– Nie! Skądże! Z sobą nie mógłbym przecież wygrać, tylko remisowałbym nieustannie. To nie jest próba gry, ale problem szachowy. To znaczy, układam ten problem i daję go innym do rozwiązywania. To jest właśnie nasze pismo klubowe – wskazał gazetę. – Tu drukuje się najciekawsze zadania i sposoby ich rozwiązań. Jestem jednym z członków zarządu klubu.

– To musi być bardzo pasjonujące… – powiedział Alex bez większego przekonania i udał, że wpatruje się w rozstawione na szachownicy figury. – Ale chyba przeciętnie uzdolniony szachista zawsze w końcu znajduje właściwe ruchy?

– Nie – Davis zaprzeczył ruchem głowy. – To jest mniej więcej tak jak z pana powieściami, jeżeli wolno użyć tego porównania. Zakłada pan przecież tak samo, że poda pan wszystkie dane o zabójcy i zabójstwie, ale w ten sposób, żeby utrudnić ich odnalezienie, nie uniemożliwiając go. Mimo to czasami bardzo wnikliwy i inteligentny czytelnik zobaczy jakiś fakt z „niewłaściwej strony”, jeżeli można tak powiedzieć, i wtedy wyciągnie fałszywy wniosek. A jeden fałszywy wniosek pociąga za sobą drugi i w rezultacie prowadzi do fałszywego ostatecznego rozwiązania. Tu są te same zasadzki i te same przeszkody. Przyznam się panu, że jestem wielkim zwolennikiem pana książek. Szczególnie „Tajemnica zielonej taksówki” bardzo mi przypadła do gustu…

Alex jęknął w duchu. Na szczęście w tej samej chwili drzwi prowadzące z sieni uchyliły się i wszedł nimi profesor Robert Hastings.

– Dobry wieczór! – powiedział. – Widzę, że każdą wolną chwilę spędza pan przy najważniejszej z prac! – roześmiał się i wskazał palcem na szachownicę. – To naprawdę świetny gracz. – powiedział do Alexa. – Przedwczoraj rozegraliśmy pięć kolejnych partii i nie mogłem ani na chwilę nawet przejąć inicjatywy. Figury tego młodego człowieka zachowują się jak żywi wrogowie w przeważającej liczbie. Ciągle wydawało mi się, że ma ich dwa razy więcej niż ja.

– Och, to tylko wprawa, panie profesorze – Davis zarumienił się z zadowolenia. Najprawdopodobniej takie słowa uczonego o światowym rozgłosie były dla niego czymś, co postara się zapamiętać do końca życia.

– Czy pan na długo przyjechał do tego uroczego domu? – zapytał profesor.

– Nie wiem jeszcze. Prawdopodobnie na dwa do trzech tygodni. Chcę tu cos napisać. Przyzna pan, że idealne miejsce do pracy.

– Nie wiem. Nie pracowałem tutaj, na szczęście. Za to obaj moi znajomi i obecny tu ich wytrwały i dzielny współpracownik pracują prawie bez przerwy. Dobrze, że Ian nie umie pracować po obiedzie, a Harold Sparrow wieczorem. Inaczej bym ich prawie wcale nie widywał poza posiłkami. Widać, że finiszują. Znam ten nastrój i bardzo go lubię wyczuwać u siebie. Wie pan, takie chwile, kiedy człowiek wie, że jeszcze dzień albo tydzień wysiłku i będzie można wyprostować ramiona i pozwolić usnąć zmęczonemu mózgowi, wyłączywszy pracę jego najważniejszych komórek i zastępując je tymi, które pomagają nam złowić rybę albo zastrzelić zająca. Umysł wyczuwa zbliżanie się takiej chwili w pewien specyficzny sposób. Przynagla nas i wywołuje gorączkowe podniecenie. Zdaje mi się, że ten nastrój obserwuję w tej chwili tutaj. Prawda, panie Filipie?

