Lecz Alex nie poruszył się. Byłby przysiągł, że przed chwilą doszedł go dźwięk słów wypowiadanych gwałtownym, przyciszonym szeptem. Spojrzał przed siebie, starając się zobaczyć coś w ciemności. Idąc nieomal na palcach, zrobił jeszcze kilka kroków do miejsca, gdzie zakręt ścieżki zakryty był kępą krzaków. Stanął za nimi i spojrzał. Światło księżyca padało wprost na powierzchnię stolika, kryjąc w cieniu ławkę. Ale nawet ten nikły blask wystarczył, żeby w białej plamie pośród mroku rozpoznał suknię Sary Drummond. Obok niej siedział jakiś człowiek, którego twarzy nie mógł rozróżnić.
Alex chciał cofnąć się natychmiast. Nie podsłuchiwał jeszcze nigdy w życiu i uważał za nikczemność wdzieranie się bez zaproszenia w cudze sprawy. Ale słowa, które usłyszał, zatrzymały go w miejscu.
– Wolałabym, żebyśmy wszyscy umarli: on i ty, i ja! – powiedziała Sara.
– Może i ja bym wolał. – To był Sparrow. Poznał od razu twardy, pozornie spokojny ton jego głosu. – To straszne, ale wydawało mi się, że mnie kochasz. Byłem idiotą.
– Och, Haroldzie… – W tym wykrzykniku kryło się tyle zmęczenia, że człowiek, do którego zwróciła te słowa, wstał.
– Wiem. Teraz wiem wszystko. Gdybym wiedział wtedy… Gdybym wiedział, że zostałem użyty tylko po to, żebyś mogła jeszcze raz sprawdzić, że żaden uczciwy człowiek nie może ci się oprzeć. Masz swoje piękne zabawy. Może są słuszne i uczciwe? Ale ja ich nie rozumiem. Ja… ja po prostu nie rozumiem ich. Zdradziłem żonę dla ciebie, zdradziłem jego, Iana… Jestem podły… Nie umiem już patrzeć ludziom w oczy, nie wiem, co mówię. Ale, niestety, kocham ciebie… A ty, ty kochasz jego. I mówisz mi to spokojnie. Teraz!
– Ale zrozum przecież… – powiedziała Sara. – Zrozum, że w życiu tak bywa. Może i ja myślałam, że… – Umilkła. Potem zdecydowanie, jak gdyby postanowiła przeciąć tę sytuację raz na zawsze i ponieść wszystkie konsekwencje, bez względu na to, jak trudne jej się wydadzą, powiedziała: – Słuchaj! Nie umiem ci powiedzieć nic więcej. Chciałam się z tobą tu spotkać, bo tak dłużej nie może być. Przyjechałam z Londynu, żeby ci to powiedzieć. Tak. Kocham Iana. Nigdy się go nie wyrzeknę. Zrobiliśmy błąd oboje. Ty… ty musisz wrócić do… Lucy, a ja… ja zapomnę. Nigdy ode mnie nie usłyszysz już słowa o tym, o naszych sprawach. Ani ja od ciebie. Musisz żyć, jakby nic się nie stało. Jakby to był sen. To jedyne wyjście. Wierz mi.
– Ale ja ciebie kocham! – Sparrow znowu wstał, jakby nie mogąc usiedzieć na miejscu. – Kocham ciebie i nie mogę tak żyć! Nie będę mógł patrzeć na ciebie codziennie, pamiętać i mówić sobie: „Wszystko to mi się śniło!” Po prostu nie będę mógł! – Urwał. – Coś musi się stać… – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do niej. – Coś musi stać się ze mną, z nami, z nim. Pójdę do niego, powiem wszystko, a potem odejdę i nigdy go już nie spotkam!
– A czy pomyślałeś przy tym o mnie? – zapytała Sara spokojnie. – Czy sądzisz, że to najszlachetniejsze, co mężczyzna może zrobić: iść do męża swojej kochanki i donieść mu o tym?
– Co? – Sparrow roześmiał się cicho, niewesołym, szorstkim śmiechem. – Najszlachetniejsze? W tej sytuacji nic nie może być szlachetne. Już nigdy. Muszę pójść do Iana i muszę mu powiedzieć… że nie mogę z nim dalej pracować. A co mogę mu powiedzieć innego?
– Nie wiem. Tysiąc rzeczy, prócz tej jednej. Tego nie zrobisz, nie możesz tego zrobić. Chyba że chcesz się na mnie zemścić?
– A Lucy? – zapytał nagle jak chłopiec. – Przecież ona chyba wie?
– Co wie? – W głosie Sary było przerażenie.
– Wie, może domyśla się. Przecież ja… ja już od dawna zmieniłem się w stosunku do niej… Nie jestem aktorem. Nie umiem grać. Staram się być dla niej dobry, jak najlepszy, bo wiem, że jestem podły, ale chyba ona musi odczuwać, że… że… – Umilkł. Potem powiedział prawie ze zdumieniem: – Przecież doprowadziłaś do tego, że już jej nie kocham. Jak to się mogło stać?
Milczeli przez chwilę oboje.
