. Przez szpary w okiennych żaluzjach sączył się szary świt, rzucając ukośne cienie na łóżko. Miała wrażenie, że znajduje się w więziennej celi.
Przez chwilę po prostu leżała, drżąca, uwięziona, próbując otrząsnąć się ze snu. Po dziesięciu latach służby wciąż miewała koszmarne sny.
Sześć godzin wcześniej zabiła człowieka, patrzyła, jak śmierć przesłania mu oczy mgłą. Nie po raz pierwszy użyła broni i nie po raz pierwszy majaczyły jej się koszmary. Nauczyła się akceptować swoje czyny i ich konsekwencje.
Prześladował ją obraz dziecka. Dziecka, którego nie zdążyła uratować. Dziecka, którego rozpaczliwe wołanie powracało w snach echem jej własnego krzyku.
I ta krew, pomyślała, ocierając pot z czoła. Taka mała dziewczynka, a miała w sobie tak dużo krwi. Jednak wiedziała, że koniecznie musi odpędzić od siebie to wspomnienie.
Zgodnie z obowiązującą w wydziale procedurą Ewa przez cały ranek będzie poddawana testom. Wymagano, by każdy policjant, który zabił człowieka, przeszedł badania psychiatryczne i psychotechniczne, zanim podejmie na nowo swe obowiązki. Ewę trochę irytowały te testy.
Wyjdzie zwycięsko z tej próby, tak samo jak z poprzednich.
Kiedy wstała, refleksy światła przesunęły się automatycznie w dół, oświetlając jej drogę do łazienki. Skrzywiła się, widząc swe odbicie w lustrze. Oczy miała zapuchnięte z braku snu, a twarz prawie tak samo bladą jak ciała, które przekazała lekarzowi sądowemu.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, weszła pod prysznic, ziewając.
– Odkręć na full – powiedziała i przesunęła się tak, by strumień wody padał prosto na jej twarz.
Pozwoliła, by łazienka wypełniła się parą, po czym namydliła ciało, przebiegając myślą wydarzenia ostatniej nocy. Testy miały się rozpocząć dopiero o dziewiątej, więc następne trzy godziny wykorzysta na uspokojenie nerwów i całkowite uwolnienie się od koszmarnego snu.
Wątpliwości i wyrzuty sumienia były często wykrywane, a to mogło oznaczać powtórną i bardziej intensywną sesję z maszynami i obsługującymi je technikami o sowich oczach.
Nie miała zamiaru być poza wydziałem dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.
Założywszy szlafrok, poszła do kuchni i zaprogramowała swego automatycznego kuchmistrza na czarną kawę i lekko opieczoną grzankę. Zza okna dochodził głośny warkot samolotów wiozących pierwszych pracowników do biur, ostatnich do domów. Wiele lat temu wybrała to mieszkanie, ponieważ wiodła nad nim trasa powietrzna, a ona lubiła hałas i widok zapchanego samolotami nieba. Ziewnąwszy ponownie, wyjrzała przez okno i powiodła wzrokiem za starym latającym autobusem, z grzechotem przewożącym robotników, którzy nie mieli tyle szczęścia, by pracować w mieście czy też korzystać z połączeń miejscowych.
Wywołała na monitorze “New York Timesa” i przebiegła wzrokiem nagłówki, czekając, aż podrabiana kofeina pobudzi jej system nerwowy. Automatyczny kuchmistrz znowu przypalił tosta, ale i tak go zjadła, myśląc bez przekonania, że powinna wymienić zepsutą część.
Marszczyła czoło czytając artykuł o pladze droidalnych cocker spanieli, kiedy zamigotało telełącze. Ewa przełączyła się na odbiór i zobaczyła na ekranie twarz swego dowódcy.
– Panie komendancie.
– Poruczniku. – Kiwnął jej dziarsko głową zauważając, że wciąż ma mokre włosy i zaspane oczy. – Wypadek przy Dwudziestej Siódmej West Broadway, osiemnaste piętro. Obejmujesz sprawę. Ewa zdziwiła się.
– Jeszcze nie przeszłam testów. Denat zginaj o dwudziestej drugiej trzydzieści pięć.
– Ta sprawa ma pierwszeństwo – powiedział stanowczo. – Jadąc na miejsce wypadku, proszę wziąć swoją odznakę oraz broń. Kod Piąty, poruczniku.