– Mniej więcej, panie profesorze, chociaż trudno mi ściśle odpowiedzieć na to pytanie. Wie pan, profesorze, przecież, że nie zawsze taki finisz jest prawdziwym finiszem. Czasami zdaje się, że rezultat jest tuż tuż, za rogiem ulicy, jeżeli wolno tak powiedzieć, a tymczasem okazuje się, że jest ukryty nadal za siódmą górą. Pan profesor Drummond twierdzi, że dopóki jakaś praca nie jest skończona, nie wiadomo nawet nigdy, czy jest naprawdę rozpoczęta, bo trop może być zupełnie fałszywy i przy końcu może się okazać, że trzeba zaczynać od początku.

„Niczego mu nie wyjaśnił. Mądry chłopak…” – pomyślał Alex i spojrzał z uznaniem na niewinną chłopięcą twarz Filipa Davisa, który pochylił się lekko ku przodowi, jak gdyby podkreślając, że w ten sposób chce z szacunkiem odebrać słowa odpowiedzi.

Profesor otworzył usta, ale zanim zdążył się odezwać, drzwi otworzyły się ponownie i weszły obie panie, a za nimi ich mężowie.

– Proszę do stołu – powiedziała Sara. – Na szczęście Kate już wróciła i nie będę musiała was sama obsługiwać. Była cała w rumieńcach i miała trochę potargane włosy. Zdaje się, że to jeden z tych dwu łowców motyli, którzy rozkwaterowali się za bramą parku, próbuje ją złowić… No, ale nie plotkujmy o służbie. Wystarczy, że ona musi plotkować o nas…

Przeszli do jadalni. Małomówny Harold Sparrow usiadł obok Lucy, ubranej w suknię o zimnym fioletowym odcieniu, która wspaniale kontrastowała z jej delikatną urodą i białymi włosami. Prawą rękę miała zawiniętą do łokcia i umiejscowioną w biegnącej w dół ramienia i zawieszającej się pod nim białej chustce, spod której błyskał na szyi jej śliczny rubin na wąskim, króciutkim łańcuszku. „Mało jej zależy na kobiecych drobiazgach – pomyślał Alex – jeżeli do dwóch różnych sukienek wkłada tę samą biżuterię…” Była na pewno dość zamożna na to, żeby mieć pewną ilość klejnotów, i na pewno miała je zresztą. Ale po prostu sprawy urody nie były widocznie jej ciągłym utrapieniem. Spojrzał na Sarę. Nic w niej nie przypominało w tej chwili owego podlotka, w którego towarzystwie wyruszył rano z Londynu. Za oknami dogasał już dzień i nad stołem płonął ogromny kryształowy świecznik. W jego blasku biała, głęboko wycięta suknia Sary, jej brylantowe kolczyki i wspaniały brylant na środkowym palcu lewej ręki stanowiły zdumiewające tło dla ciemnych, gładkich ramion i szyi. Wielkie, czarne oczy świeciły. Upięte wysoko włosy lśniły, jak polane wodą. Po raz pierwszy może Alex zrozumiał, co oznacza określenie, że jakaś kobieta „roztacza wokół siebie blask”. Sara Drummond wyglądała jak istota z innej planety, otoczona lekką elektryczną aureolą, która poruszała się wraz z nią i wraz z nią zastygała w bezruch. Ale i ona zdawała się o tym nie wiedzieć, chociaż wprawne oko Alexa oceniło z łatwością, że musiała co najmniej godzinę spędzić nad doborem i układem elementów składających się na jej zdumiewający wygląd.

– Zdrowie naszego gościa! – powiedział Ian Drummond, unosząc kieliszek. – Niestety, to ostatnia nasza wspólna kolacja tutaj i po raz ostatni siadamy teraz wokół tego stołu z profesorem Hastingsem. Oczywiście jestem pewien, że spotkamy się wkrótce, bo świat robi się coraz mniejszy i coraz częściej przeprawiamy się z kontynentu na kontynent, żeby spotkać starych znajomych i przyjrzeć się ich nowym osiągnięciom. Piję za zdrowie naszego gościa i za to, abyśmy mogli jak najczęściej odwiedzać jego wspaniałą pracownię, czytać jego mądre wykłady i podziwiać wielkie osiągnięcia jego, jego znakomitych kolegów i jego ojczyzny, tak zasłużonej dla nauki!