– Haroldzie… – powiedziała Sara miękko i aż Alex przygryzł wargę, rozumiejąc, że teraz zacznie się wielka ofensywa tej wielkiej aktorki. – Haroldzie, przecież mówisz, że mnie kochasz… A ja nie mogę rzucić Iana. Zrozumiałam wszystko. Nie mogłabym być szczęśliwa z nikim, nawet z tobą… Tamto było… było cudowne i musiało się skończyć. Wszystko na świecie się kończy i wszystko pozostawia smutek. Ale czy to znaczy, że musimy być wrogami, że musimy szarpać się w pogoni za nieosiągalnym i nie będziemy chcieli zrozumieć, że i tak otrzymaliśmy więcej, niż nam było przeznaczone. Człowiek grzeszy. Wiem o tym na pewno więcej niż ty. Jestem słabsza niż ty. Przeszłam przez więcej upokorzeń i radości w moim życiu niż ty. Nie jestem już dziewczyną. Mam trzydzieści pięć lat. Chciałam być szczęśliwa. Myślę, że i tobie dałam trochę radości. Ale nie chciałam ranić, deptać i zabijać niewinnych. Ani Ian, ani Lucy nigdy nie mogą się o tym dowiedzieć. To nie ich wina i nie powinni być nieszczęśliwi. A przecież będą. Do jednej zbrodni przeciwko nim dołożymy drugą, gorszą nawet. To my musimy ponieść ten cały ciężar…
– Ale ja nie mogę… – podniósł głos. – Ja nie mogę tak żyć już dłużej! Jeszcze dziś pójdę do Iana i powiem mu, że jutro muszę wyjechać. Niech myśli, co chce. Może masz słuszność, jestem ci na pewno winien dyskrecję, jeżeli już inaczej nie możemy mówić o tym, co nas łączyło. Nie powiem mu. To znaczy, będę się starał mu nie powiedzieć. Nie wiem, czy potrafię. Może zabiłby mnie za to. Ale byłbym wtedy szczęśliwszy niż teraz.
– Uspokój się… – Sara wstała. – Muszę iść. Zostań tu jeszcze chwilę. Nie trzeba, żeby ktoś mógł pomyśleć… Szczególnie teraz.
– Wyjadę! – Sparrow usiadł na ławce i Alex domyślił się, że trzyma głowę w dłoniach. – Wyjadę do Ameryki i nie wrócę tu. A do Lucy napiszę ze statku. Nie powiem jej, o kogo chodzi, bądź spokojna. Ale powinna mnie zrozumieć. Nie jestem już jej wart. Splamiłem… Zresztą myślę tylko o tobie. Niestety: tylko o tobie.
– Na miłość boską! – powiedziała Sara. – Bądź mężczyzną! Bez względu na to, co się stało, bądź mężczyzną!
– Dobrze! – powiedział Sparrow głucho. – Rozumiem cię doskonale.
I nie mówiąc już ani słowa więcej, ruszył w ciemność i zniknął, zanim Sara Drummond zdążyła coś powiedzieć Alex zamarł. Potem powoli, krok za krokiem, wycofał się ku ścieżce, drżąc, aby pod nogę nie trafiła mu żadna sucha gałązka. Ale siedząca na ławce kobieta zanadto była pogrążona we własnych burzliwych myślach, aby miała zwraca uwagę na cokolwiek, co działo się wokół niej.
Wydostawszy się na aleję, lipową Alex przyspieszył trochę i przestał iść skradającym się krokiem. Z daleka dobiegł go szum morza. Księżyc stał już nad drzewami cały ogród zmienił się w srebrno – czarny labirynt niezrozumiałych kształtów. „Biedny Ian. Powiedział, że jest szczęśliwy… Mądrzy starzy Grecy, którzy mówili, że nikogo nie trzeba zwać szczęśliwym, póki nie zakończy swego żywota w szczęściu…”. W gabinecie na parterze nadal płonęło światło. Ian walczył ze swoimi problemami, nie wiedząc nic i niczego nie przeczuwając. Alex spojrzał na zegarek. W nikłym świetle dostrzegł tylko jedną, skierowaną w dół wskazówkę. Pół do dziesiątej.
Doszedł do ławki pod platanami i usiadł na niej żałując, że ruszył się z niej kiedykolwiek. Wokół klombu spacerowały teraz dwie postacie. Filip i Hastings. Byli blisko:
– Oczywiście – powiedział Hastings – nie nalegam na pana. Ale taki zdolny, młody człowiek byłby nam niesłychanie potrzebny. Wie pan przecież, że w naszym laboratorium uniwersyteckim pracują ludzie z całego świata. Z całą lojalnością dla mego przyjaciela Drummonda i dla profesora Sparrowa muszę przyznać, że wiele może się pan przy nich nauczyć. Ale otwarte życie i wielkie perspektywy są jednak u nas. Po prostu u nas jest większy rozmach i zdolny człowiek może przeskakiwać szczeble drabiny życiowej po kilka naraz. Nikt mu nie przeszkodzi, jeżeli tylko będzie tego wart. Zna pan mój adres prywatny, więc proszę zadepeszować, jeżeli tylko zechce pan przyjechać. Będę… Odeszli i nie mógł usłyszeć więcej. Obie postaci zbliżyły się do drzwi domu i rozłączyły. Amerykanin wszedł do środka. Filip Davis po krótkim wahaniu ruszył znów w powolną wędrówkę wokół klombu. Kiedy był blisko, zatrzymał się, dostrzegając, być może, białą plamę kołnierzyka Alexa. Podszedł.