– Tak jest. – Gdy jego twarz zniknęła z ekranu, Ewa odsunęła się od komputera. Kod Piąty oznaczał, że ma meldować się bezpośrednio u swego przełożonego, że nie będzie jawnych raportów międzywydziałowych ani współpracy z prasą.
Co w istocie znaczyło, że dano jej wolną rękę.
Na Broadwayu panował tłok i zgiełk, niczym na przyjęciu, którego nigdy nie opuszają hałaśliwi goście. Ulice i chodniki były zapchane ludźmi i pojazdami. Pamiętała z dawnych czasów, kiedy pełniła jeszcze służbę patrolową, że w tej okolicy często dochodziło do wypadków samochodowych oraz potrąceń turystów, którzy byli zbyt zaabsorbowani gapieniem się na to uliczne widowisko, by w porę zejść z jezdni.
Nawet o tak wczesnej godzinie unosiła się para z zainstalowanych na stałe budek i przenośnych straganów z jedzeniem, które przewalającym się tłumom oferowały wszystko od makaronu ryżowego po hot dogi z soi. Musiała skręcić w bok, by ominąć namolnego sprzedawcę smażonych kiełbasek, a gdy mężczyzna pokazał jej środkowy palec zgięty w wulgarnym geście, uznała to za rzecz zupełnie naturalną.
Ewa zaparkowała na ulicy, obok innych stojących równolegle do krawężnika samochodów, i minąwszy mężczyznę, który śmierdział gorzej od swojej butelki z piwem, weszła na chodnik. Najpierw obejrzała dokładnie budynek, pięćdziesiąt pięter błyszczącego metalu, który wbijał się w niebo ze swej betonowej podstawy. Zanim dotarła do wejścia, zaczepiono ją dwa razy.
Nie była tym zaskoczona, ponieważ tę składającą się z pięciu przecznic część Broadwayu nazywano pieszczotliwie Pasażem Prostytutek. Błysnęła swoją odznaką umundurowanemu policjantowi, który pilnował wejścia.
– Porucznik Dallas.
– Tak jest. – Uruchomił komputerową blokadę drzwi, by odstraszyć ciekawskich, po czym zaprowadził ją do wind. – Osiemnaste piętro – powiedział, gdy drzwi kabiny zamknęły się za nimi.
– Proszę wprowadzić mnie w sprawę. – Ewa włączyła magnetofon i czekała.
– Nie byłem pierwszy na miejscu zbrodni, pani porucznik. To, co wydarzyło się na górze, jest trzymane w tajemnicy. Obowiązuje Kod Piąty. W mieszkaniu numer osiemnaście zero trzy czeka na panią oficer.
– Kto zawiadomił nas o zabójstwie?
– Nie dysponuję taką informacją.
Pozostał na swoim miejscu, gdy drzwi windy otworzyły się. Ewa wyszła z kabiny i znalazła się sama w wąskim korytarzu. Zainstalowane ze względów bezpieczeństwa kamery były skierowane prosto na nią; niemal bezszelestnie przeszła po wytartym puchowym dywanie do aprtamentu 1803. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, oznajmiła głośno swoje przybycie, po czym podsunęła odznakę pod oko kamery i poczekała, aż drzwi się otworzą.
– Dallas.
– Feeney. – Uśmiechnęła się zadowolona z widoku znajomej twarzy. Ryan Feeney był jej starym przyjacielem i eks – partnerem, który zamienił ulicę na biurko i wysoką pozycję w Wydziale Rozpoznania Elektronicznego. – Więc teraz przysyłają speców od komputerów.
– Chcieli starszego oficera, i to najlepszego. – Uśmiech wykrzywił jego szeroką, pomarszczoną twarz, ale oczy pozostały poważne. Był małym grubym mężczyzną z małymi grubymi rękami i rudawymi włosami. – Wyglądasz na wykończoną.
– Miałam ciężką noc.
– Słyszałem. – Z torby, którą zawsze nosił ze sobą, wyjął paczkę ocukrzonych orzechów i poczęstował nimi Ewę. Przyglądał się jej, próbując ocenić, czy jest przygotowana na to, co zobaczy w sypialni.
Była młodą jak na swoją rangę, zaledwie trzydziestoletnią kobietą o dużych brązowych oczach, które nigdy nie miały okazji patrzeć na Świat z młodzieńczą naiwnością. Jej jasnobrązowe włosy były krótko przycięte, raczej dla wygody niż chęci hołdowania modzie, ale pasowały do jej trójkątnej twarzy o ostro zarysowanych kościach policzkowych i małym dołeczku w policzku.