Wszyscy unieśli kieliszki do ust. Pijąc, Alex nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chociaż toast Iana był pełen szczerej serdeczności, to jednak na dnie jego kryła się nutka ironii. Ale jeżeli nawet profesor Hastings odkrył ją, nie dał tego po sobie poznać. Uniósłszy kieliszek, podziękował za gościnę i życzył obu uczonym szczęśliwego ukończenia dzieła, na które, być może, czeka cały świat, chociaż nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. To też było bardzo miłe i nastrój robił się coraz lepszy. Nawet milczący Sparrow usiłował powiedzieć kilka miłych słów odjeżdżającemu Amerykaninowi. A siedząca obok niego Lucy, która z bezradnym, czarującym uśmiechem pozwalała to jemu, to siedzącemu po drugiej jej ręce Filipowi Davisowi kroić sobie jedzenie, błysnęła kilka razy tak świetnym odezwaniem się, że Alex mimo woli spojrzał na nią z niedowierzaniem. Wydało mu się, że jest dobrym psychologiem i przeważnie na pierwszy rzut oka umie ocenić, kim jest i co potrafi świeżo poznany człowiek. Tymczasem Lucja Sparrow ukazywała się w coraz to innym świetle. Spojrzał na jej męża. To była jeszcze jedna zagadka. Ten krępy, silny, prawdopodobnie nieco ograniczony poza swoją specjalnością człowiek i ona! Co ich połączyło? Czy kochała go? Na pewno. Nie wyszła przecież za mąż dla majątku, bo sama musiała zarabiać znakomicie. Nie pociągnęła jej sława, bo, być może, była nawet sławniejsza niż on. Jej efektowne operacje i wielka uroda były ciągłym tematem reportaży fotograficznych i wzmianek prasowych. Na kongresach medycznych otaczał ją rój kolegów i sprawozdawców. Sam widział wiele tych zdjęć. Jeżeli nie była tak popularna, jak siedząca naprzeciw niej Sara Drummond, to trudno było przecież porównywać rozgłos, jaki daje scena, z tym, jaki daje zacisze sali operacyjnej. Więc skąd wziął się w jej życiu Sparrow? A może po prostu pokochała go, bo właśnie taki człowiek był jej przeznaczony do kochania? W końcu on, Alex, bardzo często widywał miłość dwojga zupełnie odmiennych pozornie ludzi. Ale że Sparrow, mając taką żonę, mógł wdać się w romans z kim innym, a w dodatku z żoną przyjaciela, z którym razem pracował? Spojrzał na Sparrowa, który w tej chwili rozmawiał przyciszonym głosem z Lucy, ostrożnie poprawiając jej obsuwającą się z ramienia chustkę. To były właśnie te dziwne sprawy rodzaju ludzkiego, niewytłumaczalne porywy, bezsensowne upadki, tragiczne bezdroża, na które wchodzą nawet najrozumniejsi. Dlatego życie niosło w sobie zawsze element niespodzianki. Spojrzał na Sarę. Przechylona lekko w lewo, mówiła właśnie do Amerykanina. „Nie, nie dziwię się Sparrowowi… – pomyślał Alex. – Nie dziwiłbym się nikomu. Ale Ian? Nie wierzę, żeby Sparrow miał być jedyną cudzołożną radością jej życia. Ta kobieta żyje, jak chce, i bierze, co chce. Ale zdaje się, że kocha tylko mojego poczciwego Iana. Jeżeli on się nigdy nie dowie, będzie do końca życia szczęśliwy. Ale jeżeli się dowie przypadkiem?…” Znał Iana. Wiedział, że mogłoby mu to złamać życie. Naprawdę je złamać. Nie ma nic okropniejszego niż zawiedziona ufność naprawdę ufnego człowieka. Ale Sara też chyba o tym wiedziała… „Niech będzie ostrożna! – pomyślał. – Niech, na miłość boską, będzie ostrożna!” Uśmiechnął się w duchu, jak zawsze, kiedy łapał się na swoim, wynikającym z doświadczenia, cynizmie. Ale życzył im obojgu jak najlepiej i był przeświadczony, że jedyne, co tu było możliwe i konieczne dla zachowania ich szczęścia, to jej ostrożność.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: